Wielokrotnie cytowana myśl wybitnego, nieżyjącego już, filozofa ks. prof. Józefa Tischnera brzmi tak: „Góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: święta prowda, tyż prowda i gówno prowda”. Przemierzając wakacyjnie szlaki tatrzańskie i podtatrzańskie, przypomniałem sobie te słowa. Zerknąłem do Internetu i okazało się, iż to formuła tyleż często przywoływana, ile rzadko interpretowana. A ponieważ na- wet w wakacje moja natura socjologa – zawodowego interpretatora społecznego świata – nie daje się całkiem wyciszyć, to sobie tę Tischnerowską formułę porozważam.
Prowda święta
Nasuwają się dwie ścieżki objaśnień. Patrząc w kontekście drogi życiowej ks. Tischnera, prawda przez duże „Ś” dotyka wymiaru metafizycznego. Największa, najpoważniejsza prawda, pochodzi z Objawienia. Świętość prawdy oznacza tu, iż wykracza ona poza ziemski porządek świata. Kłopot w tym, że socjolog, przedstawiciel nauki empirycznej, nie ma instrumentów badawczych, które dawałyby szansę dotarcia do takiego porządku. Socjolog nie ma dostępu do tego, co wieczne, absolutne, transcendentne. Socjolog może jednak – i wielu uczonych tak czyni – badać ludzkie wyobrażenia na temat Objawienia. Ustalać, na ile ludzie z różnych grup społecznych czują się przez prawdy objawione zobowiązani do pewnych uczynków. Socjolog może spojrzeć na ludzkość przez pryzmat ewolucji kulturowej i powiedzieć, że „prawdy” tych religii, które przetrwały bardzo długo i, by tak rzec, „sprawdziły” się w różnych kontekstach kulturowych, najwyraźniej niosą w sobie jakąś głębszą wartość. Coś godnego specjalnego szacunku. Natomiast gdy na co dzień sięgamy po zwrot „święta prawda”, by skomentować czyjeś słowa, przywołujemy znaczenie mniej odświętne. Mówimy o tym, co w danej zbiorowości zostało już tak bardzo utrwalone, że stało się oczywiste, banalne. I rzadko jest, jeśli w ogóle, kwestionowane. Być może to dobre miejsce, by przejść do Tischnerow- skiej prawdy drugiego rodzaju.
Tyż prowda
Wygląda to na prawdę sytuacyjną. Nie uniwersalną, ale lokalną. Ważną w pewnych sytuacjach właśnie lokalnych. Niekoniecznie chętnie, lecz godzimy się na coś. Tak wyłania się prawda, która uciera się we wspólnych doświadczeniach, w takich kompromisach, bez których życie społeczne staje się nieznośne. Pewne stwierdzenia uznajemy za prawdziwe nie ze względu na ich odniesienie do świata zewnętrznego, niezależnego od ludzkich wyobrażeń, ale dlatego, że zostały wypracowane w relacjach międzyludzkich. „Tyż prowda” to punkt widzenia przez innych akceptowany, wyłaniający się z za- nurzenia w codzienność. Prawda „tyż” to zatem dopuszczalny ogląd świata. A „gówno prowda” czy to po prostu nieprawda/kłamstwo?
Prowda gówno
Cywilizacja techniczna przyniosła ogromny informacyjny zgiełk. Podobno współczesny, aktywnie korzystający z Internetu człowiek w ciągu miesiąca przyswaja (raczej: prze- puszcza przez swój mózg) więcej informacji niż człowiek epoki przedprzemysłowej w ciągu całego życia. By opisać sytuację komunikacyjną człowieka współczesnej cywilizacji, filozof Harry G. Frankfurt zbudował teorię bullshitu. Po polsku chyba najlepiej powiedzieć – teorię „pierdół”. Zdaniem Frankfurta to nie z kłamstwem mamy największy problem. Gdy wiemy, co jest kłamstwem, wtedy do prawdy daje się dotrzeć. Ale wiele przekazów służy jedynie wywarciu pewnego wrażenia na odbiorcach, wzbudzeniu emocji bez względu na ich związek z rzeczywistością spoza słów oraz emocji. Istnieją nawet specjaliści od emocjonalnego szumu informacyjnego, od ekscytacji pierdołami.
Fikcjonariusze
Dostawców bullshitu dziś w Polsce nie brakuje. Wydaje się, iż na tym polu spore osiągnięcia mają fikcjonariusze III RP – tacy jak Jerzy Owsiak, Jakub Wojewódzki. W zgiełku pierdół łatwiej utrzymać zmowę milczenia wokół spraw ważnych. Ale fikcjonariuszy nie brak też w świecie nauki. Fundusze europejskie, wypasione granty – a co z tych badań wynika? W ogromnej części są nieprzydatne. Rzeczywistość badawczo wymyślona, opisana w formułkach, które nie mają – m.in. ze względu na swój język – żadnego przełożenia na praktykę społeczną. Ani na życie „ludu prostego”, ani na funkcjonowanie instytucji publicznych, ani na proces podejmowania decyzji przez polityków.
PS. Miało być wakacyjnie i lekko, jednak najwyraźniej potęga Tatr naszych beztroskiej lekkości nie służy (przynajmniej, gdy ma się już lata swoje).
Tekst ukazał się w tygodniku „wSieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/206863-anatomia-prawdy-dostawcow-bullshitu-dzis-w-polsce-nie-brakuje