Oburzając się wygraną Conchity, nie brońmy tak ślepo Donatana. Wulgarne "My Słowianki" to policzek dla polskiej kultury. Czym jeszcze uraczą nas rodzimowiercy?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

No i stało się! Gdzie się nie obrócisz, baba z brodą. Coś, co jeszcze niedawno budziło naturalną odrazę, zostało zmultiplikowane, zmasowane i powoli przestaje szokować. Z przegranej Donatana i Cleo raz wygranej Conchity Wurst wyłaniają się dwa wielkie niebezpieczeństwa. Jedno gorsze od drugiego.

Sprawa pierwsza to wprowadzenie queerowej ideologii na salony i przesunięcie granic tolerancji. Od dwóch dni dbają o to wszelkiej maści eksperci, próbujący oświecić zaściankową Polskę genderową postępowością. Złożony przez zwycięzcę Eurowizji manifest: „Jesteśmy jednością i nikt i nic nas nie zatrzyma!”, został doskonale podchwycony przez polskie środowiska LGBTQ. Możemy się spodziewać, że przez kolejne tygodnie nie uwolnimy się od medialnych wystąpień światłych ekspertów, przekonujących nas, że wolność artystycznej kreacji jest bezgraniczna. Gdy to już przełkniemy, zostaniemy wprowadzeni w fazę głębszego letargu, w którym manifestacja fantazyjnej odrębności seksualnej przeniesie się z estrad na ulice. Zachód już to przerobił, najwyższa pora nadrobić programowe zaległości. W razie gdybyśmy za bardzo odstawali w szyku, ma nas zdyscyplinować nowe prawo w postaci forsowanych przez rząd Donalda Tuska rozwiązań legislacyjnych.

CZYTAJ TAKŻE: Eurowizja międzynarodową manifestacją tęczowego lobby? Conchita zapowiedziała inwazję: „Nic nas nie zatrzyma!”. Queerowcy nadciągają!

Austriacki gej przebrany w złotą sukienkę jak na razie u większości Polaków budzi niesmak i odrazę. I choć reakcja jest jak najbardziej zdrowa, narażona jest na inne niebezpieczeństwo. W obliczu ciemnej nocy każda szarówka staje się jasnością. W obliczu wygranej Conchity Wurst, Donatan i Cleo stali się polskimi aniołami, których bronią nawet prawicowi zapaleńcy. Zwłaszcza po tym, jak polscy wykonawcy zaczęli robić z siebie ofiary źle policzonych głosów. Nie dajmy się zwariować temu piętrowemu absurdowi! Skąd to rozczarowanie Donatana? Czyżby nie wypływało z faktu, że zaprogramował karierę swojego pseudofolkowego zespołu według eurowizyjnych kanonów i choć wszystko zapowiadało wygraną, ktoś inny zdecydował się na krok jeszcze odważniejszy? Przecież obrzydliwe „soft-porno” (jak nazwały polskie show niemieckie media) prezentowane przez Donatana to muzyczny skandal, sprowadzający Polki do roli łatwych cichodajek. Teledysk i sceniczna kreacja piosenki „My Słowianki” to nie tylko profanacja polskiej tradycji, kultury, ale policzek wymierzony kobietom. Jeśli Cleo i jej roznegliżowane koleżanki od przaśnego seksu z maselnicą nie widzą w tym nic żenującego, niech sobie koncertują w wiejskich remizach. Dlaczego jednak mają reprezentować Polskę na festiwalu piosenki europejskiej? Ano dlatego, że w Eurowizji nie o muzykę chodzi. Donatanowa świta wiedziała o tym doskonale, bo i o popularność ma polskim rynku walczy według tego samego schematu. Masowa kultura odwołująca się do tak prymitywnych instynktów, wykorzystująca tak prymitywne środki, nie ma wysokich celów. Nie łudźmy się, że chodzi tu o promowanie polskiej tradycji.

Biadolenie Donata, że nie uszanowano głosów ludzi wysyłających SMS-y za 50 euro jest łkaniem naiwnego dzieciaka, który nie rozumie w co gra. „Jakieś jury zadecydowało, forsując różne rzeczy polityczne, ideologiczne, że ludzie nie mają prawa głosu” – mówił rozżaloy po powrocie do Polski. Przecież sam się w tę rozseksualizowaną ideologię wpisał. Sam rozbierał w teledyskach modelki, imitując pornosceny z maselnicą, śmietaną czy kiełbasą. Choć jego wurst nie osiągnął takiego pola rażenia, jak Wurst brodatego Austriaka, intencja była ta sama. Poza tym, jako producent powinien wiedzieć, że nie po to w 2009 roku zmieniono zasady głosowania, żeby Eurowizję wygrywali przypadkowi wykonawcy wybierani przez telewidzów. Nie dziwi też chyba nikogo fakt naszpikowania festiwalu homoideologią. Dzieje się tak od kilkudziesięciu lat. Wystarczy obejrzeć stare edycje.

Donatan stwierdził wreszcie, że Europa wybrała dziwaczny kanon piękna, wybierając brodę zamiast biustów. Zapowiedział, że pozostanie przy własnym i jeszcze wydatniej zamanifestuje piękno kobiecego ciała w przygotowywanym już teledysku. Tym bardziej sugeruję uważność wszystkim jego obrońcom. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jego muzyczna aktywność powędruje w kierunku równie niesmacznych eskapad obyczajowych, co działalność Thomasa Neuwirtha vel Conchity Wurst, choć oczywiście nie będzie jej kalką. Producent numeru „My Słowianki” deklaruje większą sympatię wobec lesbijek, niż gejów, co zresztą pokazał w teledysku. Możemy być pewni, że w dalszej twórczości Donatana i Cleo, oprócz ordynarnej promocji seksualności, będziemy raczeni ideologią wyznawaną przez „słowiańskiego patriotę” – bo tak mówi o sobie Witold Czamara (Donatan) – półkrwi Rosjanin, gloryfikujący Armię Czerwoną i Związek Sowiecki.

W wywiadzie dla Wprost kilka miesięcy temu przekonywał, że słowiańska kultura jest piękna, dlatego chce o niej mówić w muzycznych produkcjach. Co to za kultura?

Spójrz, w szkole uczysz się o Egipcjanach, Rzymianach, Sumerach, a niczego nie dowiadujesz się o nas samych. Duża w tym rola Kościoła katolickiego, który chce nam wmówić, że przed chrystianizacją Polacy siedzieli na drzewach i jedli żołędzie. Narracja jest taka, że Słowianie byli prymitywni, a wyższą kulturę przyniósł nam św. Wojciech. Ten, który paląc ludzi, zmuszał ich do przejścia na wiarę niebędącą naszą wiarą narodową. Katolicyzm jest wiarą przyniesioną. Kościół w Polsce to ambasadorstwo na rzecz zupełnie obcej kultury.

Taki jest kierunek rosyjskiego producenta, udającego promocję polskiego folka. Skoro św. Wojciech jest dla niego mordercą, jaką duchowością zamierza nas raczyć? Pytany o słowiańskie pogaństwo, odpowiada:

Pogaństwo to brzydkie słowo narzucone przez Kościół. Jestem rodzimowiercą. Ludzie, którzy starają się mnie przekonać, że wiara katolicka jest jedyną słuszną, nie są w stanie mi tego udowodnić. Tymczasem ja mogę pokazać, że to, w co wierzę, czyli siły przyrody, cykliczność pór roku, to, że dzień zmienia się w noc, po prostu istnieje. To jest nasza wiara. Bez żadnych smrodków dydaktycznych. (…) Właśnie to jest piękne w rodzimowierstwie, że nie musisz niczego kultywować, pokazywać, że dokądś chodzisz.

Ubolewając nad brodatą twarzą postępowej Europy, nie bądźmy ślepi na to, czego bronimy. Zmierzch, choć pozwala zobaczyć nieco więcej niż ciemna noc, nie może być nazywany dniem. Prawdziwa polska tradycja nie musi się odwoływać do instynktów, by zachwycić.

Marzena Nykiel

Polecam „Pułapkę Gender” - wszystko o zwodniczej ideologii czyli wojnie cywilizacji

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych