Oszustwo mieszkaniowe. Rząd bardziej dba o interesy deweloperów niż młodych ludzi

sxc.hu
sxc.hu

Gdzie będziecie mieszkać? – pyta niejedna ciocia młodą parę podczas wesela. Wiadomo, na początku kątem u rodziców – albo coś sobie wynajmiemy. Najpierw kawalerkę, potem coś większego, ale docelowo to we własnym M, mieszkaniu własnościowym – co do tego ludzie nie mają zwykle wątpliwości. Chcemy mieć własne mieszkania w bloku, kamienicy, domku jednorodzinnym. Wiedzą o tym bankierzy, którzy, choć ze względu na rekomendacje Komisji Nadzoru Finansowego już nie mogą sprzedawać ludziom kuriozalnych pomysłów typu kredyt hipoteczny na 120 proc. wartości bez zabezpieczenia, nadal kuszą pożyczkami, dzięki którym można zamieszkać „na swoim” za cenę spłaty przez kilkadziesiąt lat. I wiedzą o tym także politycy, którzy wymyślają co rusz nowe oferty dla pozbawionych „własnego” dachu nad głową Polaków. Zwłaszcza młodych, bo to właśnie losem młodych rząd się najchętniej przejmuje.

Kosztowne programy

Efekt jest taki, że od 2007 r. mamy do czynienia z ciągiem rozwiązań, które mają na celu dopomóc i jednym, i drugim – zarówno politykom, którzy będą mogli pochwalić się nowym programem mieszkaniowym, jak i bankierom, którzy skorzystają na przepływie państwowej kasy. Ignorowano wszelkie propozycje zachęcania ludzi np. do oszczędzania i zamiast tego zachęca się ich do zadłużania. Tak było w przypadku programu „Rodzina na Swoim”, w ramach którego można było przez osiem lat otrzymać dopłatę do odsetek kredytu, i tak jest w funkcjonującym od początku tego roku programie „Mieszkanie dla Młodych”. Nie ulega wątpliwości, że w obu przypadkach tysiące Polaków otrzymało i otrzyma możliwość zamieszkania pod własnym dachem i że w wielu przypadkach były to decyzje przemyślane i świadome. Jednak przy ocenie różnych rozwiązań warto patrzeć nie tylko na to, co widoczne na pierwszy rzut oka.

Skutki wygaszonej pod koniec 2012 r. „RnS” oceniano już wcześniej, a jeszcze więcej będzie można o tym programie powiedzieć w przyszłym roku, kiedy pierwszym jego beneficjentom skończą się dopłaty i gdy będą musieli się zmierzyć z wyższą o kilkaset złotych ratą kredytu. Łącznie program będzie kosztował podatników do 2020 r. 6 mld zł. Na pięcioletnią realizację programu „MdM” przeznaczono 3,5 mld zł, które trafią do banków w formie dopłat do wkładu własnego do kredytu. Możemy już co nieco powiedzieć o jego realizacji, bo minęło już pełne osiem miesięcy, od kiedy funkcjonuje.

Politycy PO i PSL w większym stopniu, niż to miało miejsce w przypadku PiS, LPR i Samoobrony, postanowili dopieścić deweloperów. Różnica między nim a „RnS” polegała na tym, że politycy PO i PSL w większym stopniu, niż to miało miejsce w przypadku PiS, LPR i Samoobrony, postanowili dopieścić deweloperów – bowiem mieszkania na kredyt z dopłatą do wkładu własnego można kupować jedynie na rynku pierwotnym. Okazuje się, że zainteresowanie jest niewielkie i od maja nieustannie maleje: do sierpnia włącznie wykorzystano raptem nieco ponad 30 proc. środków przeznaczonych na ten cel w tym roku (231,8 mln zł wydano na dofinansowanie kredytów, z których finansuje się inwestycje o wartości 2 mld zł).

Ponad połowy kredytów udzielono w raptem trzech województwach – mazowieckim, pomorskim i wielkopolskim. Dysproporcje między regionami są tak duże, że np. w samej Warszawie przyznano dokładnie dziesięć razy więcej kredytów w „MdM” niż w całym województwie opolskim, choć w stolicy mieszka niecałe dwa razy więcej mieszkańców. Inne dysproporcje widać choćby na przykładzie województwa świętokrzyskiego, w którym 95 proc. wszystkich kredytów „wzięła” stolica – Kielce.

Rodziny nie korzystają

Tylko w województwach śląskim, warmińsko-mazurskim i wielkopolskim stolice wojewódzkie mają mniejszy niż 50-procentowy udział we wszystkich rozpatrywanych wnioskach, co zresztą łatwo wytłumaczyć, zwłaszcza w przypadku Śląska, w którym kilkanaście miast konurbacji tworzy de facto jeden organizm, a także Wielkopolski, w której Poznań jest bardzo dobrze skomunikowany ze swoim „wianuszkiem” służącym pracującym w mieście jako sypialnia. Z pewnością więcej osób woli kupić mieszkanie w perspektywicznej Warszawie niż w wyludniającym się województwie opolskim, jednak gołym okiem widać, że program „MdM” nie służy równemu rozwojowi poszczególnych regionów i stawia na wzmacnianie już i tak bogatych dużych miast. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że dopłaty dotyczą jedynie nieruchomości z rynku pierwotnego, którego „Polska powiatowa” jest właściwie pozbawiona; jest także nieuwzględniania w programie budynków stawianych indywidualnie (co zresztą również promuje deweloperów) – ta metoda gospodarcza popularna jest przede wszystkim w mniejszych miastach i na wsi. Różnice między poszczególnymi regionami i miastami biorą się też z odbiegania limitów cenowych od cen rynkowych – tam, gdzie wojewodowie ustalają limity dość „liberalnie” (np. w Gdańsku czy Poznaniu), pojawia się więcej ofert „w programie” niż np. w Krakowie, w którym limity są wyśrubowane i kupić można właściwie jedynie mieszkania na obrzeżach miasta. Zauważalny jest także wpływ limitów na ceny wszystkich mieszkań, choć przede wszystkim widoczne jest to na przykładzie tych miejscowości, w których limity są wysokie, np. w Gdańsku, gdzie w II kwartale tego roku ceny mieszkań wzrosły o 3,2 proc. w porównaniu do poprzedniego kwartału.

Kiepsko sytuacja wygląda również z rzekomo prorodzinnym celem tego programu. Jego „prorodzinność” polega na tym, że wysokość dofinansowania zależna jest od liczby dzieci. Choć łącznie rozpatrzono ponad 10 tys. wniosków, na wyższą dopłatę pokusiło się raptem… 17 rodzin mających troje bądź więcej dzieci. Wynika to m.in. z tego, że o ile w programie można kupić mieszkanie o maksymalnej powierzchni 75 m² (w przypadku rodzin 3+ jest to 85 m²), o tyle dopłatę dostanie się tylko do „pierwszych” 50 m². Oczywiście i w piątkę lub siódemkę można mieszkać w 50-metrowym mieszkaniu, ale ze zrozumiałych przyczyn takie lokale cieszą się mniejszym zainteresowaniem wielodzietnych. Dla odmiany aż 76 proc. dopłat otrzymali bezdzietni. O tym, jaki zakup własnego M będzie miał wpływ na ich dzietność w przyszłości, dowiemy się z czasem.

Kolejna gratka dla „inwestorów”

Ale to nie jedyny program, jaki rządzący przyszykowali deweloperom, pardon, młodym poszukującym dachu nad głową. W tym roku ruszył też Fundusz Mieszkań na Wynajem, w ramach którego za 5 mld zł ma powstać 20 tys. mieszkań, które Fundusz będzie po preferencyjnych cenach wynajmował. W maju podpisano umowy z czterema deweloperami, którzy w październiku mają oddać ponad 600 mieszkań w – cóż za niespodzianka – Warszawie, Poznaniu, Trójmieście, Krakowie i we Wrocławiu. Ale to nie koniec, ponieważ docelowo to nie państwo będzie wynajmowało te mieszkania, tylko prywatni inwestorzy, którzy z czasem mają te budynki odkupywać. Potem będą mogli zrobić z wybudowanymi, uzbrojonymi i wykończonymi blokami w najbardziej perspektywicznych miastach, co będą chcieli, i nie będą mieli obowiązku wynajmować ich do celów mieszkaniowych. Parafrazując senatora Lipskiego z „Kilerów Dwóch”, Lewiatan mógłby powiedzieć: pomysł jest mój, wykonanie moje, sztaby złota – deweloperów i funduszy inwestycyjnych.

Kolejne pomysły się pojawiają, a tymczasem wielu ekspertów twierdzi, że w Polsce brakuje ok. 1,5 mln mieszkań. Politycy z troską pochylają się szczególnie nad młodymi małżeństwami i rodzinami z dziećmi, a przy tym ignorują konieczność zmian w prawie, które pozwoliłyby łatwiej postawić nowy budynek. Także trudności z wynajęciem mieszkania przez rodzinę z dzieckiem nie wynikają z jakiejś dziwnej niechęci „kamieniczników” wobec rodziców i ich potomstwa, ale z tego, że restrykcyjne prawo dotyczące eksmisji nierzetelnych najemców naraża ich na potencjalne straty i długoletnie procesy sądowe. W efekcie napisane w dobrej wierze regulacje w praktyce wykluczają rodziny z rynku mieszkań na wynajem lub co najmniej narażają na upokarzające pytania o sytuację rodzinną czy zawodową. Polska polityka mieszkaniowa wygląda tak, jakby najważniejszy w niej był nie jej odbiorca, lecz specjalnie dobrany podwykonawca. To on może dzięki niej realizować swoje marzenia

Stefan Sękowski

Tekst ukazał się w piśmie Nowa Konfederacja.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.