Państwo wybaczą ten wątpliwej urody żart w tytule. Chodzi oczywiście o prezydenta Rady Europejskiej. Ale w jego przypadku, w kontekście potencjalnej sprawy karnej, podkreślenie dziś pełnionego stanowiska ma szczególne znaczenie.
Obecny szef RE, były premier dużego europejskiego państwa, w ojczyźnie może zostać oskarżony o działanie wbrew interesowi swojego kraju. Grozi mu więzienie. Nie do pomyślenia? Proszę wpisać w Google słowa „były premier skazany”. Pojawią się artykuły o Silvio Berlusconim (Włochy), Ehudzie Olmercie (Izrael), Ivo Sanaderze (Chorwacja), Włado Buczkowskim (Macedonia), Vladzie Filacie (Mołdawia) czy Adrianie Nastasem (Rumunia). Usłyszeli oni wyroki więzienia głównie za sprawy korupcyjne. Ale też defraudacje, oszustwa podatkowe, szantaże, nadużycia władzy czy utrudnianie śledztwa.
Do tej listy dopisać możemy Geira Haardego, islandzkiego ex-premiera skazanego za niezapobieżenie kryzysowi gospodarczemu (specjalny trybunał odstąpił od wymierzenia odsiadki), czy Alaina Juppe, byłego szefa francuskiego rządu, w dwóch instancjach skazanego w zawieszeniu za korupcję. A jest jeszcze sporo bardziej skomplikowanych przypadków, jak nieżyjącego Giulio Andreottiego (ostatecznie uniewinnionego od zarzutów, m.in. zlecenia zabójstwa dziennikarza; jednak włoski sąd najwyższy uznał, że udowodnione są jego kontakty z mafią sprzed lat – przestępstwo, które się przedawniło). Na wyrok za korupcję czeka w areszcie domowym ex-szef rządu Portugalii Jose Socrates. Itd.
Zaznaczmy: mówimy tylko o byłych premierach, tylko o Europie (i bliskim jej Izraelu), tylko o ostatnich latach. Wspomniane państwa nie miały oporów, by swoich urzędników rozliczyć.
Czy wyobrażamy sobie, by któryś z wyżej wymienionych panów otrzymał nominację na jedno z najważniejszych stanowisk w Europie? Byłby to niewyobrażalny skandal.
No tak – powiedzą obrońcy Donalda Tuska – ale przecież powyższe przypadki to ewidentne oszustwa, złodziejstwa, bogato udokumentowane przez prokuratury i nikt nie ma specjalnych wątpliwości co do winy skazanych. Zaś były premier Polski – tak lubiany i szanowany na europejskich salonach – jest po prostu obiektem chorej nienawiści i celem politycznej wendetty Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza.
Czy rzeczywiście? W najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci” analizuję polskie przepisy prawne w kontekście umowy Tuska z Putinem w kwestii procedury badania katastrofy smoleńskiej. Jak byśmy do tego tematu nie podchodzili, nie uciekniemy od art. 129 kodeksu karnego, który mówi:
Kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę RP, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
Żadne uparte przypisywanie Kaczyńskiemu, Macierewiczowi czy Ziobrze demonicznych marzeń nie zniesie z kk tego zapisu. A fakty mówią same za siebie: pierwotnie (do 13 kwietnia) w Smoleńsku procedowano na podstawie dwustronnej umowy z ‘93 roku o badaniu katastrof samolotów wojskowych. Dawało nam to równorzędną pozycję z Rosją. Jednak właśnie po trzech dniach przewodniczący rosyjskiej komisji państwowej Władimir Putin wydał zarządzenie, iż badanie będzie prowadzone zgodnie z Załącznikiem 13 do Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym. Jak dowiadujemy się z raportu MAK, decyzja ta została zaaprobowana przez rząd w Warszawie (dokładnie – ustnie przez Donalda Tuska, żadne dokumenty w tej sprawie nie istnieją).
Po szczegóły tych ustaleń i ich zgubne konsekwencje odsyłam do aktualnego „wSieci”.
Ale podkreślmy najważniejsze: nie mówimy o jakiejś-tam-niekorzystnej-decyzji podjętej przez wysokiego urzędnika. Chodzi o premiera rządu 40-milionowego kraju, który wbrew polskim interesom, wbrew przepisom polskiego prawa i wbrew zdrowemu rozsądkowi, na chłodno (wszak ostatecznie rzecz zmaterializowała się 13 kwietnia) zawarł międzynarodową umowę uniemożliwiającą naszemu państwu rzetelne wyjaśnienie tragicznej śmierci urzędującego prezydenta i wielu innych przedstawicieli polskiej elity. Chodzi o zrzeczenie się praw do równego statusu Polski w badaniu okoliczności katastrofy na rzecz państwa, do którego zaufanie – zwłaszcza w takiej sprawie! - nie jest nawet naiwnością ani lekkomyślnością. Nie trzeba dekad politycznego doświadczenia, by mieć tego świadomość. Wystarczy zdawkowa wiedza o ostatnich latach rosyjskiej rzeczywistości. Tusk – historyk, Tusk – premier, Tusk – koordynator służb specjalnych miał ją w szerokim zakresie. A mimo to oddał Rosjanom wszystko. Stosując jego ulubioną terminologię: to nawet nie był walkower, to było sprzedanie meczu.
Podejmując samodzielnie tę decyzję wziął na siebie pełną odpowiedzialność (jak on uwielbia to sformułowanie! – wreszcie nabierze ono mocy) i musi zostać z niej rozliczony. Musi. Polska nie będzie państwem prawa, jeśli tego rozliczenia się nie podejmie. Na chłodno, zapewne z wielką publiczną i sądową debatą o literze naszego prawa. Wypowiadać się będą wszystkie prawdziwe i naciągane autorytety. Czeka nas długi medialny spektakl, gorący spór. Ale przede wszystkim konieczna jest rzeczowa analiza na sali sądowej.
Powtórzę, co napisałem w najnowszym „wSieci”: polskie państwo zasługuje na uczciwy proces Donalda Tuska. I sam Tusk zdecydowanie na to zasługuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/311412-prezydentowi-groza-powazne-zarzuty-moze-nad-nim-zawisnac-grozba-nawet-10-letniej-odsiadki