Bardzo bym chciała, żeby ten film się udał. Ze względu na ludzi. Bo to, co mi się zdarzało na ulicy te uściski, te zaklinania, zachęty, żeby ten film powstał… Dlatego okropnie się teraz denerwuję, bo nie chciałabym ich zawieść
– mówi Ewa Dałkowska,aktorka, odtwórczyni roli Marii Kaczyńskiej w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauze - na kilka godzin przed premierą.
wPolityce.pl: Czy Pani widziała już „Smoleńsk”? Denerwuje się pani przed premierą?
Ewa Dałkowska: Nie widziałam. I oczywiście, że się denerwuję. Chciałabym, żeby on wywołał dobre skojarzenia. Żeby nikt nie powiedział, że żeśmy oszukali… Bo jak się gra postać, która jest jeszcze w pamięci wszystkich, można „trafić nie w tę bramkę”.
Praca nad Smoleńskiem była rozłożona mocno „na raty”. Ze względu na kłopoty finansowe… Były jeszcze jakieś inne?
Było sporo trudności. Dam jeden przykład. Bardzo długo czekaliśmy na dostęp do tupolewa, tego, który był w Polsce. Nie chciano nam go udostępnić. Więc zbudowaliśmy sami wnętrze tego samolotu, w hali. Ale potrzebne było jednak wejście po schodkach. W końcu wojsko, z trudem, ale jednak zgodziło się na wykorzystanie samolotu do zdjęć. Choć z ograniczeniami. Przywieziono schodki. Miała po nich wchodzić tylko „para prezydencka”. Ale okazało się, że te schodki nie są dokładnie takie, jakie powinny być przy tym samolocie. Przywieziono „nie takie”. I była chwila, że myśleliśmy, że nie zgodzą się na ich użycie. Nie mogliśmy też kręcić Krakowskiego Przedmieścia. W różne miejsca nas nie wpuszczano. To była duża trudność.
A finanse?
Osobiście bardzo żałuję, że nie udało się filmu całkowicie sfinansować przy pomocy fundacji „Smoleńsk”. To byłoby genialne, zrobić samemu film, który był niechciany… Bo przecież, PISF uznał, że scenariusz nie jest wart realizacji…
A jaka była atmosfera na planie? Pytam o emocje…
Pamiętam, że przy scenie w samolocie trzeba było cały czas hamować emocje. Bo przecież wyobraźnia działa. Wszyscy wiedzieliśmy, co to było za wejście… Ale trzeba było zachowywać się tak, jakby to nie było o Nich… To specyficzna sytuacja. Bo nie wolno się wzruszać, trzeba do tego podejść technicznie.
Ja nie miałam dobrze napisanej roli, tak, żebym wiedziała wszystko już przed zdjęciami. Mogłam tylko na przeczuciach to wszystko opierać. Na przeczuciach i na porozumieniu z Lechem Łotockim, „żeby tych atmosfer udało się dosięgnąć”.
I udało się?
Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Pytała pani, czy jestem zdenerwowana… No to, przyznam, jestem. Bardzo zdenerwowana, bo może być „nietrafiona piłka”…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Bardzo bym chciała, żeby ten film się udał. Ze względu na ludzi. Bo to, co mi się zdarzało na ulicy te uściski, te zaklinania, zachęty, żeby ten film powstał… Dlatego okropnie się teraz denerwuję, bo nie chciałabym ich zawieść
– mówi Ewa Dałkowska,aktorka, odtwórczyni roli Marii Kaczyńskiej w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauze - na kilka godzin przed premierą.
wPolityce.pl: Czy Pani widziała już „Smoleńsk”? Denerwuje się pani przed premierą?
Ewa Dałkowska: Nie widziałam. I oczywiście, że się denerwuję. Chciałabym, żeby on wywołał dobre skojarzenia. Żeby nikt nie powiedział, że żeśmy oszukali… Bo jak się gra postać, która jest jeszcze w pamięci wszystkich, można „trafić nie w tę bramkę”.
Praca nad Smoleńskiem była rozłożona mocno „na raty”. Ze względu na kłopoty finansowe… Były jeszcze jakieś inne?
Było sporo trudności. Dam jeden przykład. Bardzo długo czekaliśmy na dostęp do tupolewa, tego, który był w Polsce. Nie chciano nam go udostępnić. Więc zbudowaliśmy sami wnętrze tego samolotu, w hali. Ale potrzebne było jednak wejście po schodkach. W końcu wojsko, z trudem, ale jednak zgodziło się na wykorzystanie samolotu do zdjęć. Choć z ograniczeniami. Przywieziono schodki. Miała po nich wchodzić tylko „para prezydencka”. Ale okazało się, że te schodki nie są dokładnie takie, jakie powinny być przy tym samolocie. Przywieziono „nie takie”. I była chwila, że myśleliśmy, że nie zgodzą się na ich użycie. Nie mogliśmy też kręcić Krakowskiego Przedmieścia. W różne miejsca nas nie wpuszczano. To była duża trudność.
A finanse?
Osobiście bardzo żałuję, że nie udało się filmu całkowicie sfinansować przy pomocy fundacji „Smoleńsk”. To byłoby genialne, zrobić samemu film, który był niechciany… Bo przecież, PISF uznał, że scenariusz nie jest wart realizacji…
A jaka była atmosfera na planie? Pytam o emocje…
Pamiętam, że przy scenie w samolocie trzeba było cały czas hamować emocje. Bo przecież wyobraźnia działa. Wszyscy wiedzieliśmy, co to było za wejście… Ale trzeba było zachowywać się tak, jakby to nie było o Nich… To specyficzna sytuacja. Bo nie wolno się wzruszać, trzeba do tego podejść technicznie.
Ja nie miałam dobrze napisanej roli, tak, żebym wiedziała wszystko już przed zdjęciami. Mogłam tylko na przeczuciach to wszystko opierać. Na przeczuciach i na porozumieniu z Lechem Łotockim, „żeby tych atmosfer udało się dosięgnąć”.
I udało się?
Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Pytała pani, czy jestem zdenerwowana… No to, przyznam, jestem. Bardzo zdenerwowana, bo może być „nietrafiona piłka”…
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/307279-ewa-dalkowska-bardzo-sie-denerwuje-przed-premiera-smolenska-nie-chcialabym-zawiesc-ludzi-nasz-wywiad