Szła cała Polska. Kronika jednego popołudnia 1 sierpnia 2014

Fot. PAP/Kamiński
Fot. PAP/Kamiński

Godzina 16.15. Zbliżam się taksówką  do Wojskowych Powązek. Taksówkarz ma włączone radio. W Tok FM Mikołaj Lizut i jego goście roztrząsają fenomen filmu Jana Komasy „Miasto 44”, choć tylko prowadzący program go widział. Pojawia się problem poruszany wczoraj na tym portalu przez Łukasza Adamskiego: środowiska patriotyczne posługujące się popkulturowymi symbolami, gadżetami itd.

Seweryn Blumsztajn gromi podrażnionym głosem „gówniarzy, którzy biegają w tych powstańczych mundurkach”. Pierwsza refleksja jest taka, że prawica nie ma monopolu na strasznych dziaduniów, ba, coraz ich więcej po lewej stronie. W kilka minut później wchodzę na cmentarz szykujący się do uroczystości. Nieomal jako pierwszych spotykam kilkunastoletnich chłopców w ubraniach powstańców. Pewnie nawet nie wiedzą, że tak denerwują jeden z autorytetów.

Chciałbym jednak potraktować Blumsztajna serio i wytłumaczyć mu dwie rzeczy. Pierwsza: my innej tradycji niż to przegrane powstanie nie mamy, środowisku redaktora „Gazety Wyborczej” nie udało się – i całe szczęście – niczego alternatywnego, co by Polaków zainteresowało – wykreować. I druga: fakt swoistej „zabawy” w powstańców nie musi oznaczać i nie oznacza, że rekonstruktorzy, harcerze i kto tam jeszcze, lekceważą fakt tragedii, jaka przyszła na powstańców i cywilnych Warszawiaków u finału. Że zmieniają historię i czynią z przegranego Powstania zwycięstwo. A tak ciągle powtarzają krytycy. Nie, oni chcą się po prostu na tych ludziach wzorować, iść ich śladem. I znowu pytanie: macie inne porównywalne wzorce?

Godzina 16.30. Przy kwaterze opatrzonej napisem „Harcerze i harcerki” apel poległych. Wywoływane są tak bliskie mi nazwiska z Szarych Szeregów. Jestem pełen podziwu dla tych współczesnych młodych ludzi w mundurach, którym chciało się tu przymaszerować w takie upały. Bo tak bardzo grają na nosie duchowi epoki. Swoim stosunkiem serio do różnych spraw. Zawsze jestem ciekaw, na ile mają tego świadomość. Widzę harcerzy, chłopców z włosami związanymi w końskie ogony. Stare miesza się z nowym. Nie wiem w jakich proporcjach, ale nie cały świat wygląda jak w MTV czy w programach Kuby Wojewódzkiego.

Godzina 16.45-17. Specjalnie staję przy głównej bramie Wojskowych Powązek. Ciągnie tam długim sznurem cała Polska. Ludzie wszystkich grup wiekowych, piękni i brzydcy, zaniedbani i bardzo eleganccy, tacy co wcisnęli się w ten dzień w garnitur i tacy w t-shirtach, zresztą stosunkowo często z patriotycznymi hasłami. Są przedziwne grupy, choćby motocykliści z biało czerwonymi chorągiewkami. Parkują motory blisko cmentarza i wtapiają się w tłum, choć niby pasują do całkiem innych klimatów. Masa, a może raczej sztafeta, która jest gwarancją ciągłości. Tłum dziwnie uroczysty, a przecież nie sztywniacki. Poważny, a jednak radosny – poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, dobrego wyboru.

O 17.00 uruchamia się syrena. To że na baczność stają ci co jeszcze nie doszli do cmentarza, to naturalne. Ale stają też na ruchliwej Powązkowskiej wszyscy kierowcy, niektórzy towarzyszą klaksonami przeciągłemu wyciu syreny. Co roku jest z tym lepiej, a nie gorzej. 60. rocznica była przełomowa, ale ta 70., żegnająca powstańców, wyraźnie przemówiła do ludzi jak żadna inna.

Przy bramie jednak akcent, że duch Piotra Zychowicza dotarł aż tutaj. Dwaj ponurzy starsi panowie stoją z transparentem „Dla kogo jest świętem rocznica wybicia elity narodu polskiego?”. Ludzie mijają ich obojętnie. Nie wiem kogo reprezentują, mają jakieś swoje racje. Ale nie wygrają, tak jak nie wygrał Blumsztajn, choć pewnie kontestują z teoretycznie dokładnie przeciwnych pozycji.

Godzina 17.45-18. Wracam autobusem 180. Tyłem do mnie siedzi staruszka w kapelusiku, prowadzi ożywionym głosem rozmowę przez telefon. W chwilę potem wdaje się z nią w wymianę zdań kobieta, która właśnie wsiadła. – Pani z „Chrobrego” – zauważa. Dopytuje się o miejsca, w których walczyli ludzie z tego zgrupowania. – Pani jest taka młoda, ja wyglądam na starszą niż pani – kończy rozmowę kobieta szykując się do wyjścia. – Mam 91 lat – odpowiada pogodnym, mocnym głosem staruszka. – A jak pani się nazywa? – pada jeszcze pytanie. „Zosia Czekalska, „Sarenka” – głos uczestniczki Powstania z autobusu naprawdę staje się młodzieńczy.

Jakież historie kryją się za tym nazwiskiem i pseudonimem? Czasy, kiedy nawet w autobusie można spotkać kogoś takiego, są czasami mimo wszystko wspaniałymi.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.