Jest w „Czarnym czwartku” scena okropna, scena nocnego pogrzebu ofiar Grudnia. Zabili, to zabili, ale czy to wstyd, czy podłość kazały urządzać nocne pochówki, prawda, że z dowiezionymi przez milicję najbliższymi krewnymi.
Jest w „Człowieku z marmuru” scena okropna - na korytarzu telewizji na Woronicza naiwna Janda wykłóca się z cynicznym Sobczukiem, on się zamyka, ucieka, boi się, ale czego ma nie puścić, to nie puszcza.
Jest w „Smoleńsku” scena okropna. Oto spod cmentarza dzwoni generałowa Błasik do jakiegoś ministra, szefa, wodza z pretensjami, że nie robią niczego, by stanąć w obronie Generała. A oni ją pytają – jakim prawem? To dramatyczna scena.
Ona urządza konferencję prasową. Wielka scena. O prawie do mówienia prawdy, do obrony dobrego imienia i godności.
To film o Ewie Błasik i godności, także narodowej. Tylko, tylko. Czemu tylko ksiądz Drozdowicz przyjmował rodziny w kościele na Bielanach, nie dla sakramentów, ale by sobie pogadali. Każdy, kto zna kościół, wie, że gadali sobie u księdza Wojtka, ale w podziemiach kamedulskich. Nie w Belwederze, nie u Bolka z Danuśką w ich chatynce, nie u Bronka pod żyrandolem.
Nikt nie przewidział, z pewnością zaś media, reakcji na katastrofę. W końcu zginął kurdupel i kartofel, a na Krakowskim pojawiły się tłumy. Znana dziennikarka się popłakała. Może nie zdążyła pokochać szybko odchodzącego, może spotkała się twarzą w twarz z nieodwracalnym. Redaktor Ważny też przysięgał, że nie będzie już lżyć przeciwników. Znów błaznował, bo okazało się, że chodziło mu o zmarłych. Żywym nadal dokucza.
A Krakowskie było ciągle pełne. I dopiero po dniu telewizje zwietrzyły temat, którego nie dostrzegły. I to był dzień ich klęski, bo też zapomniały o ludziach, bo ich nie rozumiały zawczasu.
Tym razem jednak nie było nocnych pogrzebów. Wzruszenia szybko minęły i studia zapełnili znawcy i tajniacy. A niemądra dziennikarka świat widziała przez kontakty szefa lub przez rozmowę z tajniakiem na łonie przyrody.
W „Czarnym czwartku” byliśmy kolonią azjatyckiej potęgi, wszak z resztkami wstydu, bo przecież wstydem podszyte były te nocne pogrzeby w kraju Sobieskiego i Szopena.
W „Smoleńsku” jesteśmy kolonią, wręcz więźniem czegoś, co nie pozwala wątpić, nawet gdy kłamstwo jest oczywiste. Kłamstwo dotyczące generała, kłamstwo niedokończonych taśm, kłamstwo oczywistej bezkarności, kłamstwo sporu – czy samolot był rządowy czy prezydencki.
Przecież minister obrony, ten wytrawny strateg i subtelny humanista był w oczywisty sposób odpowiedzialny. W ramach suwerenności rozwiązał pułk, ale sam został.
Gdzieś po kątach liżą jeszcze łapy ci eksperci, którzy codziennie, rano i wieczorem wmawiali brzozie nadludzką siłę, gdy w filmie w Chicago dziennikarz powiada, że samoloty wlatywały w WTC jak w masło.
O prawo do pytań, prawo do szacunku dla zmarłych i jednak – o prawo do suwerenności, o to, w jakim języku rozmawiali Putin i Tuskiem (ciekawe pytanie Prezydenta, zatroskanego o suwerenność), i o to - o czym rozmawiali? – (pytała Prezydentowa).
Ja mam dokładnie takie same pytania. Byłem też na Krakowskim, do dziś nie pojmuję tego, co wygadywali dziennikarze, wydawałoby się koledzy,
Przecież już SB nie stało nad głową. To co stało ?
Poczucie miejsca Historycznego? Racjonalność unikająca emocji? Wygoda? Interes europejski? Bo przecież Europa nie drgnęła, gdy 58 armia pancerna była blisko Tbilisi. Nie skichała się ze śmiechu, gdy Putin bredził o ludzikach. Kiedyś w wytwornym towarzystwie czyste wody Europejczyków podniosłem pytanie ze „Smoleńska”- jak samolot może obrócić się na wysokości mniejszej niż zasięg skrzydeł, nawet z urwanym kawałkiem, a jeśli padł na plecy, to czemu z zabłoconymi kołami…Byli zażenowani brakiem subtelności pytania. Film daje wyraźne odpowiedzi. To prawo twórcy. Ważniejsze jednak, że stawia pytania. Widz ma do nich prawo, bez fukania, bez wydęć warg tych mądrzejszych z elity.
W trakcie seansu wyszło demonstracyjnie z sali dwóch osiłków. Może było za dużo ludzi, w każdym razie chcieli pokazać, że film ich nie obchodzi. Jakaś dama wychodząc szeptała na cały korytarz, że film jest „upolityczniony”. A jaki ma być w tej neutralnej politycznie sytuacji, gdy pamięć przywodzi ministra Klicha, stratega i humanistę i wytrawnego dyplomatę Sikorskiego i zatroskanego o Polskę marszałka Komorowskiego. I premiera wreszcie, który pojechał do Smoleńska ścigać się z Kaczyńskim, ale też z grupą ekspertów pojechał wojskowych, z którymi zaraz wrócił do Warszawy.
Widać niepotrzebnie ich zabrał, albo nie obronił w rozmowach z sojusznikiem i pełnym współczucia niedawnym agresorem z Gruzji i przyszłym z Krymu. Pamiętajmy o zielonych ludzikach, o cudownych sklepach z krążownikami i innych mądrościach, którymi raczone są europejskie elity.
Ten film jest o dwu racjonalnościach, jak słynny program o dwóch prawdach. Program nikomu nie przeszkadza, choć przecież prawda jest jedna, o dwu poczuciach suwerenności, ale i godności.
I popatrzcie Państwo. Janda grała wiedzącą dziennikarkę, którą tłamsił cyniczny szef. Minęły lata i oglądamy idiotkę, kierowaną przez głupka. I co z tego, że po godzinie mądrzeje? Czyli – do trzech filmów sztuka…Jaki będzie czwarty?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/307865-dwie-prawdy-gdzies-po-katach-liza-jeszcze-lapy-ci-eksperci-ktorzy-codziennie-rano-i-wieczorem-wmawiali-brzozie-nadludzka-sile