Wywołać całkowicie zbędną burzę, dać argumenty przeciwnikom, zrazić do siebie wielu umiarkowanych sympatyków, a do tego wykazać arogancję w dyskusji z nimi – tak zadziałał PiS w sprawie apelu smoleńskiego podczas obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Przyglądam się tej sytuacji z narastającym zdziwieniem i doprawdy nie rozumiem, po co jest to partii rządzącej potrzebne.
Jak rzadko kiedy, pomysł dołączenia apelu smoleńskiego do uroczystości 1 sierpnia wywołał sprzeciw nie tylko – standardowo – u wszystkich przedstawicieli opozycji, z czerskimi mediami i innymi włącznie, ale także wśród wielu konserwatywnych publicystów. Krytycznie wypowiedzieli się o nim między innymi Wojciech Wybranowski z „Do Rzeczy” czy moja redakcyjna koleżanka Anna Sarzyńska. Sądzę, że po prawej stronie wszyscy przeciwnicy pomysłu mają podobne powody, aby mu się sprzeciwiać.
Po pierwsze – czują, że dołączanie na siłę sprawy katastrofy smoleńskiej do obchodów rocznicy zrywu, którego bohaterowie zasługują na poświęcenie im całej uwagi, jest sztuczne i kontrproduktywne. To nie jest już czas, gdy brakuje okazji i możliwości, aby tragedię spod Smoleńska upamiętniać i gdy utrudnia to aparat państwa. Robi to regularnie rząd, robią to politycy partii rządzącej, robi to prezydent – czy naprawdę doczepienie apelu smoleńskiego do uroczystości rocznicy PW było konieczne?
Oczywiście – nie było. Gdyby nikt takiego pomysłu nie miał, nikomu też nie przyszłoby do głowy, że ktoś mógłby go mieć. Nikt, nawet z najtwardszego elektoratu, nie powiedziałby: „To hańba, że przy tej okazji nie ma apelu smoleńskiego!”. Mamy więc kolejny raz do czynienia z wywołaniem problemu całkowicie zbędnego, wyłącznie na własne życzenie.
Po drugie – to podkładanie się przeciwnikom. Ci przeciwnicy wyspecjalizowali się w narracji o „dzieleniu Polaków”, które – według obecnej opozycji – zawsze było skutkiem przypominania o katastrofie. Od samego niemal początku każde o niej wspomnienie, domaganie się rzetelnego śledztwa, wskazywanie słabych punktów w rządowej narracji czy choćby zwykłe próby uczczenia ofiar były tak właśnie przez establishment III RP określane: jako „dzielenie”. Żeby „nie dzielić”, trzeba by przestać o Smoleńsku w ogóle rozmawiać.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wywołać całkowicie zbędną burzę, dać argumenty przeciwnikom, zrazić do siebie wielu umiarkowanych sympatyków, a do tego wykazać arogancję w dyskusji z nimi – tak zadziałał PiS w sprawie apelu smoleńskiego podczas obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Przyglądam się tej sytuacji z narastającym zdziwieniem i doprawdy nie rozumiem, po co jest to partii rządzącej potrzebne.
Jak rzadko kiedy, pomysł dołączenia apelu smoleńskiego do uroczystości 1 sierpnia wywołał sprzeciw nie tylko – standardowo – u wszystkich przedstawicieli opozycji, z czerskimi mediami i innymi włącznie, ale także wśród wielu konserwatywnych publicystów. Krytycznie wypowiedzieli się o nim między innymi Wojciech Wybranowski z „Do Rzeczy” czy moja redakcyjna koleżanka Anna Sarzyńska. Sądzę, że po prawej stronie wszyscy przeciwnicy pomysłu mają podobne powody, aby mu się sprzeciwiać.
Po pierwsze – czują, że dołączanie na siłę sprawy katastrofy smoleńskiej do obchodów rocznicy zrywu, którego bohaterowie zasługują na poświęcenie im całej uwagi, jest sztuczne i kontrproduktywne. To nie jest już czas, gdy brakuje okazji i możliwości, aby tragedię spod Smoleńska upamiętniać i gdy utrudnia to aparat państwa. Robi to regularnie rząd, robią to politycy partii rządzącej, robi to prezydent – czy naprawdę doczepienie apelu smoleńskiego do uroczystości rocznicy PW było konieczne?
Oczywiście – nie było. Gdyby nikt takiego pomysłu nie miał, nikomu też nie przyszłoby do głowy, że ktoś mógłby go mieć. Nikt, nawet z najtwardszego elektoratu, nie powiedziałby: „To hańba, że przy tej okazji nie ma apelu smoleńskiego!”. Mamy więc kolejny raz do czynienia z wywołaniem problemu całkowicie zbędnego, wyłącznie na własne życzenie.
Po drugie – to podkładanie się przeciwnikom. Ci przeciwnicy wyspecjalizowali się w narracji o „dzieleniu Polaków”, które – według obecnej opozycji – zawsze było skutkiem przypominania o katastrofie. Od samego niemal początku każde o niej wspomnienie, domaganie się rzetelnego śledztwa, wskazywanie słabych punktów w rządowej narracji czy choćby zwykłe próby uczczenia ofiar były tak właśnie przez establishment III RP określane: jako „dzielenie”. Żeby „nie dzielić”, trzeba by przestać o Smoleńsku w ogóle rozmawiać.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/300875-nikomu-niepotrzebna-bitwa-o-apel-smolenski-przygladam-sie-tej-sytuacji-z-narastajacym-zdziwieniem