Gdy zacząłem pytać gen. Janickiego o zabezpieczenie wizyty pana prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku ten wypalił wyuczoną regułką „nie mamy sobie nic do zarzucenia”. Pomyślałem jak bardzo żałosny jest ten człowiek, który powinien uderzyć się w piersi i chociażby przeprosić rodziny, albo przynajmniej milczeć. On jednak był dosyć częstym wtedy gościem u Moniki Olejnik, gdzie za wszelką cenę starał się wybielać. Podczas naszej rozmowy nie było inaczej. Mało tego Janicki próbował kreować się na jakiegoś bohatera, który wszystko dopiął na ostatni guzik, co było już niesmaczne.
My w sprawie Smoleńska –jeszcze raz powtarzam- nie mamy sobie nic do zarzucenia, wykonaliśmy wszystko, co powinniśmy, funkcjonariusze byli do końca z prezydentem i razem z nim zginęli. To ja wysłałem grupę wcześniej, wzmocniłem grupę na wizytę prezydenta. Proszę zadzwonić do Stowarzyszenia Inżynierów Bombowych w Polsce i zapytać kto został pirotechnikiem roku poprzedniego. To mój funkcjonariusz i to on był w Smoleńsku parę dni wcześniej i to oni zabezpieczali Katyń. Że BOR nie było na płycie? To jest lotnisko wojskowe, wszystko jest wyjaśnione, koledzy zeznawali, nie mamy sobie nic do zarzucenia
—powtarzał jak mantrę.
Zapytałem jak to możliwe, że w takim razie zginęło 96 osób z parą prezydencką na czele. Co usłyszałem?
Wizyta w Smoleńsku w 2010 roku była najlepiej zabezpieczona wizytą od dziesięciu lat- to panu gwarantuje i oświadczam. Najwięcej ludzi, najwięcej sprzętu, najdłuższy okres przygotowań. Moi ludzie nie mieli problemu z załatwieniem z FSO samochodu opancerzonego dla prezydenta, nie musieli prosić się o samochody ochronne, o nic
—dodał Janicki.
No cóż warto, żeby pan generał przypomniał sobie dziś te słowa i te deklaracje, kiedy zeznaje przed sądem. Skoro on jako szef BOR tutaj dowodził, czemu więc od lat spycha odpowiedzialność na innych?
W BOR funkcjonuje taki przekaz w tej chwili, że jeżeli prokuratura postawi zarzuty kierownictwu BOR, to Janicki odpowiedzialnym za Smoleńsk uczyni swego zastępcę gen. Pawła Bielawnego. Stawiamy nawet o to zakłady. I choć Bielawny jest od spraw ochrony, to nie wierzę, by jakąkolwiek decyzję, tym bardziej na takim poziomie, podjął sam, bez konsultacji z Janickim. Jeżeli doszłoby kiedyś do konfrontacji między Janickim a Bielawnym, wierzyłbym raczej Bielawnemu, bo Janickiemu nikt nie wierzy
—powiedział mi w 2011 roku cytowany wyżej oficer BOR.
Pozwalam sobie zamieścić niżej jeszcze kilka cytatów z rozmowy z tym funkcjonariuszem, które dają wiele do myślenia.
Nieprawdą jest, że gen. Janicki nie ma sobie nic do zarzucenia. Wszyscy w BOR wiedzą, jak było, ale nikt nie chce się wychylić, podjąć dyskusji. Nie wiem też, dlaczego prokuratura nie zaproponowała, żeby wyrywkowo przepytać, co wiedzą na temat Smoleńska poszczególni funkcjonariusze z różnych oddziałów BOR. Myślę, że gdyby takie rozmowy przeprowadzono, wyszłoby wiele ciekawych rzeczy. Wszyscy wiedzą w BOR, że lotnisko w Smoleńsku nie było przygotowane. Zresztą to zostało powiedziane oficjalnie. Wszyscy wiedzą ponadto, że funkcjonariusze nie zostali wpuszczeni na płytę lotniska, i to też nie jest tajemnica. Wszyscy wiedzą, że ci, którzy byli na lotnisku i rzekomo zostali poproszeni o jakieś sprawdzenie, nie mogli tego zrobić. Nie ma takich procedur, żeby funkcjonariusz oddelegowany do MSZ albo na placówkę zagraniczną wykonywał inne zadania. Istnieją instrukcje ochrony placówek dyplomatycznych, gdzie jest jasno określone, jakie zadania należą do funkcjonariuszy BOR. Jeżeli ktoś został oddelegowany i wozi ambasadora, jest tylko i wyłącznie kierowcą. Jeżeli wykonuje obowiązki kierowcy, nie może być człowiekiem od przygotowań wizyty, ponieważ nie ma takiej wiedzy
—powiedział oficer.
I dodał:
Zresztą chłopaki, którzy pracowali w tamtym czasie w wydziale odpowiedzialnym za przygotowania wizyt, pojechali do Smoleńska po katastrofie i gdy wrócili, opowiadali nam, co widzieli. Wszyscy pytaliśmy, jak było, co widzieli, czy zobaczyli wrak samolotu, ciała. Relacjonowali nam wszystko na gorąco, wtedy nie mieli żadnych powodów, by jakieś fakty ukrywać. Ich zeznania są znane bardzo dużej liczbie funkcjonariuszy. Jeżeli gen. Janicki próbuje zmieniać teraz ten stan rzeczy, wymyślać nagle nowe instrukcje działań ochronnych, opowiadać, że lotnisko było zabezpieczone - to mówię otwarcie: nie mam pojęcia, po co to robi. Nie byłoby całej dyskusji, gdyby uderzył się w piersi i powiedział: tak, moi ludzie nie zostali wpuszczeni na płytę lotniska, ale ja poinformowałem o tym ministra spraw wewnętrznych
—wyznał funkcjonariusz.
Moim kolegom i mnie jest wstyd za Janickiego. Ci funkcjonariusze BOR, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 roku, byli naszymi kolegami. Gdyby gen. BOR dostał informację - a według mnie na pewno taką dostał - że lotnisko nie jest przygotowane (mówili o tym koledzy, którzy przyjechali stamtąd) - powinien na piśmie poinformować o tym ministra spraw wewnętrznych i premiera. Powinien znaleźć się tam dopisek: „Proszę zrobić wszystko, żeby w jakikolwiek sposób - czy to drogą radiową, czy telefoniczną - poinformować załogę lotu PLF 101, że lotnisko Siewiernyj jest nieprzygotowane. Zabraniam posadzenia samolotu”. Gdyby Janicki tak zrobił, to sądzę, że informacja do czasu lądowania dotarłaby do załogi. Od kolegów z przygotowania wiem, że była możliwość lądowania na innym lotnisku
—skwitował mój rozmówca.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Gdy zacząłem pytać gen. Janickiego o zabezpieczenie wizyty pana prezydenta Kaczyńskiego w Smoleńsku ten wypalił wyuczoną regułką „nie mamy sobie nic do zarzucenia”. Pomyślałem jak bardzo żałosny jest ten człowiek, który powinien uderzyć się w piersi i chociażby przeprosić rodziny, albo przynajmniej milczeć. On jednak był dosyć częstym wtedy gościem u Moniki Olejnik, gdzie za wszelką cenę starał się wybielać. Podczas naszej rozmowy nie było inaczej. Mało tego Janicki próbował kreować się na jakiegoś bohatera, który wszystko dopiął na ostatni guzik, co było już niesmaczne.
My w sprawie Smoleńska –jeszcze raz powtarzam- nie mamy sobie nic do zarzucenia, wykonaliśmy wszystko, co powinniśmy, funkcjonariusze byli do końca z prezydentem i razem z nim zginęli. To ja wysłałem grupę wcześniej, wzmocniłem grupę na wizytę prezydenta. Proszę zadzwonić do Stowarzyszenia Inżynierów Bombowych w Polsce i zapytać kto został pirotechnikiem roku poprzedniego. To mój funkcjonariusz i to on był w Smoleńsku parę dni wcześniej i to oni zabezpieczali Katyń. Że BOR nie było na płycie? To jest lotnisko wojskowe, wszystko jest wyjaśnione, koledzy zeznawali, nie mamy sobie nic do zarzucenia
—powtarzał jak mantrę.
Zapytałem jak to możliwe, że w takim razie zginęło 96 osób z parą prezydencką na czele. Co usłyszałem?
Wizyta w Smoleńsku w 2010 roku była najlepiej zabezpieczona wizytą od dziesięciu lat- to panu gwarantuje i oświadczam. Najwięcej ludzi, najwięcej sprzętu, najdłuższy okres przygotowań. Moi ludzie nie mieli problemu z załatwieniem z FSO samochodu opancerzonego dla prezydenta, nie musieli prosić się o samochody ochronne, o nic
—dodał Janicki.
No cóż warto, żeby pan generał przypomniał sobie dziś te słowa i te deklaracje, kiedy zeznaje przed sądem. Skoro on jako szef BOR tutaj dowodził, czemu więc od lat spycha odpowiedzialność na innych?
W BOR funkcjonuje taki przekaz w tej chwili, że jeżeli prokuratura postawi zarzuty kierownictwu BOR, to Janicki odpowiedzialnym za Smoleńsk uczyni swego zastępcę gen. Pawła Bielawnego. Stawiamy nawet o to zakłady. I choć Bielawny jest od spraw ochrony, to nie wierzę, by jakąkolwiek decyzję, tym bardziej na takim poziomie, podjął sam, bez konsultacji z Janickim. Jeżeli doszłoby kiedyś do konfrontacji między Janickim a Bielawnym, wierzyłbym raczej Bielawnemu, bo Janickiemu nikt nie wierzy
—powiedział mi w 2011 roku cytowany wyżej oficer BOR.
Pozwalam sobie zamieścić niżej jeszcze kilka cytatów z rozmowy z tym funkcjonariuszem, które dają wiele do myślenia.
Nieprawdą jest, że gen. Janicki nie ma sobie nic do zarzucenia. Wszyscy w BOR wiedzą, jak było, ale nikt nie chce się wychylić, podjąć dyskusji. Nie wiem też, dlaczego prokuratura nie zaproponowała, żeby wyrywkowo przepytać, co wiedzą na temat Smoleńska poszczególni funkcjonariusze z różnych oddziałów BOR. Myślę, że gdyby takie rozmowy przeprowadzono, wyszłoby wiele ciekawych rzeczy. Wszyscy wiedzą w BOR, że lotnisko w Smoleńsku nie było przygotowane. Zresztą to zostało powiedziane oficjalnie. Wszyscy wiedzą ponadto, że funkcjonariusze nie zostali wpuszczeni na płytę lotniska, i to też nie jest tajemnica. Wszyscy wiedzą, że ci, którzy byli na lotnisku i rzekomo zostali poproszeni o jakieś sprawdzenie, nie mogli tego zrobić. Nie ma takich procedur, żeby funkcjonariusz oddelegowany do MSZ albo na placówkę zagraniczną wykonywał inne zadania. Istnieją instrukcje ochrony placówek dyplomatycznych, gdzie jest jasno określone, jakie zadania należą do funkcjonariuszy BOR. Jeżeli ktoś został oddelegowany i wozi ambasadora, jest tylko i wyłącznie kierowcą. Jeżeli wykonuje obowiązki kierowcy, nie może być człowiekiem od przygotowań wizyty, ponieważ nie ma takiej wiedzy
—powiedział oficer.
I dodał:
Zresztą chłopaki, którzy pracowali w tamtym czasie w wydziale odpowiedzialnym za przygotowania wizyt, pojechali do Smoleńska po katastrofie i gdy wrócili, opowiadali nam, co widzieli. Wszyscy pytaliśmy, jak było, co widzieli, czy zobaczyli wrak samolotu, ciała. Relacjonowali nam wszystko na gorąco, wtedy nie mieli żadnych powodów, by jakieś fakty ukrywać. Ich zeznania są znane bardzo dużej liczbie funkcjonariuszy. Jeżeli gen. Janicki próbuje zmieniać teraz ten stan rzeczy, wymyślać nagle nowe instrukcje działań ochronnych, opowiadać, że lotnisko było zabezpieczone - to mówię otwarcie: nie mam pojęcia, po co to robi. Nie byłoby całej dyskusji, gdyby uderzył się w piersi i powiedział: tak, moi ludzie nie zostali wpuszczeni na płytę lotniska, ale ja poinformowałem o tym ministra spraw wewnętrznych
—wyznał funkcjonariusz.
Moim kolegom i mnie jest wstyd za Janickiego. Ci funkcjonariusze BOR, którzy zginęli 10 kwietnia 2010 roku, byli naszymi kolegami. Gdyby gen. BOR dostał informację - a według mnie na pewno taką dostał - że lotnisko nie jest przygotowane (mówili o tym koledzy, którzy przyjechali stamtąd) - powinien na piśmie poinformować o tym ministra spraw wewnętrznych i premiera. Powinien znaleźć się tam dopisek: „Proszę zrobić wszystko, żeby w jakikolwiek sposób - czy to drogą radiową, czy telefoniczną - poinformować załogę lotu PLF 101, że lotnisko Siewiernyj jest nieprzygotowane. Zabraniam posadzenia samolotu”. Gdyby Janicki tak zrobił, to sądzę, że informacja do czasu lądowania dotarłaby do załogi. Od kolegów z przygotowania wiem, że była możliwość lądowania na innym lotnisku
—skwitował mój rozmówca.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/340589-o-moim-spotkaniu-z-marianem-janickim-i-o-tym-jak-nawolywal-do-lamania-procedur-lotniczych?strona=2