Kariera Mariana Janickiego była ewenementem nawet na skalę III RP. Mało mieliśmy bowiem przykładów ludzi tak niekompetentnych, tak groteskowych, a jednocześnie obsadzonych na tak wysokich i wrażliwych stanowiskach.
Popatrzmy na wybrane fakty. Wszystko zaczyna się od ojca. Papa Janicki, również szofer, wozi sekretarzy KC PZPR Hieronima Kubiaka i Romana Neya. Ten ostatni był również rektorem AGH. Władysław Janicki w 1983 r. wstępuje do Biura Ochrony Rządu, gdzie staje się jednym z najbardziej zaufanych ludzi szefa formacji gen. Olgierda Darżynkiewicza, mającego w dossier Główny Zarząd Informacji Wojskowej i zbrodnie na bohaterach podziemia niepodległościowego po wojnie.
Syn do BOR trafi nieco później, w 1988 roku. Najpierw „Maniek” kończy Zespół Szkół Mechanicznych nr 2 w Krakowie i rozpoczyna karierę za kierownicą. Tak się składa, że na Akademii Górniczo-Hutniczej. Wojsko go jakoś omija. W 1987 wstępuje do Milicji Obywatelskiej, a konkretnie zostaje skierowany do służby w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych. Po półtora roku jest już w BOR pod skrzydłami Darżynkiewicza. W ślad za ojcem wozi m.in. Kubiaka. Później na tylnym siedzeniu ma prezydenta Lecha Wałęsę. Wszystko idzie szybko. Coraz wyższe stopnie, coraz ważniejsze stanowiska w BOR. Wciąż bez wymaganego wykształcenia. Tak będzie do końca jego służby.
W 1993 r. zostaje szefem wydziału w Oddziale Transportu. Dwa lata później może wreszcie (po 14 latach nauki!) pochwalić się tytułem inżyniera. Zrobionym na AGH, a konkretnie na kierunku Inżynieria Materiałowa i Ceramika. Dzięki temu wśród tych, którzy darzą go umiarkowanym szacunkiem, zyskuje ksywkę „Fajans”.
Od 1997 r. jest już szefem Oddziału Transportu. W 2001 – szefem Pionu Logistyki w BOR i wiceszefem całego Biura. Cały czas odpowiada za kwestie transportowe. W 2005 zostaje przeniesiony do dyspozycji szefa BOR, a dwa lata później, gdy stery w państwie przejęła PO – Janicki staje na czele BOR. Później został już tylko jeden awans – na dwugwiazdkowego generała. Doczekał się go w 2011 r. z rąk prezydenta Bronisława Komorowskiego, na wniosek ministra Jerzego Millera.
Piszemy o tym z Marcinem Wikło w najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci”, odkrywając nieco więcej informacji z audytu, jaki powstał w Biurze Ochrony Rządu w związku z przygotowaniami do zabezpieczenia wizyty prezydenta w Rosji w 2010 r.
Przypominam tę karierę, bo wiele mówi ona o fachowości Janickiego. Dyspozycyjność, protekcja, kierownica – to słowa-klucze w biografii generała.
Być może niewielu przyglądałoby się jego ścieżce zawodowej, gdyby nie tragedia smoleńska. Trudno bronić tezy, że BOR mogło się do niej jakoś przyczynić. Niewiele na to wskazuje. Jednak nie znaczy to, że nie należy wyciągnąć konsekwencji za skandaliczne rządy w Biurze szofera-inżyniera. Ich zwieńczeniem była decyzja, za którą wciąż może odpowiedzieć.
Chodzi o nadanie statusu HEAD lotowi Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska. Przed dwoma tygodniami Janicki mówił o tej sprawie w TVN24:
Z tego, co wiem, to status HEAD był nadany. Ja nie pamiętam, czy ja go podpisywałem. Dzisiaj nie mogę z cała stanowczością stwierdzić, że to ja osobiście nadałem. Wiem, że było wszystko załatwione.
Nie pamięta, czy to on nadał status HEAD? Dobre sobie… Miło, że choć pamięta, iż „było wszystko załatwione”. A była to decyzja kluczowa. W dodatku bezprawna. Instrukcja HEAD pozwalała bowiem na nadanie tego statusu wyłącznie lotom odbywającym się z i na czynne lotniska. A Siewiernyj takim nie było (co potwierdził nawet sąd skazujący w czerwcu b. wiceszefa BOR Pawła Bielawnego na wyrok w zawieszeniu).
Nie ma wątpliwości, że b. szef BOR odpowiada za mnóstwo nieprawidłowości w związku z tą wizytą. Był na bieżąco o wszystkim informowany. I nawet jeśli formalnie całą akcję nadzorował jego zastępca, to Janicki powinien był reagować na wszystkie łamania procedur. A było ich sporo. Niestety te winy przedawniły się po 5 latach, czyli w ub.r. Jednak nadanie statusu HEAD nie było „zwykłym” niedopełnieniem obowiązków, lecz poświadczeniem nieprawdy. A to przedawnia się po 10 latach.
Jeśli więc rację mają nasi informatorzy, według których w tajnych aktach są dowody na to, że Janicki taki status nadał, prokurator nie powinien długo się zastanawiać.
To brzmi jak ponury żart, ale fakty są takie, że jedynym skazanym za nieprawidłowości związane z organizacją wizyty śp. prezydenta w Rosji jest były wiceszef BOR. Poprzednia grupa sprawująca władzę – a mam tu na myśli również prokuratorów – mocno się postarała, by nikomu nie spadł włos z głowy. Zabrakło im jeszcze jednej kadencji, by przedawniło się wszystko.
Czy niemoc państwa zostanie przełamana? Od wyborów minął już rok. Nowy zespół prokuratorów zajmuje się katastrofą od ponad 8 miesięcy. Czas najwyższy, by ustalenia śledztw przekuwać w akty oskarżenia. I dowieść, że przeszłością jest państwo bez prawa, państwo świętych krów, państwo, które fatalnych urzędników zamiast usuwać – nagradza. Państwo z tektury.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/317378-panstwo-nierychliwe-ale-czy-marian-fajans-janicki-jednak-poniesie-konsekwencje-swojego-lekcewazenia-bezpieczenstwa-rp