Już na lotniku, gdy ciała przyleciały do Warszawy usłyszeliśmy, że w czasie transportu podpadały tabliczki z trumien i później zostały do nich ponownie przybite i tu też mogły nastąpić pewne pomyłki. Nie wiem czy to była tylko plotka, ale doświadczyliśmy chwilę później dziwnego zdarzenia. Gdy oficer wyczytał nazwisko siostry, żołnierze wzięli trumnę i nieśli ją, by postawić na podstawkach, a myśmy szli za nią. Następnie zaczęliśmy się przy niej modlić i wtedy ktoś podszedł do nas i powiedział: „Państwo nie stoicie przy swojej trumnie, to nie jest wasza trumna, ona jest gdzieś dalej”
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Jerzy Mamontowicz, brat śp. dr Bożeny Mamontowicz-Łojek, prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.
wPolityce.pl: Tygodnik „wSieci” ujawnił dzisiaj w jaki sposób w Moskwie Rosjanie traktowali ciała Państwa bliskich. Wiedział Pan, że były one pakowane do worków na śmieci, ważone, by waga mniej więcej zgadzała się w każdym i dopiero wkładane do trumien?
Jerzy Mamontowicz: Nie. Byłem w Moskwie, ale to nie było widoczne na zewnątrz. Była osobna sala, w której ułożone były zdjęte z ciał ubrania, by można je było zidentyfikować i różne przedmioty, które miały przy sobie dane osoby. Nie oglądaliśmy ich nawet, bo uważaliśmy, że nie udałoby się tego zidentyfikować. Tak było to zniszczone, pobłocone. Przeżywaliśmy wtedy wielkie emocje, mieliśmy tylko jeden cel: zidentyfikować siostrę jak najlepiej to tylko możliwe. Byłem wraz z drugą siostrą i synem, wydaje mi się na 99 proc. że udało nam się ją rozpoznać.
Jak przebiegała identyfikacja?
Ciała były wcześniej fotografowane i najpierw przeglądaliśmy zdjęcia, by na nich ją rozpoznać. Nie mieliśmy pojęcia jak traktowano te ciała. Całe te prace ekshumacyjne patologów rosyjskich odbywały się w suterenie w piwnicy, do której nie mieliśmy wstępu. Ciało przygotowywali na dole i dopiero później przywozili ją windą do sali, na której odbywała się identyfikacja. Siostry nie można było zidentyfikować w 100 proc. ze względu na to, że ciało było trochę zmienione. Głowa była zakryta, bo twarz była mocno uszkodzona i nie pozwolili nam jej zobaczyć. Identyfikacja odbyła się na podstawie obrączek, które miała na palcu. Miała dwie: jedną z datą ślubu i drugą, charakterystyczną, którą też nosiła. Po nich ją rozpoznaliśmy, przy nas były one zdejmowane z palca. Ciało było pokrojone, rozprute nogi i inne miejsca, widoczne były szwy. Po identyfikacji ciało z powrotem zjechało na dół.
Co się z nim później działo?
Czekaliśmy na trumny, których wtedy jeszcze nie było. Gdy one przyszły zaczęto te ciała do nich pakować. Chcieliśmy zostać do końca, więc przy nas ta trumna była lutowana i zamykana, nawet przybita była tabliczka z nazwiskiem. Ciało wtedy widziałem po raz ostatni, modliliśmy się jeszcze przy nim, włożyliśmy do trumny różaniec. Obrączki nie zakładaliśmy jej już z powrotem na palec, bo to już było niemożliwe. Były włożone w malutką torebkę foliową i przypięte do ciała. To był ostatni dzień, odlecieliśmy wieczorem do Polski wraz z panią Kopacz. To, co dziś jest ujawniane jest bulwersujące. To jest rzecz nie do pomyślenia. Rodziny przecież upominały się o te ekshumacje. Ja osobiście nie, bo nie miałem takiej potrzeby. Ale teraz widzę, że być może też mogłem zostać oszukany.
Od kogo Pan słyszał, że trumny nie będą otwierane?
Pierwszy chyba mówił to pan Arabski, później dopiero powtórzyła to pani Kopacz. Spotykaliśmy się zawsze wieczorami na hotelowej sali, gdzie uzgadniane były pewne plany organizacyjne. To było wielokrotnie mówione, że nie wolno w Polsce tych trumien otwierać ze względów sanitarnych, że są zalutowane, itd. Później to samo powtórzono w Warszawie na Żwirki i Wigury.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Już na lotniku, gdy ciała przyleciały do Warszawy usłyszeliśmy, że w czasie transportu podpadały tabliczki z trumien i później zostały do nich ponownie przybite i tu też mogły nastąpić pewne pomyłki. Nie wiem czy to była tylko plotka, ale doświadczyliśmy chwilę później dziwnego zdarzenia. Gdy oficer wyczytał nazwisko siostry, żołnierze wzięli trumnę i nieśli ją, by postawić na podstawkach, a myśmy szli za nią. Następnie zaczęliśmy się przy niej modlić i wtedy ktoś podszedł do nas i powiedział: „Państwo nie stoicie przy swojej trumnie, to nie jest wasza trumna, ona jest gdzieś dalej”
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Jerzy Mamontowicz, brat śp. dr Bożeny Mamontowicz-Łojek, prezes Polskiej Fundacji Katyńskiej, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.
wPolityce.pl: Tygodnik „wSieci” ujawnił dzisiaj w jaki sposób w Moskwie Rosjanie traktowali ciała Państwa bliskich. Wiedział Pan, że były one pakowane do worków na śmieci, ważone, by waga mniej więcej zgadzała się w każdym i dopiero wkładane do trumien?
Jerzy Mamontowicz: Nie. Byłem w Moskwie, ale to nie było widoczne na zewnątrz. Była osobna sala, w której ułożone były zdjęte z ciał ubrania, by można je było zidentyfikować i różne przedmioty, które miały przy sobie dane osoby. Nie oglądaliśmy ich nawet, bo uważaliśmy, że nie udałoby się tego zidentyfikować. Tak było to zniszczone, pobłocone. Przeżywaliśmy wtedy wielkie emocje, mieliśmy tylko jeden cel: zidentyfikować siostrę jak najlepiej to tylko możliwe. Byłem wraz z drugą siostrą i synem, wydaje mi się na 99 proc. że udało nam się ją rozpoznać.
Jak przebiegała identyfikacja?
Ciała były wcześniej fotografowane i najpierw przeglądaliśmy zdjęcia, by na nich ją rozpoznać. Nie mieliśmy pojęcia jak traktowano te ciała. Całe te prace ekshumacyjne patologów rosyjskich odbywały się w suterenie w piwnicy, do której nie mieliśmy wstępu. Ciało przygotowywali na dole i dopiero później przywozili ją windą do sali, na której odbywała się identyfikacja. Siostry nie można było zidentyfikować w 100 proc. ze względu na to, że ciało było trochę zmienione. Głowa była zakryta, bo twarz była mocno uszkodzona i nie pozwolili nam jej zobaczyć. Identyfikacja odbyła się na podstawie obrączek, które miała na palcu. Miała dwie: jedną z datą ślubu i drugą, charakterystyczną, którą też nosiła. Po nich ją rozpoznaliśmy, przy nas były one zdejmowane z palca. Ciało było pokrojone, rozprute nogi i inne miejsca, widoczne były szwy. Po identyfikacji ciało z powrotem zjechało na dół.
Co się z nim później działo?
Czekaliśmy na trumny, których wtedy jeszcze nie było. Gdy one przyszły zaczęto te ciała do nich pakować. Chcieliśmy zostać do końca, więc przy nas ta trumna była lutowana i zamykana, nawet przybita była tabliczka z nazwiskiem. Ciało wtedy widziałem po raz ostatni, modliliśmy się jeszcze przy nim, włożyliśmy do trumny różaniec. Obrączki nie zakładaliśmy jej już z powrotem na palec, bo to już było niemożliwe. Były włożone w malutką torebkę foliową i przypięte do ciała. To był ostatni dzień, odlecieliśmy wieczorem do Polski wraz z panią Kopacz. To, co dziś jest ujawniane jest bulwersujące. To jest rzecz nie do pomyślenia. Rodziny przecież upominały się o te ekshumacje. Ja osobiście nie, bo nie miałem takiej potrzeby. Ale teraz widzę, że być może też mogłem zostać oszukany.
Od kogo Pan słyszał, że trumny nie będą otwierane?
Pierwszy chyba mówił to pan Arabski, później dopiero powtórzyła to pani Kopacz. Spotykaliśmy się zawsze wieczorami na hotelowej sali, gdzie uzgadniane były pewne plany organizacyjne. To było wielokrotnie mówione, że nie wolno w Polsce tych trumien otwierać ze względów sanitarnych, że są zalutowane, itd. Później to samo powtórzono w Warszawie na Żwirki i Wigury.
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/342903-rodziny-smolenskie-nie-mialy-dostepu-do-cial-po-identyfikacji-brat-sp-bozeny-lojek-nie-mielismy-pojecia-jak-je-traktowano-nasz-wywiad