Po dzisiejszej publikacji „Faktu” wszyscy pytają: jak to możliwe? jak oni mogą spojrzeć sobie w oczy? „Oni” – czyli ekipa zarządzająca polskim państwem przed, w czasie, a zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej, z Donaldem Tuskiem i Ewą Kopacz na czele. „To” - czyli szokujące znalezisko w trumnie śp. dowódcy operacyjnego Sił Zbrojnych gen. Bronisława Kwiatkowskiego.
Dziś już niestety dobrze wiemy, że w sprawie Smoleńska możliwe jest wszystko. Że Rosjanie, zachęceni deklaracją polskich ministrów Kopacz i Arabskiego o nieotwieraniu trumien w Polsce mogli traktować szczątki ciał polskiej elity jak tylko chcieli. I traktowali z okrucieństwem, bez jakiegokolwiek szacunku.
Po każdej kolejnej ekshumacji potwierdza się, jak patologiczne było działanie rządu w 2010 r. i jak gigantyczne zaniedbanie mają na sumieniu prokuratorzy wojskowi, którzy nie zarządzili otwarcia trumien – jak wymagał od nich kodeks postępowania karnego.
Nie chcę używać nadmiernych porównań, ale jest w skandalach, jakie ujawniają ekshumacje coś, co przywołuje na myśl prace ekipy prof. Szwagrzyka. Bohaterowie polskiego podziemia niepodległościowego z lat 40. i 50. w założeniu komunistów mieli pozostać wymazani z pamięci i pogrzebani bezimiennie pod płotem. Tak, by nikt ich nigdy nie znalazł. Co stało się ze szczątkami ofiar tragedii smoleńskiej? Najpierw były rozjeżdżane (chyba nikt nie ma wątpliwości, że w smoleńskiej ziemi wciąż można by na nie trafić) rosyjskimi ciężarówkami, później zbezczeszczone (na stołach sekcyjnych moskiewskiego zakładu medycyny sądowej – by przypomnieć tylko przypadki prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego, Anny Walentynowicz czy Zbigniewa Wassermanna), by wreszcie w upiornym chaosie zostać rozsianymi po wielu trumnach, których nikt miał nigdy nie otwierać…
Nie mam wątpliwości, że nie był to przypadek. Podobnie jak zaszycie serca w nodze, niedopałka papierosa w płucach czy szmaty w czaszce, tak wrzucenie czterech głów czy szczątków siedmiu ludzi do jednego worka nie dzieje się przez pomyłkę.
Prokuratura musi wskazać winnych tego stanu rzeczy i wyciągnąć wobec nich konsekwencje. A tych należy szukać również wśród obywateli polskich.
By uświadomić, kogo rzecz dotyczy, o kim dziś mówimy, odwołam się do słów wdowy po gen. Kwiatkowskim z 2015 roku. Rozmawialiśmy wówczas z panią Krystyną przy na potrzeby książki „Pogrzebana prawda”. Siedzieliśmy przy stole w salonie domu, którym generał nie zdążył się nacieszyć. Dwa dni po wizycie w Rosji miał iść na krótki urlop poprzedzający zasłużoną emeryturę i razem z żoną, po latach służby Ojczyźnie. prowadzić dom i wreszcie odpocząć. On, ale też jego najbliżsi (żona i dwie wspaniałe córki), dali naszemu krajowi to, co mieli najcenniejszego. Dekady wyrzeczeń, nieobecności przy rodzinie i gotowości do ryzykowania życiem dla wolnej Polski w najdalszych zakątkach świata.
Faktycznie, na prawie cztery dekady małżeństwa, męża ponad 20 lat nie było w domu. Godziłam się z tym. Nie chciałam odbierać mu możliwości awansów w wojsku, toteż musiałam się liczyć z wieloma jego wyjazdami. Wspólnie cieszyliśmy się z jego osiągnięć. Nie było to łatwe, bo wszystko było na mojej głowie, a pracowałam też w rektoracie Akademii Rolniczej, w Dziale Nauki i Współpracy z Zagranicą. Gdy młodsza córka chodziła do szkoły muzycznej, spać kładłam się często po północy, a wstać musiałam już o piątej rano. Przed pracą trzeba było bowiem zawieźć ją do świetlicy, potem ją odebrać, a po przerwie na obiad jechałyśmy na kolejne zajęcia. Przez siedem lat nie miałam wolnego popołudnia. Ponieważ mąż rzadko przyjeżdżał, starałam się, by podczas pobytu w domu nie miał zbyt wielu obowiązków, by mógł przez tych parę godzin odpocząć, pobyć z rodziną, byśmy mogli wspólnie cieszyć się sobą. Czasem żartował, że chłop w ogóle nie jest w domu potrzebny, bo ja wszystko robię. Ale jakieś prace oczywiście mu zostawiałam, by czuł, że jest nam niezbędny. Odpowiadał za wszystkie misje poza granicami kraju, za Irak, Afganistan, Czad i wiele innych. W Iraku był prawie 2 lata
– wspominała pani Krystyna.
Gen. Bronisław Kwiatkowski był jednym z najwybitniejszych dowódców, jakich miała polska armia. Jako pierwszy polski oficer ukończył studia podyplomowe w Akademii Dowodzenia Bundeswehry w Hamburgu. W latach 1995-1996 był dowódcą PKW na Wzgórzach Golan, w latach 1996-2000 dowódcą 6. Brygady Desantowo-Szturmowej im. gen. bryg. Stanisława Sosabowskiego w Krakowie. Jego oddziały brały udział w operacjach pokojowych w Bośni i Hercegowinie oraz Kosowie. W latach 2003-2004 był zastępcą dowódcy Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku, w latach 2004-2005 zastępcą dyrektora Centrum Szkolenia Sił Połączonych NATO w Bydgoszczy. W 2005 r. - szefem Szkolenia Misji Szkoleniowej NATO w Iraku. W latach 2006-2007 - dowódca Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku, w latach 2007-2010 Dowódcą Operacyjnym Sił Zbrojnych RP.
Mój mąż osiągnął wszystko, co możliwe było do osiągnięcia w Wojsku Polskim. Przeszedł wszystkie dowódcze stanowiska, otrzymał możliwe wszystkie awanse i odznaczenia – m.in. Krzyż Komandorski Orderu Krzyża Wojskowego nr 0001, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Poza tym wiele wyróżnień przyznano mu zagranicą, m.in. Legion of Merit (Legia Zasługi) Dowództwa Centralnego USA (CENTCOM), portugalskie odznaczenie Wielki Oficer Orderu Zasługi, Medal Misji Szkoleniowej NATO-IRAK za pierwszą i siódmą zmianę. Wiele ciepłych słów na temat mojego męża – jak wspaniałym i skromnym był człowiekiem oraz dowódcą o ogromnej wiedzy i autorytecie – usłyszałam 28 maja 2011 r. podczas wizyty w Polsce prezydenta USA Baracka Obamy, który spotkał się wtedy z wdowami po generałach. Miałam prawo być dumna z takiego żołnierza i męża, jakim był Bronek.
Pani generałowa nie poleciała do Moskwy, aby uczestniczyć w identyfikacjach. Gdy przed dwoma laty zapytałem ją, czy nie chciałaby cofnąć czasu, by przypilnować moskiewskich procedur, odpowiedziała:
KK: - Nie wiem, czy byłabym w stanie w czymkolwiek pomóc, czy miałabym jakiś wpływ? To była sprawa rządu. Poza tym byłam przekonana i wierzyłam, że służby naszego państwa zrobią wszystko z należytą starannością, że zachowają się tak, jak zachowywał się mój mąż przez 41 lat swej służby. Nie rozumiem, dlaczego nasz rząd nie dochował elementarnych procedur. I po katastrofie, i przed. Wszystko oddali Rosji. Szok! Poza tym przecież było i tak, że osoby w Moskwie rozpoznały ciała swoich bliskich, a ciała te później i tak trafiły do niewłaściwych grobów. Nasza rodzina czekała trzy lata, żeby mieć wgląd do dokumentacji medycznej i dowiedzieć się czegokolwiek odnośnie stanu, w jakim znaleźli naszego męża i tatę. Okazało się, że część ciała mojego męża pochowano na Powązkach w Warszawie, o czym nikt mnie nie powiadomił. Niestety są kolejne wątpliwości oraz nieścisłości w dokumentacji medycznej. Nieznane są miejsca pochówku fragmentów ciała, których nie ma w grobie, a które były w Moskwie. Dlatego też myślimy o ekshumacji.
MP: - Ma Pani wątpliwości, gdzie spoczywa mąż?
KK: - Tak. Mam wątpliwości, co w ogóle leży w grobie. Czy włożyli mu mundur generalski, różaniec, nasze rzeczy osobiste, które wysłałyśmy do Moskwy. Ale najbardziej bolą kłamstwa, że wszystko zrobili jak należy i że „zdali egzamin”. Pytam więc: gdzie jest mój mąż?
MP: - Pytała Pani o to prokuratorów?
KK: - Córki wystosowały pismo z pytaniem, gdzie jest ich tata.
MP: - Jaka była odpowiedź?
KK: - „Czekamy na informacje z Rosji”.
Na te informacje ani Krystyna Kwiatkowska, ani wojskowi prokuratorzy nie doczekali się. Tym ostatnim za bardzo to nie przeszkadzało. Dziś, po otwarciu trumny generała pojawiają się kolejne pytania: kto jeszcze spoczywał z nim w grobie na Cmentarzu Salwatorskim? Gdzie znajdą się kolejne szczątki Bronisława Kwiatkowskiego?
I pytanie z innej perspektywy najważniejsze: Kto i kiedy za to wreszcie odpowie?
Zaś urzędników decyzyjnych w roku 2010 można tylko zapytać publicystycznie, nie licząc ani na odpowiedź, ani na empatię: Jak mogliście do tego dopuścić? Jak można to było zrobić właśnie jemu?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/341847-jak-mogliscie-do-tego-dopuscic-jak-mozna-to-bylo-zrobic-wlasnie-jemu