Minister Kluzik - Rostkowska nie słyszała krytyki pod adresem rządowego "darmowego" podręcznika. Z dobrego serca - kilka opinii, które ciężko uznać za pozytywne

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Radek Pietruszka / PAP
Fot. Radek Pietruszka / PAP

Do TVN24 wpadła szefowa MEN. W świetnym humorze. Ten dopisuje, pierwsza część „darmowego” podręcznika została bowiem ukończona przed majem, a „Elementarz” zapowiadany był na maj (co prawda w całości, a nie w częściach, ale po co czepiać się szczegółów). Nie omieszkał tego podkreślić prowadzący rozmowę Jarosław Kuźniar. Dalej był równie uroczy.

Widziałem jak lajkowała Pani dziś poranne tweety, które mówiły: „ojej, żadnego słowa krytyki” pod adresem darmowego podręcznika

— zagaił przyjaźnie Kuźniar.

Taki tweet faktycznie się pojawił:

Mija tydzień od prezentacji podręcznika. Krytycznych uwag nie słyszałem. Sukces?

— to przyjemne zagajenie przypadło do gustu minister edukacji:

Jestem bardzo mile zaskoczona, ponieważ pierwsza część została przyjęta bardzo dobrze.

Choć to spijanie z dziubków w studiu TVN24 było bardzo sympatyczne, muszę popsuć te „ochy” i „achy” nad darmowym elementarzem. Zastrzeżenia oczywiście są. I to niemałe. Jedno z nich dotyczy metodyki. Dorota Dziamska, metodyk nauczania początkowego z Pracowni Pedagogicznej im. prof. Ryszarda Więckowskiego, zwraca uwagę:

Jeśli MEN chce czymś zaskoczyć, to w darmowym podręczniku metodologia powinna wyjść na pierwszy plan. Tymczasem przeglądając kolejne strony, widzę, jeśli chodzi o obrazki, kreskę różnych grafików z różnych wydawnictw. Widzę w rysunkach kreskę spotykaną w książkach Nowej Ery, WSiP-u itd. Taki kolorowy kalejdoskop, jak z prospektów. Nazywam to odważnie deprawacją piękna, prowadzącą do problemów z koncentracją. Walczyłam z wydawnictwami od lat, aby ułuda nowoczesności, płynąca z możliwości grafiki komputerowej, nie zamieniała się w to, co chcą jako piękne widzieć dorośli, aby obrazek piękny na stronie pierwszej wpływał na logiczne myślenie na stronie piętnastej, aby spokój płynący z obrazu wpływał na koncentrację. (…) Rządowy podręcznik powiela te same błędy, które były udziałem wydawnictw 20 lat temu. Pamiętajmy, że do szkoły przychodzi o rok młodsze dziecko. Powinno uczyć się na bardzo przejrzystym materiale, a nie na czymś, co jest szokiem kolorystycznym dla oka. Sześciolatki, a nawet i siedmiolatki mają jeszcze wąskie pole widzenia. Materiał zawarty w podręczniku powinien być tak skonstruowany, aby nauczyciel mógł go wykorzystać do ćwiczeń w poszerzaniu pola widzenia, to bardzo ważny wstęp do nauki czytania

— mówiła Dziamska dla Stefczyk.info

I dalej:

Przestrzeń pokazywana na obrazkach w książce może być duża, ale jej zabudowanie elementami powinno narastać wraz z postępującym rozwojem dziecka. A tu już na pierwszym obrazku w „Elementarzu” mamy potężną szkołę z ogromną ilością różnych szczegółów. Później ten obrazek znika, za to pojawia się maleńka szkoła z ukośnym dachem. Trudno znaleźć w tym logikę.

Pojawiają się także zastrzeżenia związane z brakiem tekstów rytmizowanych:

Przejrzałam wszystkie strony tej części, czyli materiał na trzy pierwsze miesiące. To nieprawdopodobne! Nie znalazłam tam ani jednego wierszyka do nauki na pamięć, ani jednej zagadki. A przecież dzieci tak kochają zagadki. Rytmizowane teksty szczególnie u młodszych dzieci są bardzo ważne w odniesieniu do regulacji oddechu i przygotowania do czytania. Brak tekstu o charakterze wychowawczym dającym wzory wartości i zasad tak potrzebnych na początku roku szkolnego, aby utworzyć i zintegrować grupę. Na dodatek zbyt infantylna nawet dla współczesnego sześciolatka matematyka. I permanentne zadawanie dzieciom pytań, a to przecież dziecko pytania powinno zadawać dorosłym

— mówi Dorota Dziamska.

Minister Kluzik- Rostkowska przyznaje, że autorka „Elementarza” Maria Lorek, sama prosi o uwagi krytyczne:

Kiedy wysłałam jej dobre opinie na temat elementarza, ona odpisała mi: „Joanno, ja się bardzo cieszę z tych pozytywnych opinii, ale przyślij mi te krytyczne.”

Podrzucam więc garść kolejnych uwag, a panią minister proszę o podesłanie linku pani Lorek. Kolejny zarzut dotyczy bałaganu, jaki panuje w „Elementarzu”.

Chaos dotyczy także braku spójności w doświadczeniach sensorycznych dzieci. Obrazek dziewczynki grającej na trójkącie z napisanymi powyżej sylabami „ti-ti, ta-ta” to jakaś farsa. W przedszkolu dzieci grają na trójkątach i naśladują wydawane dźwięki dosłownie używając sylab „dzyń–dzyń”. Nagle w szkole zaprzecza się ich doświadczeniom, bo „ti–ti” pasuje do wprowadzonej literki „t” i literki „i”?

Na kolejnej stronie jest piękny obrazek miasta, droga, skrzyżowanie i do niego mamy pytania dla dzieci: „Czym różnią się sygnalizatory świetlne dla pieszych i dla pojazdów?” Sygnalizatory na obrazku wprawdzie są, ale bardzo małe i nie widać, co one sygnalizują. Mnóstwo dzieci mieszka w małych miejscowościach i nie ma tam sygnalizatorów, więc powinien on być w książce gdzieś dokładnie pokazany. Tymczasem mamy pytanie, a nigdzie nie jest wyjaśnione, jak sygnalizator dokładnie wygląda. Po co zatem ten obrazek? Lepiej zaprosić na lekcję policjanta, który przyniesie dokładne plansze i wszystko wyjaśni. Przerażająco nudne dla współczesnych uczniów są także pytania typu: „O czym śni mały kotek?” Siedmiolatek mówił o tym już w przedszkolu jak miał 4 lata.

Krytycznie o rządowym podręczniku wypowiada się także Irena Budziszewska, pedagog z trzydziestoletnim doświadczeniem:

Zobaczyłam nowy projekt podręcznika i mam wrażenie, że pisała go osoba nieznająca zasad i metod nauczania oraz rozwoju fizycznego, umysłowego i emocjonalnego dziecka. Już sam tytuł budzi wiele zastrzeżeń. Jest podzielony na sylaby, w dodatku jest dużo innych elementów zbędnych. W podręczniku są zachwiane zasady: stopniowania trudności, przystępności, a zwłaszcza systematyczności itp.

Krytyczne opinie, na które pani minister nie miała okazji trafić, podrzucam z dobrego serca. Zależy mi bowiem, żeby dzieci, które idą do szkół, miały jak najlepsze warunki do nauki. Niestety nie zanosi się na to, bo od września będzie przeprowadzany na maluchach eksperyment na niespotykaną skalę. Nie dość, że w pierwszych klasach spotkają się sześcio- i siedmiolatki, to jeszcze dostaną podręcznik wątpliwej jakości, niesprawdzony wcześniej przez nauczycieli.

Żeby było jasne: nie jestem przeciwna samej idei darmowego podręcznika. Byłoby naprawdę świetnie, gdyby udało się odciążyć kieszeń rodziców. Nie rusza mnie także lament wydawców, którzy płaczą, że będą musieli zwalniać i rynek padnie, bo wydawcy do tej pory nabijali sobie kabzy, korzystając z przychylności MEN.

Obawiam się, niestety, że pośpiech jest tu wrogiem jakości, a i prawdziwe intencje są inne niż te oficjalne. Przecież darmowy podręcznik zapowiadała już Katarzyna Hall sześć lat temu.

Sześciolatki, które pójdą pierwszy raz do szkoły, dostaną podręczniki za darmo

-– mówiła w kwietniu 2008 r. ówczesna szefowa MEN. Dlaczego nie pracowano nad podręcznikiem przez tych sześć lat, tylko przez sześć ostatnich tygodni? Wówczas, podobnie jak od września, do I klasy miały pójść dwa roczniki równocześnie. Obietnica darmowego podręcznika była wówczas próbą wyciszenia emocji rodziców, których dzieci miały zderzyć się z kumulacją roczników w nieprzygotowanej na to szkole. Podobnie jest teraz, tylko do całości krajobrazu dochodzą nam wybory do Parlamentu Europejskiego, a darmowy „Elementarz” jest bardzo chwytliwym hasłem.

I to dlatego tak poważnie wątpię w dobre intencje tego rządu. Bo, jak wiemy: dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Na szczęście skutki rządowych eksperymentów na dzieciach zminimalizują rodzice, którzy władzy wystawiają już kolejne z rzędu wotum nieufności, masowo odraczając sześciolatki - z pomocą poradni - od szkolnego obowiązku.

Dorota Łosiewicz

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych