Dramatyczne doniesienia ujawniające barbarzyńskie potraktowanie ciał ofiar katastrofy smoleńskiej szokują codziennie bardziej. Każdy człowiek o przeciętnej wrażliwości reaguje na nie ze wstrząsem. Politycy Platformy jednak z cynicznym uśmieszkiem mówią o „graniu trumnami”. Ani Ewa Kopacz ani jej polityczni wspólnicy nie zdobyli się na minimalną empatię wobec rodzin ofiar. Zamiast przeprosin, arogancka buta i pogarda. Bezczelnie wykorzystują przy tym zaprzyjaźnione autorytety, nie omijając duchownych. W obliczu najnowszych faktów, zapewnienia ks. Henryka Błaszczyka, który był w Moskwie z rodzinami ofiar i minister Ewą Kopacz, są porażające. W 2010 roku zapewniał o starannym zbadaniu, rozpoznaniu i złożeniu każdego ciała w trumnie, zamykanej na jego oczach. Po 7 latach przyznaje: „Rosjanie jasno wyznaczyli nam granicę i nie dopuszczali nas do ciał”…
Decyzja prokuratury o ekshumacji wszystkich ofiar katastrofy została natychmiast oprotestowana. Mówiono, że to element politycznej walki PiS, rozdrapywanie ran i granie trumnami. Prześcigano się w skandalicznych ocenach i bezdusznych komentarzach. Na prowadzenie wychodzi tu Marcin Kierwiński z PO, który już w listopadzie 2016 przekonywał, że nie ma powodu, by przeprowadzać ekshumacje, nawet jeśli rodziny mówią, że nie wiedzą przy czyich grobach się modlą.
Po powrocie ciał do Polski prokuratura dokonała już ekshumacji tych ciał, których nie była pewna i sprawa została wyjaśniona
— mówił Kierwiński. Proponował też „jedną wspólną mogiłę”. Uwiarygodniał swoje platofmrerskie teorie wypowiedziami bp. Pieronka i wywiadami ks. Henryka Błaszczyka, który był w Moskwie z rodzinami ofiar i towarzyszył Ewie Kopacz we współpracy z Rosjanami. Kierwiński jeszcze dziś powoływał się na wywiad ks. Błaszczyka, nie przewidując chyba jakie sidła zastawia na samego siebie. Lektura tego wywiadu po latach jest porażająca. Zwłaszcza w kontekście najnowszych doniesień.
W wywiadzie opublikowanym 17 listopada 2010 na łamach „Polityki zapewniał, że nie ma żadnych powodów do ekshumacji, a rodziny niepotrzebnie się niepokoją.
Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. Wiem, że niektóre przesłuchania rodzin były bardzo długie, wyczerpujące, ale one nie wynikały ze złej woli, ale właśnie ze staranności
—- zapewniał ks. Błaszczyk. Przyznał, że wiele ciał „było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych”
To nie była destrukcja zupełna. Te, które były rozczłonkowane, w każdej części objęte były badaniem DNA, nie było ciała, które nie zostałoby potwierdzone badaniem DNA
— podkreślał.
Mogę powiedzieć, że ze zmarłymi byłem od początku, zanim zaczęła się identyfikacja, aż do chwili, gdy zamykano ostatnią trumnę. Z ostatnimi trumnami wróciłem do Polski
— dodawał. Na pytanie: „Ksiądz był przy zamykaniu trumien w Moskwie?”, odpowiadał pewnie: „Przy każdej”. Następnie szczegółowo opowiadał co działo się krok po kroku.
Po identyfikacji, potwierdzonej dokumentami podpisanymi przez najbliższych lub osoby przez nich upoważnione, ciało było natychmiast oznaczane nazwiskiem pisanym na pasku. Taki sam pasek był również w dokumentacji. Po modlitwie i pożegnaniu przez bliskich zaczynano przygotowywać ciało do transportu. Ciała były owijane szczelnymi workami, oznaczenie było zarówno na ciele, jak i na worku. Następnie kładziono je na wózku i wywożono na parter instytutu, gdzie znajdowała się sala sprawowanego kultu (tak ją nazywano). Tam stały już trumny przygotowane przez specjalną ekipę, złożoną z żołnierzy i pracowników firmy pogrzebowej wynajętej do tej pracy. Jeszcze raz sprawdzano nazwisko i porównywano je z listą dostarczoną przez konsula. Następnie ciało wkładano do trumny i nie zamykano jej, gdyż musiało się jeszcze odbyć posiedzenie komisji, składającej się z przedstawicieli rosyjskiego ministerstwa spraw nadzwyczajnych, patologa sądowego, polskiego konsula oraz rosyjskiej służby granicznej. Jeszcze raz porównywano dokumenty z opisaniem ciała na worku i wtedy zezwalano na dalszą procedurę transportu, która polegała na tym, że przewożono je do pomieszczenia, gdzie było owijane w jedwabny całun do wysokości trzech czwartych ciała, a następnie otulane całunem, który był wewnątrz trumny, co tworzyło taki kokon.
Nad każdym z ciał modliliśmy się, odbywało się jego poświęcenie, wtedy też do trumny wkładałem różańce oraz pamiątki, jeżeli rodziny sobie tego życzyły. Były to listy, w tym od dzieci, obrączki ślubne, zdjęcia, pamiątki rodzinne. Wkładałem je między całun a ciało, aby były blisko zmarłego. (…)
Dla wszystkich uczestniczących w identyfikacji było oczywiste, że próba ubierania ciał odzierałaby je z godności. Ubrania można było tylko ułożyć na ciałach, czyli praktycznie przykryć je, i to robiliśmy, gdy zwłoki były już owinięte w jedwabny całun. Dopiero na te ubrania nakładany był zewnętrzny całun, stanowiący wyposażenie trumny. Gdy to wszystko zrobiliśmy, trumna była przez polską ekipę komisyjnie lutowana, a potem śrubami przytwierdzano drewniane wieko. Trumny były bardzo solidne, ciężkie, miały wnętrza z blachy cynkowej. Żołnierze przenosili je do samochodu i w eskorcie policji przewożono je na lotnisko. Kultura tych żołnierzy i firmy pogrzebowej była nadzwyczajna.
Właśnie tak wyglądały zapewnienia duchownego, zaprzyjaźnionego z ówczesnym rządem. Swoją opowieść powtórzył również rok później w programie Moniki Olejnik, zapewniając na antenie TVN24, że „trumnach spoczywają właściwe ciała.
Co mówi dzisiaj, gdy wszystkie te ckliwe opowieści okazały się jednym wielkim fałszem?
Rosjanie jasno wyznaczyli nam granicę i nie dopuszczali nas do ciał. Nie przyszło nam jednak do głowy, że mogą być aż tak nieuczciwi
— powiedział ks. Błaszczyk w dzisiejszym wywiadzie dla wp.pl
Dalszy ciąg na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Dramatyczne doniesienia ujawniające barbarzyńskie potraktowanie ciał ofiar katastrofy smoleńskiej szokują codziennie bardziej. Każdy człowiek o przeciętnej wrażliwości reaguje na nie ze wstrząsem. Politycy Platformy jednak z cynicznym uśmieszkiem mówią o „graniu trumnami”. Ani Ewa Kopacz ani jej polityczni wspólnicy nie zdobyli się na minimalną empatię wobec rodzin ofiar. Zamiast przeprosin, arogancka buta i pogarda. Bezczelnie wykorzystują przy tym zaprzyjaźnione autorytety, nie omijając duchownych. W obliczu najnowszych faktów, zapewnienia ks. Henryka Błaszczyka, który był w Moskwie z rodzinami ofiar i minister Ewą Kopacz, są porażające. W 2010 roku zapewniał o starannym zbadaniu, rozpoznaniu i złożeniu każdego ciała w trumnie, zamykanej na jego oczach. Po 7 latach przyznaje: „Rosjanie jasno wyznaczyli nam granicę i nie dopuszczali nas do ciał”…
Decyzja prokuratury o ekshumacji wszystkich ofiar katastrofy została natychmiast oprotestowana. Mówiono, że to element politycznej walki PiS, rozdrapywanie ran i granie trumnami. Prześcigano się w skandalicznych ocenach i bezdusznych komentarzach. Na prowadzenie wychodzi tu Marcin Kierwiński z PO, który już w listopadzie 2016 przekonywał, że nie ma powodu, by przeprowadzać ekshumacje, nawet jeśli rodziny mówią, że nie wiedzą przy czyich grobach się modlą.
Po powrocie ciał do Polski prokuratura dokonała już ekshumacji tych ciał, których nie była pewna i sprawa została wyjaśniona
— mówił Kierwiński. Proponował też „jedną wspólną mogiłę”. Uwiarygodniał swoje platofmrerskie teorie wypowiedziami bp. Pieronka i wywiadami ks. Henryka Błaszczyka, który był w Moskwie z rodzinami ofiar i towarzyszył Ewie Kopacz we współpracy z Rosjanami. Kierwiński jeszcze dziś powoływał się na wywiad ks. Błaszczyka, nie przewidując chyba jakie sidła zastawia na samego siebie. Lektura tego wywiadu po latach jest porażająca. Zwłaszcza w kontekście najnowszych doniesień.
W wywiadzie opublikowanym 17 listopada 2010 na łamach „Polityki zapewniał, że nie ma żadnych powodów do ekshumacji, a rodziny niepotrzebnie się niepokoją.
Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. Wiem, że niektóre przesłuchania rodzin były bardzo długie, wyczerpujące, ale one nie wynikały ze złej woli, ale właśnie ze staranności
—- zapewniał ks. Błaszczyk. Przyznał, że wiele ciał „było zespolonych, chociaż oczywiście bardzo poranionych”
To nie była destrukcja zupełna. Te, które były rozczłonkowane, w każdej części objęte były badaniem DNA, nie było ciała, które nie zostałoby potwierdzone badaniem DNA
— podkreślał.
Mogę powiedzieć, że ze zmarłymi byłem od początku, zanim zaczęła się identyfikacja, aż do chwili, gdy zamykano ostatnią trumnę. Z ostatnimi trumnami wróciłem do Polski
— dodawał. Na pytanie: „Ksiądz był przy zamykaniu trumien w Moskwie?”, odpowiadał pewnie: „Przy każdej”. Następnie szczegółowo opowiadał co działo się krok po kroku.
Po identyfikacji, potwierdzonej dokumentami podpisanymi przez najbliższych lub osoby przez nich upoważnione, ciało było natychmiast oznaczane nazwiskiem pisanym na pasku. Taki sam pasek był również w dokumentacji. Po modlitwie i pożegnaniu przez bliskich zaczynano przygotowywać ciało do transportu. Ciała były owijane szczelnymi workami, oznaczenie było zarówno na ciele, jak i na worku. Następnie kładziono je na wózku i wywożono na parter instytutu, gdzie znajdowała się sala sprawowanego kultu (tak ją nazywano). Tam stały już trumny przygotowane przez specjalną ekipę, złożoną z żołnierzy i pracowników firmy pogrzebowej wynajętej do tej pracy. Jeszcze raz sprawdzano nazwisko i porównywano je z listą dostarczoną przez konsula. Następnie ciało wkładano do trumny i nie zamykano jej, gdyż musiało się jeszcze odbyć posiedzenie komisji, składającej się z przedstawicieli rosyjskiego ministerstwa spraw nadzwyczajnych, patologa sądowego, polskiego konsula oraz rosyjskiej służby granicznej. Jeszcze raz porównywano dokumenty z opisaniem ciała na worku i wtedy zezwalano na dalszą procedurę transportu, która polegała na tym, że przewożono je do pomieszczenia, gdzie było owijane w jedwabny całun do wysokości trzech czwartych ciała, a następnie otulane całunem, który był wewnątrz trumny, co tworzyło taki kokon.
Nad każdym z ciał modliliśmy się, odbywało się jego poświęcenie, wtedy też do trumny wkładałem różańce oraz pamiątki, jeżeli rodziny sobie tego życzyły. Były to listy, w tym od dzieci, obrączki ślubne, zdjęcia, pamiątki rodzinne. Wkładałem je między całun a ciało, aby były blisko zmarłego. (…)
Dla wszystkich uczestniczących w identyfikacji było oczywiste, że próba ubierania ciał odzierałaby je z godności. Ubrania można było tylko ułożyć na ciałach, czyli praktycznie przykryć je, i to robiliśmy, gdy zwłoki były już owinięte w jedwabny całun. Dopiero na te ubrania nakładany był zewnętrzny całun, stanowiący wyposażenie trumny. Gdy to wszystko zrobiliśmy, trumna była przez polską ekipę komisyjnie lutowana, a potem śrubami przytwierdzano drewniane wieko. Trumny były bardzo solidne, ciężkie, miały wnętrza z blachy cynkowej. Żołnierze przenosili je do samochodu i w eskorcie policji przewożono je na lotnisko. Kultura tych żołnierzy i firmy pogrzebowej była nadzwyczajna.
Właśnie tak wyglądały zapewnienia duchownego, zaprzyjaźnionego z ówczesnym rządem. Swoją opowieść powtórzył również rok później w programie Moniki Olejnik, zapewniając na antenie TVN24, że „trumnach spoczywają właściwe ciała.
Co mówi dzisiaj, gdy wszystkie te ckliwe opowieści okazały się jednym wielkim fałszem?
Rosjanie jasno wyznaczyli nam granicę i nie dopuszczali nas do ciał. Nie przyszło nam jednak do głowy, że mogą być aż tak nieuczciwi
— powiedział ks. Błaszczyk w dzisiejszym wywiadzie dla wp.pl
Dalszy ciąg na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/342479-perfidia-klamstw-ks-blaszczyk-w-imieniu-po-zapewnial-ze-byl-przy-kazdej-trumnie-a-ciala-owinieto-w-jedwabne-caluny-dlaczego-sa-w-workach-na-smieci