Wojciech Cz. Urażony wpisem na listę resortowej dziatwy, choć sam łgał i nie przeprosił nigdy. Cyngle tak mają

Fot. wSieci
Fot. wSieci

Wprawdzie bezczelność jest stałym elementem istnienia gazety, której nigdy nie było, nie jest i nie nigdy będzie wszystko jedno i powinniśmy się już do tego przyzwyczaić, ale są chwile skłaniające do reakcji.

Z opóźnieniem dowiedziałem się, że niejaki Wojciech Cz. postanowił przed sądem walczyć o dobre imię swego ojca, który – zdaniem autorów „Resortowych dzieci” – nosił legitymację PZPR. Od razu powiem – znałem i znam nadal parę osób należących do tej partii, nie tracimy kontaktu do dziś. Przynależność do PZPR nie oznaczała w każdym przypadku nędzności charakteru i oszukańczych zamiarów, aczkolwiek politycznej łobuzerii było tam pod dostatkiem. Nie znam prawdy o ojcu wspomnianego wyżej, który dla mnie nie ma od dawna ani imienia, ani twarzy, więc będzie dla mnie istniał pod właściwą nazwą – Ten Czerski.

I otóż Ten Czerski właśnie, bardzo użala się nad swym losem, bo jakże okrutnie został potraktowany w księdze opisujące dzieje resortowej dziatwy. Zapisano mu niesłusznie, jak twierdzi, ojca do PZPR. To nic, że autorzy książki przedstawiają fotokopie dokumentu ilustrującego źródło swej wiedzy na ten temat. Ten Czerski idzie i tak do sądu.

Zapomniał biedaczek, jak z wściekłością łgał na mój temat, popełniając łajdactwo dziennikarskie z premedytacją i najzupełniej świadomie. Jego gazecie nie mogło się podobać, że dość prędko, zgodnie z ówczesną wskazówką prawną, dokonaliśmy w „Dzienniku Polskim” lustracji, prosząc wszystkich, od reportera miejskiego po naczelnego o wypełnienie stosownej ankiety. Zarząd Wydawnictwa przedstawił swe ankiety jako pierwszy. I dopiero się zaczęło! Jedynie słuszna gazeta uznała to za coś wstrętnego, a chcąc przekonać do swych racji bardziej – wpisała mnie do PZPR, co miało już zupełnie pogrążyć lustrację w środowisku dziennikarskim.

Ten Czerski doskonale wiedział, że nigdy w PZPR nie byłem, ponieważ – niestety – przez jakiś czas w „Dzienniku” pracował. Mógł porozmawiać z kimkolwiek z redakcji, mógł zapytać mnie. Ale to nie pasowało do kłamliwego scenariusza. Nawet, gdy Ten Czerski został ośmieszony na łamach „Dziennika Polskiego” i również jego przełożeni doskonale się orientowali, że łgał w żywe oczy, nic w jego charakterze się nie zmieniło.

Potrafili z kolesiem napisać tylko tyle, że Domalewski twierdzi, iż w partii nie był. Cyngle nie przepraszają. To reguła.

Śp. Maciek Rybiński opisał praktyki Czerskiego na łamach „Rzeczpospolitej” i w swej książce „Ryba ludojad”, przypominając przypadek o którym wspominam.

Jak więc widać wrażliwość Czerskiego jest zupełnie jednostronna. Jeśli ktoś dotyka jego ojca, choćby i miał właściwe dokumenty – ani chybi kłamie. Jeśli trzeba oszukać czytelników, nałgać w imię pełnej krętactw linii gazety – wszystkie chwyty dozwolone. Na to jednak nie ma rady. Tak działa każdy oszust, człek bez honoru, imienia. Po prostu cyngiel.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.