Prof. Kieżun u Mazurka: Nie byłem agentem. "Żaden podpis >>Tamiza<< nie wyszedł spod mojej ręki!"

Blogpress
Blogpress

Próbowałem jakoś oddziaływać na sytuację w Polsce, tak trudno to zrozumieć?

— mówi prof. Witold Kieżun, odnosząc się do swoich kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa.

CZYTAJ WIĘCEJ: Prof. Kieżun oskarżony o współpracę z SB. „Jak zobaczyłem, że jestem TW, chciałem się zastrzelić. Córka wytrąciła mi pistolet z rąk”

W rozmowie z Robertem Mazurkiem na łamach weekendowego „Plusa Minusa” powstaniec warszawski przekonuje, że publikacja oskarżająca go o współpracę była dla niego ciosem.

Jesteście za młodzi! Wy sobie nie zdajecie sprawy! Do ciężkiej cholery, żyję 93 lata i czytam: „Witold Kieżun, tajny współpracownik”?! I oni to napisali w tygodniku, na okładce? Jak mam się nie denerwować? Jak mam odpowiadać na takie łgarstwa? Na miłość boską, przecież to największy cios, jaki mogłem dostać!

— nie kryje irytacji.

Na czym więc polegały kontakty z SB w latach 70.?

Skoro funkcjonariusz do mnie dzwoni, to nie ulega wątpliwości, że mi wydaje polecenie. Wie pan, dziś to każdy jest mądry, i ja też, dziś mnie pytają: „Czemuś poszedł? Trzeba było nie iść”. Ale to były czasy przed opozycją, wszyscy szli na przesłuchania, więc i ja poszedłem

— tłumaczy Kieżun.

I zastrzega, że nie podpisał żadnego zobowiązania do współpracy, a przysyłane SB prace dotyczyły analizy polskiej rzeczywistości. A spotkania z kpt. Szlubowskim?

On powołuje się na to, że to prywatna prośba, więc żebym podpisał zobowiązanie, że całą rozmowę zachowam w pełnej tajemnicy. I ja to podpisuję. A teraz widzę założoną mi teczkę tajnego współpracownika „Tamiza”, a w niej to zobowiązanie, moje zdjęcie, pseudonim… (…) Żaden podpis „Tamiza” nie wyszedł spod mojej ręki!

— przekonuje.

Profesor tłumaczy również, skąd w SB wziął się szereg dokumentów „donosów”, o których pisze duet Cenckiewicz-Woyciechowski:

Dokumentów to oni mogli mieć mnóstwo, bo mnie podsłuchiwali przez lata, dostawali wszystkie kopie moich listów, bo kontrolowali korespondencję, ale gdzie te donosy?!

— zastanawia się ekonomista.

Prof. Kieżun mówi również o swoich motywacjach całej sprawy:

Próbowałem jakoś oddziaływać na sytuację w Polsce, tak trudno to zrozumieć? Skończyła się moja walka zbrojna, nie udało mi się z Polski uciec, więc chciałem być potrzebny - nie komunistom, na litość boską, ale mojemu krajowi! (…) Miałem ambicje wpływania na to, co się dzieje

— czytamy.

Kieżun nie kryje przy tym goryczy wobec autorów oskarżającego artykułu.

Tym panom z „Do Rzeczy” nie chodzi wcale o moje kontakty z SB, to pretekst. (…) Ich boli moja pozycja, że dla wielu ludzi stałem się autorytetem, że budzi się nowy, szczery patriotyzm, że ich myślenie przegrywa

— przekonuje.

O jakie myślenie chodzi?

To właśnie tamci dziennikarze piszą o powstaniu „obłęd”, piszą, że trzeba było pójść na kolaborację z Niemcami, z bohaterów robią szmaty. Dożyłem czasów, gdy ktoś mówi takie rzeczy… Kiedyś ludzie napluliby im za to w twarz, a dziś to oni plują w twarz mnie

— tłumaczy.

Obszerna rozmowa z prof. Kieżunem na łamach najbliższego numeru tygodnika „wSieci”.

lw

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.