Relacja z procesu Wojciecha Sumlińskiego. Zeznawała Anna Marszałek, po której artykule zatrzymano dziennikarza pod zarzutem sprzedaży tajnego dokumentu... "Gazecie Wyborczej"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza.

Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun, Prokuraturę reprezentował prokurator Waldemar Węgrzyn, Aleksandra L. aplikant adwokacki Sandra Orzechowska, a Wojciecha Sumlińskiego mecenas Waldemar Puławski. Na rozprawę jako świadek stawiła się Anna Marszałek-Rochowicz, dawna dziennikarka śledcza, obecnie urzędnik państwowy (w dalszej części relacji będę używał nazwiska Anna Marszałek - przyp.aut.). Na pytanie Sądu, czy świadek wie, w jakiej sprawie została wezwana, Anna Marszałek odpowiedziała twierdząco, dodając, że kilka lat wcześniej pisała o tej sprawie teksty, a potem ją śledziła jako czytelnik gazet oraz poprzez informacje w internecie. Świadek zeznała, że na początku 2008 r. skontaktował się z nią telefonicznie były ważny polityk, który poinformował ją, że jego znajomy związany z wojskiem, ale równocześnie nieoficjalny doradca czy też konsultant w kręgach kościelnych, człowiek o szerokiej wiedzy i kontaktach, dysponuje Aneksem do Raportu z Likwidacji WSI. Anna Marszałek zaznaczyła, że podczas zeznań w Prokuraturze podczas postępowania przygotowawczego, nie ujawniła jego nazwiska, bo nie czuła się do tego upoważniona, ale ponieważ ze sprawy wiadomo już, o kogo chodzi, potwierdza, że był to były Minister Sprawiedliwości, Stanisław Iwanicki. Ponieważ Anna Marszałek wyraziła zainteresowanie tematem, doszło do spotkania z byłym ministrem i jego znajomym, podczas którego odniosła wrażenie, że osoba ta, znajomy ministra, raczej nie dysponuje tym dokumentem, a co najwyżej strzępami informacji na ten temat.

Niewiarygodność tej osoby wzmacniały informacje, które przedstawiła podczas pierwszego spotkania - po pierwsze, że Aneksem handluje „Agora”, którą to informację osoba ta miała uzyskać od jakiegoś swojego znajomego, który z kolei był związany z osobą, która pracowała w księgowości „Agory”, a po drugie, że Antoni Macierewicz jest agentem Moskwy.

Anna Marszałek stwierdziła, że było dla niej mało realne, aby giełdowa spółka, którą jest „Agora”, przepuszcza tego typu ewentualne operacje oficjalnie przez księgowość. Świadek dodała, że nie zna motywów, dlaczego Aleksander L., bo to on był tym znajomym ministra Iwanickiego, zwrócił się właśnie do niej w tej sprawie. Redakcja, w której pracowała – „Dziennik”, nie miała też zamiaru zapłacić sum, o których mówił Aleksander L., czyli 200-250 tys. zł, aby uzyskać poprzez niego dostęp do tego dokumentu. Podczas któregoś z kolejnych spotkań świadek poinformowała Aleksandra L., że jej redakcja może się zastanowić nad zwrotem ewentualnych kosztów, ok. 10 tys. zł, ale nie jest to suma za dostęp do Aneksu, tym bardziej, że podejrzewano możliwość jakiejś prowokacji ze strony Aleksandra L. Kilka tygodni wcześniej, zanim doszło do pierwszego spotkania Anny Marszałek z Aleksandrem L. (z udziałem Stanisława Iwanickiego - przyp.aut.), w „Dzienniku” ukazała się notatka, że istnieje możliwość kupienia Aneksu. Źródłem tamtej notatki nie był jednak Aleksander L., ponieważ świadek w tamtym czasie jeszcze go nie znała, a jeden z przedsiębiorców, który kupił kilka stron tego dokumentu na swój temat. Redakcja „Dziennika” uznała, że jedyną formą obrony przed możliwą prowokacją, jest opisanie tego, co się wydarzyło - w ten sposób powstał artykuł „Tak handlowano aneksem Macierewicza”, który ukazał się w „Dzienniku” w kwietniu 2008 r.

Osoby z redakcji „Dziennika”, które wiedziały o propozycji Aleksandra L., zastanawiały się, dlaczego oferuje on Aneks do sprzedaży - postawiono dwie główne hipotezy: pierwszą, że Aleksander L. faktycznie ma jakieś dojścia do członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, a drugą, że działa w celu skompromitowania tejże Komisji. Hipotezy te pozostały nierozstrzygnięte. Pisząc pierwszy tekst, który ukazał się w „Dzienniku”, nie wiedzieliśmy, że w śledztwie prowadzonym w sprawie rzekomych korupcji podczas weryfikacji WSI oraz handlu Aneksem, jest również zamieszany Aleksander L. - powiedziała Anna Marszałek. - Dowiedzieliśmy się o tym, kiedy doszło do zatrzymania Aleksandra L. - dodała. Po złożeniu przez Annę Marszałek wyjaśnień, pierwsze pytanie zadał prokurator Waldemar Węgrzyn, który chciał się od niej dowiedzieć, czy znane jej jest nazwisko Wojciech Sumliński. Świadek odpowiedziała, że znała się z nim jako dziennikarzem. Aleksander L. wymienił go również, jako jednego ze swoich znajomych wśród dziennikarzy. Spotkanie z Aleksandra L. ze Stanisławem Iwanickim, w którym ona także wzięła udział, pośrednio było umówione przez Wojciecha Sumlińskiego, ale nie wie, czy Wojciech Sumliński wiedział, że ona też będzie na tym spotkaniu. Prokurator zapytał, czy podczas jej spotkań z Aleksandrem L. padały jakieś nazwiska członków Komisji Weryfikacyjnej - świadek odparła, że były to nazwiska Bączek i Pietrzak, przy czym Aleksander L. sugerował, że Pietrzak jest w konflikcie z Antonim Macierewiczem. Kolejne pytania zadawał mecenas Waldemar Puławski, który m.in. zapytał, ile czasu minęło od pierwszego spotkania świadka z Aleksandrem L. i Stanisławem Iwanickim, do informacji o zatrzymaniu członków Komisji Weryfikacyjnej. Anna Marszałek odpowiedziała, że nie wie, kiedy były zatrzymania, ale ponieważ zapoznała się ze swoim tekstem przed rozprawą („Tak handlowano…” - przyp.aut.), to wydaje się jej, że do pierwszego spotkania doszło chyba w lutym 2008 r. Spotkań tych było kilka, w ostatnich dwóch wzięli udział także Paweł Reszka i Michał Majewski, którzy wspólnie z nią pisali o tej sprawie teksty, a o spotkaniach z Aleksandrem L. wiedział także Cezary Bielakowski - wszyscy byli dziennikarzami z działu śledczego „Dziennika”. W odpowiedzi na kolejne pytania mecenasa Puławskiego, Anna Marszałek powiedziała, że cel działań Aleksandra L. nie został wyjaśniony – dziennikarze uznali, że od tego jest Prokuratura, a co do postawionych hipotez, rozważano również trzecią, że celem działań może być również „Dziennik”, ale raczej nie jest to jego główny cel. Stanisław Iwanicki podczas części spotkań z Aleksandrem L., na których był obecny, raczej tylko słuchał, możliwe także, że nie uczestniczył w nich do końca. Anna Marszałek nie wie, na co Aleksander L. chciał przeznaczyć te 200-250 tys. zł, o których była mowa – nie zadawała mu tego pytania, poza tym były to tylko zawoalowane sugestie z jego strony, potem zachowywał się tak, jakby chciał się z tej całej sprawy wycofać, pod pretekstem, że doszło do jakiegoś przecieku na ten temat, a nawet sugerował, aby kupić Aneks od „Agory”.

Sędzia zapytał świadka, czy w takim razie było to ze strony Aleksandra L. świadome wprowadzanie w błąd - Anna Marszałek wyjaśniła, że to, co Aleksander L. przedstawiał, było mieszaniną informacji prawdziwych i nieprawdziwych, a jej zdaniem, prawdopodobieństwo, że ludzie od Macierewicza sprzedali Aneks „Agorze”, było praktycznie żadne. Z drugiej strony, ze spotkań jej i jej współpracowników z innymi ludźmi wynikało, że Aleksander L. oferował różnym osobom informacje z Raportu WSI, zanim ten Raport został upubliczniony - a po jego upublicznieniu okazało się, że informacje te były prawdziwe. Odpowiadając na pytania mecenasa Puławskiego, a także Sądu, na temat swojego doświadczenia oraz sposobu wartościowania informatorów, Anna Marszałek powiedziała, że jako dziennikarz pracuje od roku 1990, zajmując się nie tylko dziennikarstwem śledczym, ale również sprawami bezpieczeństwa i przestępczości, natomiast, według niej, podstawowym kryterium oceny wiarygodności danej osoby jest to, czy okaże ona materiały, które posiada na temat danej sprawy, a następnie weryfikacja tych materiałów. Jako przykład, przywołała swój artykuł o nielegalnym handlu bronią, w który zamieszane było WSI - osoby, które ją o tym poinformowały, dostarczyły jej również tajne dokumenty WSI to potwierdzające, bo bez tych dokumentów nie chciała o tym napisać tekstu. Dodała, że na podstawie jej artykułu, do działań przystąpiła Komisja ds. Służb Specjalnych, a następnie złożono zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez dwóch szefów WSI -Konstantego Malejczyka i Kazimierza Głowackiego. Na pytanie mecenasa Puławskiego, czy świadek korzystała z jakichś dokształceń w tym zakresie (dziennikarstwa śledczego - przyp.aut.), Anna Marszałek odpowiedziała, że jest samoukiem. Wojciech Sumliński zapytał Annę Marszałek, czy zeznając o znajomym ministra Iwanickiego z kręgów wojskowych, z którym odbywała spotkania, od początku miała na myśli płk. Aleksandra L. - świadek potwierdziła, wyjaśniając, że jego nazwisko nie było jej obce, ponieważ pojawiało się w sprawie zabójstwa gen. Papały. Człowiek ten przedstawiał sensacyjne informacje grupie prowadzącej śledztwo, które się potem nie potwierdziły. Na pytanie oskarżonego dziennikarza, jakie nazwiska padają w jej tekście „Tak handlowano aneksem Macierewicza”, Anna Marszałek wymieniła Aleksandra L., Leszka Pietrzaka, Janusza Zemke i Henryka Grobelnego, oraz potwierdziła, że nie ma pada tam nazwisko Sumliński. Aleksander L. Podczas spotkań wymieniał jeszcze inne nazwiska, m.in. kilku dziennikarzy, ale zostało to potraktowane jako przechwalanie się znajomościami w tym środowisku. Nazwisko Sumlińskiego pojawiło się podczas rozmów jako organizatora spotkania Aleksandra L. ze Stanisławem Iwanickim, ale jak twierdził sam Aleksander L. - nie wiedział on, czego to spotkanie dotyczy, jak również tego, że będzie na tym spotkaniu Anna Marszałek. Wojciech Sumliński chciał się dowiedzieć od świadka, co w takim razie znaczyło jej stwierdzenie podczas składania wyjaśnień, że „pośrednio” odpowiadał za to spotkanie - Anna Marszałek odparła, że nie chodzi jej tu o odpowiedzialność, ale o to, że umawiając spotkanie Aleksandra L. z byłym Ministrem Sprawiedliwości, nieświadomie doprowadził do tego, że ona wzięła w nim udział - ją na to spotkanie zaprosił Stanisław Iwanicki. Po tych słowach Anny Marszałek, Wojciech Sumliński zwrócił się do Sądu o zgodę na wygłoszenie krótkiego oświadczenia. Po jej otrzymaniu, oświadczył, że w kontekście wypowiedzi świadka, nie ponosi żadnej odpowiedzialności i nie był żadnym pośrednikiem - z której to wypowiedzi świadek się wycofał - w spotkaniach pomiędzy Aleksandrem L. a Anną Marszałek.

Wojciech Sumliński zapytał Annę Marszałek, czy kiedykolwiek dzwonił do niej w sprawie jej spotkań z Aleksandrem L. - była dziennikarka śledcza odpowiedziała, że nie było między nimi żadnego kontaktu w tej sprawie, ani osobistego, ani telefonicznego. Wojciech Sumliński, za zgodą Sądu, złożył w związku z tym kolejne krótkie oświadczenie, mówiąc, że Aleksander L. potwierdził w swoich zeznaniach przed Sądem, że już jesienią 2007 r. wiedział o śledztwie prokuratorskim, prowadzonym w sprawie rzekomego handlu Aneksem i rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej WSI, a mimo to od lutego 2008 r. cały czas kontynuował swoją działalność korupcyjną, mając świadomość, że jest takie śledztwo i że jest nim objęty. Następnie oskarżony dziennikarz chciał zwrócić uwagę Sądu, poprzez pytania do świadka, że w tamtym czasie Anna Marszałek zajmowała się tematami z najwyższej półki, o czym Aleksander L. wiedział - a jednak poszedł do niej i oferował kupno Aneksu za 250 tys. zł. Anna Marszałek, odnosząc się do tych pytań, wyjaśniła, że gdyby Aleksander L. dostarczył jej redakcji wiarygodne informacje na temat Aneksu, to jako informator, zostałby objęty ochroną i jego nazwisko nie byłoby ujawnione. Sprawa była stawiana w następujący sposób: albo Aleksander L. dostarczy dokument, albo opisujemy ten rodzaj prowokacji, której byliśmy przedmiotem - stwierdziła Anna Marszałek. Jej zdaniem, z perspektywy czasu, gdy czyta publikacje, które wtedy ukazywały się na ten temat, to wygląda, jakby świadomie brali udział w jakiejś prowokacji (ona i jej współpracownicy - przyp.aut.), a w rzeczywistości bali się prowokacji tak samo, jak inni i nie mieli świadomości istnienia w prowadzonym śledztwie osoby Leszka Tobiasza. Po przerwie, na prośbę Anny Marszałek, sędzia Stanisław Zdun odczytał fragment jej artykułu „Tak handlowano aneksem Macierewicza”, znajdującym się w aktach sprawy. Wynikało z niego, że doszło do spotkania pracujących nad tym tematem dziennikarzy z wysokimi rangą oficerami WSI, ale zaprzeczyli oni, jakoby stali za działaniami Aleksandra L. Wskazali, że jest on zakolegowany z Leszkiem Pietrzakiem, jego działania mają motyw finansowy, a dziennikarze powinni go zapytać o spotkania w pobliżu pl. Zamkowego. W czasie pisania artykułu, jego autorzy nie wiedzieli, kto to jest płk. Leszek Tobiasz i byli przekonani, że w spotkaniach z Leszkiem Pietrzakiem brał udział właśnie Aleksander L. Nazwisk tych oficerów WSI Anna Marszałek nie może ujawnić ze względu na tajemnicę dziennikarską, ale nie było wśród nich Leszka Tobiasza. Po odczytaniu fragmentu artykułu, Wojciech Sumliński zapytał świadka, co Aleksander L. opowiadał o spotkaniach z Leszkiem Pietrzakiem. Anna Marszałek odparła, że zaprzeczał, aby się spotykali - zaprzeczał również Leszek Pietrzak, aby spotykał się z kimś z WSI. Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, dlaczego w takim razie Aleksander L. przyszedł do dziennikarzy i sam się w zasadzie zadenuncjował, świadek nie była w stanie odpowiedzieć, jakie motywy nim kierowały - jej zdaniem, Aleksander L. nie traktował tego, co mówił, jako przestępstwo, a samo przyjście do dziennikarzy nie jest donosem na samego siebie.

Wojciech Sumliński był zaskoczony, że zdaniem świadka, oferta 250 tys. zł za tajny dokument nie jest przestępstwem - Anna Marszałek wyjaśniła, że oferta ta nie była artykułowana przez Aleksandra L. wprost, mówił, że „tyle to kosztuje”, a ona stawiała jasno sprawę, że redakcja nie zapłaci za ten dokument. Mimo tego, Aleksander L. nie wydawał się być zniechęcony do kolejnych spotkań, miał nawet podjąć próbę zdobycia Aneksu - dziennikarze oczekiwali, że zrobi to dla „idei” i na następne spotkanie go dostarczy. Tak się jednak nie stało, bowiem Aleksander L. powiedział, że doszło do przecieku i zaczął się wycofywać z tego, co wcześniej mówił. Anna Marszałek powiedziała również, że ma świadomość, że sprzedaż tajnego Aneksu jest przestępstwem, ale były to ogólne rozmowy, nie doszło do kupna-sprzedaży, co najwyżej doszło do oferowania tajnego dokumentu, a po pierwszym spotkaniu było już wiadomo, że redakcja „Dziennika” za niego nie zapłaci. Postępowania Aleksandra L. nie uznałaby za samodenuncjację - do dziennikarzy zgłaszają się różne osoby, które chcą przekazać jakieś informacje, albo chcą się od nich czegoś dowiedzieć. Zdarzało się, że dochodziło do podobnych sytuacji, np. do dziennikarzy z „Rzeczpospolitej” zgłosił się człowiek, były policjant, który oferował - jak się później okazało, fałszywe - dokumenty dotyczące „Banku Śląskiego”, za co nawet dostał pieniądze. Zdaniem Anny Marszałek, Aleksander L., na podstawie swoich kontaktów z dziennikarzami, mógł dojść do wniosku, że może im opowiadać bajki, a oni i tak o tym napiszą - natomiast ona oczekiwała dowodów, których nie mógł jej dostarczyć. „Samodenuncjacja” wyszła z tego powodu, że postanowiła opisać, co Aleksander L. jej opowiadał. Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego,  czy świadek wie, jak zakończyło się śledztwo w sprawie handlu tajnym Aneksem, Anna Marszałek odparła, że zostało umorzone, ale nie zna uzasadnienia tej decyzji. Nie wie też, dlaczego Aleksander L. zwrócił się do niej w sprawie Aneksu, a jednocześnie twierdził, że Antoni Macierewicz jest rosyjskim agentem, wiedząc przy tym, że śledztwo w sprawie handlu Aneksem trwa już od jesieni 2007 r. Wydaje się jej, że mogło go sprowokować to, że już wcześniej pisała o możliwości handlu Aneksem - może liczył, że trafi na podatny grunt, a z tego, co wie, o Antonim Macierewiczu opowiadał również innym dziennikarzom. Wojciech Sumliński chciał drążyć sprawę rzekomego szpiegostwa Antoniego Macierewicza, którą podnosił Aleksander L., ale Sąd uchylił jego pytanie do świadka na ten temat. Oskarżony dziennikarz starał się przekonać Sąd, że ta kwestia ma jednak związek z jego sprawą, bowiem kolportowanie tego typu informacji było próbą uderzenia w Komisję Weryfikacyjną tak jakby z drugiej strony - sędzia uznał jednak, że sprawa dotyczy korupcji, a nie pomawiania Antoniego Macierewicza przez Aleksandra L. Oskarżony dziennikarz chciał się dowiedzieć od świadka, czy weryfikowano w jakiś sposób sprawę księgowości w „Agorze”, skąd Aleksander L. miał jakoby posiadać informacje, że „Agora” handluje Aneksem (jego jakiś znajomy był ponoć związany z osobą z tej księgowości - przyp.aut.). Anna Marszałek wyjaśniła, że uznała to od razu za bzdurę, a nawet, gdyby do takiego handlu doszło, to w księgowości na pewno nie byłoby po tym śladu. Następnie Wojciech Sumliński powrócił do zeznań Anny Marszałek, która powiedziała, że Aleksander L. mieszał fakty ze zmyśleniami i zapytał, co w takim razie było prawdą w tym, co jej mówił. Była dziennikarka powiedziała, że Aneks do Raportu z Likwidacji WSI kończy się wnioskami o postawienie pewnych osób przed Trybunałem Stanu, a ona, z innych źródeł, wiedziała, o kim jest mowa - i Aleksander L. wymienił właśnie te nazwiska. Na pytanie Sądu, czy chodziło o wiele osób, Anna Marszałek odparła, że na pewno było tam nazwisko Bronisława Komorowskiego, ale innych osób nie pamięta. W każdym razie, po tych informacjach Aleksandra L., doszła do wniosku, że ma on do nich jakiś dostęp, bo co prawda niektóre z tych nazwisk można było wytypować, ale z pewnością nie wszystkie. Wojciech Sumliński zapytał, czy świadek widziała ten fragment Aneksu - Anna Marszałek odparła, że nie widziała tego dokumentu, ale informacje na temat osób, które miały być postawione przed Trybunał Stanu, potwierdziła w innych źródłach - były to źródła osobowe, osoby pracujące w Komisji Weryfikacyjnej.

Ona i jej współpracownicy widzieli wyłącznie ten fragment, który kiedyś zakupił przedsiębiorca, który im potem go pokazał - było to kilka stron. W tym momencie o głos poprosił mecenas Puławski, który, zaskoczony, zapytał świadka, jak w takim razie zweryfikowano, że fragment Aneksu, który pokazał dziennikarzom wzmiankowany przedsiębiorca, jest prawdziwy, skoro cały Aneks jest nadal tajny? Anna Marszałek wyjaśniła, że chodzi tu o innego przedsiębiorcę, niż tego, o którym mowa była w przypadku Raportu z Likwidacji WSI, co zostało opisane w artykule „Tak handlowano aneksem Macierewicza”. Biznesmen ten otrzymał propozycję zakupu fragmentu Raportu, który go dotyczył, zanim jeszcze sam raport został upubliczniony, oraz nieco informacji, co w tym fragmencie jest - z oferty nie skorzystał, ale po upublicznieniu Raportu zobaczył, że takie informacje na jego temat rzeczywiście znalazły się w Raporcie. Zupełnie inny przedsiębiorca pokazał jej za to kilka stron z Aneksu, mówiąc, że je kupił - była to podstawa do napisania pierwszej notatki o tej sprawie, zanim jeszcze poznała Aleksandra L. Sędzia zapytał, jak w takim razie świadek potwierdziła prawdziwość tych kilku stron Aneksu - Anna Marszałek odpowiedziała, że u osób, które znały jego treść, a także poprzez porównanie z ujawnionym już wtedy Raportem, biorąc pod uwagę podział treści, styl, czcionkę itp. „Czy świadek miała swoje źródła w Komisji Weryfikacyjnej?” - zapytał po tych słowach Wojciech Sumliński. - „Nie mówiłam, że moje, były to źródła w Komisji Weryfikacyjnej” - odpowiedziała Anna Marszałek. - „Czyli Komisja Weryfikacyjna była nieszczelna?” - dopytywał Wojciech Sumliński. - „Powiedziałam to, co powiedziałam” - usłyszał w odpowiedzi. Anna Marszałek dodała, że fragment Aneksu, który widziała, był kserokopią, a na pytanie mecenasa Puławskiego, jak zweryfikowała w takim razie jego prawdziwość, skoro nie widziała całego Aneksu, odparła, że, jak już wyjaśniała, poprzez styl oraz w źródłach osobowych. Wojciech Sumliński zapytał Annę Marszałek, czy w takim razie zostało to tak samo uprawdopodobnione, jak materiały dotyczące publikacji nt Romualda Szeremietiewa. Sąd chciał wiedzieć, zanim dopuści to pytanie, jaki ma ono związek ze sprawą - Wojciech Sumliński odpowiedział, że świadek w tych artykułach pomawiał Romualda Szeremietiewa, za co powinien otrzymać kary, a nie nagrody, a samo pytanie ma na celu weryfikację warsztatu dziennikarskiego świadka. Mimo tych wyjaśnień Wojciecha Sumlińskiego, sędzia uchylił jednak jego pytanie, twierdząc, że może on ewentualnie złożyć w tej sprawie oświadczenie, natomiast sam zadał pytanie Annie Marszałek, czy osobiście spotykała się z członkami Komisji Weryfikacyjnej - świadek odpowiedziała, że nie. Nie chciała też ujawnić nazwiska przedsiębiorcy, który kupił fragment Aneksu, twierdząc, że obowiązuje ją w tym przypadku tajemnica dziennikarska. Mecenas Puławski zapytał, czy w stosunku do świadka toczyły się jakieś postępowania, związane z jej publikacjami - Anna Marszałek odpowiedziała, że przeciwko niej było kilkadziesiąt procesów, z których trzydzieści kilka wygrała, kilka, dwa lub trzy, przegrała, a proces z Romualdem Szeremietiewem jest w trakcie. Na pytanie Sądu, kto w takim razie rozmawiał z członkami Komisji Weryfikacyjnej, świadek odparła, że ktoś inny z redakcji, ale jest to objęte tajemnicą dziennikarską. Następne pytanie zadała obrońca Aleksandra L., Sandra Orzechowska, która chciała się dowiedzieć, kiedy świadek miała pierwszy kontakt z Wojciechem Sumlińskim. Anna Marszałek wyjaśniła, że znała jego nazwisko, wiedziała, że publikuje pod pseudonimem w „Życiu”, mogła się z nim zetknąć na jakichś konferencjach prasowych, ale na zasadzie zdawkowej wymiany zdań. Już po zatrzymaniu Wojciecha Sumlińskiego doszło do jednego spotkania, za pośrednictwem i w obecności Sylwestra Latkowskiego, bo chciała poznać jego wersję wydarzeń. Potem dzwoniła do Wojciecha Sumlińskiego jeszcze raz czy dwa razy, ale ponieważ nie chciał się więcej spotkać, nie podejmowała kolejnych prób. Kolejne pytanie Sandry Orzechowskiej, „czy w tamtym czasie, kiedy miało odbyć się spotkanie Aleksandra L. i Stanisława Iwanickiego, które zorganizował lub rzekomo zorganizował Wojciech Sumliński, wiedziała pani, kim był Wojciech Sumliński”, wywołało gwałtowną, choć krótką wymianę zdań pomiędzy Sandrą Orzechowską a protestującym Wojciechem Sumlińskim, co zostało przerwane przez Sąd pouczeniem Wojciecha Sumlińskiego, że może wnieść on o uchylenie pytania, ale dopiero po jego zadaniu. Mecenas Puławski wniósł z kolei o sprecyzowanie pytania, bowiem świadek nigdy nie powiedział, że spotkanie zostało zorganizowane przez Wojciecha Sumlińskiego, tylko, że świadek odniosła takie wrażenie. Gdy pytanie zostało w końcu zadane, Wojciech Sumliński wniósł o jego uchylenie, ponieważ nie był żadnym organizatorem spotkania Aleksandra L. ze Stanisławem Iwanickim, a tylko ich ze sobą poznał, pytanie to więc zawiera w sobie manipulację. Sandra Orzechowska ripostowała, że chodzi jej o to, czy w tamtym czasie, kiedy doszło do tego spotkania, świadek znała Wojciecha Sumlińskiego - spowodowało to ponowną dyskusję pomiędzy nią a oskarżonym dziennikarzem, zakończoną pouczeniem tak jej, jak i Wojciecha Sumlińskiego, o porządku rozprawy. Po pouczeniu sędzia zaproponował, aby wyrzucić z pytania fragment „które zorganizował lub rzekomo zorganizował Wojciech Sumliński”, co zostało zaakceptowane przez zadającą pytanie - Anna Marszałek odpowiedziała, że wiedziała, kim jest Wojciech Sumliński. Kolejne pytanie, mecenasa Puławskiego, jak oceniała wtedy pracę Wojciecha Sumlińskiego, zostało przez Sąd uchylone. Wojciech Sumliński zapytał świadka, skąd się znali i czy była to znajomość osobista - Anna Marszałek odparła, że nie utrzymywali relacji, do spotkań dochodziło sporadycznie, najczęściej przy okazji konferencji prasowych, a do jedynego spotkania doszło w „Galerii Mokotów”, w obecności Sylwestra Latkowskiego. Podczas tego spotkania Wojciech Sumliński przedstawił jej swoją wersję tej sprawy, ale nie pamięta już szczegółów. Do kolejnych spotkań nie doszło, bowiem Wojciech Sumliński obawiał się, że może to sprowadzić na niego jakieś dodatkowe kłopoty, skoro jest ona świadkiem w niniejszej sprawie - co uznała za wystarczający powód i więcej nie próbowała się skontaktować. Ponieważ nie było więcej pytań, Sąd postanowił odczytać zeznania Anny Marszałek, złożone podczas postępowania przygotowawczego. Były one mniej więcej zbieżne z wyjaśnieniami, złożonymi przez nią przed Sądem, choć Sąd zauważył w nich sprzeczność - o czym dalej. Zawierały nieco więcej szczegółów na temat spotkań Anny Marszałek z Aleksandrem L. Było tych spotkań kilka - w ostatnich trzech wzięli udział również Michał Majewski i Paweł Reszka. Podczas pierwszego spotkania nie rozmawiano o cenie, jaką miał za umożliwienie dostępu do Aneksu zażądać Aleksander L. - to raczej on się chciał zorientować, ile „Dziennik” byłby skłonny za taki dostęp zapłacić. W trakcie trzeciego spotkania, weryfikowano wiarygodność Aleksandra L., poprzez uzyskanie od niego nazwisk osób wymienionych na końcu Aneksu, które miały zostać postawione przed Trybunałem Stanu. Podczas tych spotkań Aleksander L. zaprzeczał, jakoby proponował kupno Aneksu Henrykowi Grobelnemu, o co pytali go dziennikarze - miała to być wymierzona przeciwko niemu prowokacja, w której biorą udział wymieniony biznesmen i Janusz Zemke. Dziennikarze spotkali się też z Henrykiem Grobelnym, który również zaprzeczał, aby był zainteresowany kupnem Aneksu, a także z Januszem Zemke, który twierdził, że zgłosił się do niego przedsiębiorca, któremu zaproponowano kupno Aneksu i wykreślenie go z tego dokumentu. Oferującym miał być Aleksander L., padała cena 200 - 250 tys. zł. Podczas pierwszego spotkania Aleksander L. powoływał się na swojego znajomego z otoczenia Antoniego Macierewicza; miał również mówić, że „Agora” kupiła Aneks za 1 mln zł od jakiegoś dziennikarza.

Po odczytaniu zeznań Anny Marszałek z postępowania przygotowawczego, sędzia Stanisław Zdun stwierdził, że zauważył sprzeczność między tymi zeznaniami a jej wyjaśnieniami, złożonymi przed Sądem - nie było jasne, od kogo Aleksander L. żądał tych 200-250 tys. zł, czy od biznesmena, o czym mowa była w zeznaniach w Prokuraturze, czy też od redakcji „Dziennika”, jak świadek twierdził przed Sądem. Anna Marszałek odpowiedziała, że informacja o kwocie, za którą Aleksander L. może udostępnić Aneks, była skierowane również do redakcji „Dziennika”. Na pytanie Wojciecha Sumlińskiego, czy świadek pamięta nazwisko dziennikarza, który ponoć miał sprzedać Aneks „Agorze”, Anna Marszałek odpowiedziała, że nie pamięta, nie był to na pewno Wojciech Sumliński, a ona nawet nie próbowała skontaktować się z tym dziennikarzem, bowiem uważała tę informację za bzdurę. Na tym rozprawa została zakończona. Kolejna odbędzie się 26 maja, o godz.10:00, w sali 24, jak zwykle w Sądzie Rejonowym dla Warszawa Wola, przy ul. Kocjana 3.

Uprzejmie proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

relację przygotował bloger „ander”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych