TYLKO U NAS. Kulisy skandalicznego oskarżenia księdza z Piecek. "To był koszmar"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. sxc.hu
Fot. sxc.hu

wPolityce.pl: Wyjaśnijmy raz, a dobrze. Relacje w mediach wyglądały tak: wszystko rozpoczęło się od stłuczki, przy której zgubił ksiądz swój smartfon. Znalazła go parafianka, znalazła na nim kolekcję zdjęć, które ją oburzyły…

CZYTAJ WIĘCEJ: Kolejne medialne kłamstwo obnażone. Oskarżony ksiądz jest niewinny

Ks. Maciej Burdyński: To nie była taka mała stłuczka, bo kilkukrotnie dachowałem, a z samochodu wyciągali mnie strażacy. Ale mniejsza z tym - faktycznie podczas tego wypadku zgubiłem telefon, który de facto należał do mojej siostry, a ona dała mi go jakiś czas temu. I należy wyprostować przeinaczenia w tej sprawie: nie był to nowoczesny smartfon, ale nokia 6610i. Proszę sprawdzić w internecie, jaki to świetny model. „Kolekcja zdjęć”, o której pisały media, dotyczyła… jednego zdjęcia, na którym był mój szwagier ze swoim dzieckiem…

I na podstawie jednego zdjęcia księdza zatrzymano?

Tak. To był jakiś koszmar. Z powodu jednego rodzinnego zdjęcia znalezionego w telefonie mojej siostry uczyniono sprawę, w wyniku której mnie zatrzymano i osadzono na dwie doby w areszcie. Mało tego, żebym mógł wyjść z aresztu, wyznaczono poręczenie majątkowe w wysokości 4 tysięcy złotych, tak jakby w całej sprawie było coś na rzeczy. W odpowiedzi na moje zażalenie Sąd Rejonowy nakazał zwrot tych kosztów.

Jak ksiądz tłumaczy całą sprawę?

Cała sprawa była kuriozalna od początku, gdy osadzono mnie w areszcie. Po dwóch dniach w końcu mnie przesłuchano, a policjant od razu zapytał, na jaki adres trafię. Gdy zapytałem, o co mu chodzi, funkcjonariusz odpowiedział, że przecież przy tak dużej aferze z pewnością mnie przeniosą na inną parafię. Od początku zresztą spotkałem się z dużą presją, bym uległ i dla dobra sprawy poszedł na urlop, zawiesił swoją pracę czy w jakiś inny sposób zniknął. A przecież to byłoby jak przyznanie się do winy.

Widzi ksiądz swoją sprawę jako wpisanie się w szerszą akcję łączenia za wszelką cenę katolickich kapłanów z pedofilią?

Z pewnością. Jestem absolutnie przekonany, że gdyby sprawa dotyczyła telefonu i zdjęcia lokalnego lekarza, policjanta czy nauczyciela, nie byłoby żadnej afery. Mogę też domniemywać, że moją sprawą można było „przykryć” aferę, która wybuchła wśród mrągowskich policjantów. Wikariusz-pedofil nadawał się do tego idealnie.

Usłyszał ksiądz po całej sprawie jakieś „przepraszam”? Ma ksiądz do kogoś żal?

Mam wielki żal do mediów katolickich: KAI czy „Gościa Niedzielnego”, że nie próbowali nawet skontaktować się ze mną, by wyjaśnić sprawę. Byłem gotów to zrobić od samego początku, tymczasem dopiero, gdy zainteresował się TVN, sprawę podjęły inne media. Zarówno mój biskup, jak i ksiądz proboszcz wsparli mnie w całej sprawie, modlili się także parafianie. Nie wiem, jak bym się zachował, gdyby nie wsparcie udzielone mi przez Kościół.

Poniżej prezentujemy postanowienie o umorzeniu dochodzenia.

A tak sprawę przedstawiał Super Express:

Fot. SuperExpress
Fot. SuperExpress

CZYTAJ TAKŻE:

UJAWNIAMY „taśmy niewinności” księdza skazanego za pedofilię. Dlaczego prokuratura powierzyła sprawę byłemu esbekowi? Kto zgubił dowody i dlaczego umorzono śledztwo?

Oszkalowany przez tabloid ksiądz ujawnia prawdę. „Redaktorzy nie pytali dlaczego nie było pogrzebu. Tu jest ta perfidia, bo pogrzeb był i zapewne o tym wiedzieli” not. lw

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych