Przyszła pora, aby upublicznić kilka spraw
— pisze na swoim profilu na facebooku Artur Wosztyl, pilot rządowego JAKA-40, który wylądował w Smoleńsku.
Publikujemy CAŁY wpis pilota:
Dla tych, którzy nie znali, nie interesowali się, krótki opis tego jak to wyglądało z drugiej strony. Życzę udanej lektury.
Wielokrotnie z mediów docierają informacje, które nie licują z przeciętną inteligencją zwykłego Polaka o faktach, czy też tezach dotyczących najfatalniejszej w skutkach tragedii, która dotknęła nas Wszystkich w dniu 10.04.2010r., a tym samym zgorszony jestem postawą czołowych polityków, którzy z jednej strony stoją na straży informacji zawartych w rządowym dokumencie, który tworzony był przez ludzi z tytułami naukowymi, a po którego opublikowaniu ujawniono nieprawidłowości, które można nazwać „kłamstwem” (ekspertyza IES, a słowa przypisane Ś.P. gen. A. Błasikowi, które w rzeczywistości były słowami II pilota Ś. P. ppłk. R. Grzywny), czy CLKP, a z drugiej strony dyskryminują naukowców, którzy zadają wyjątkowo niewygodne pytania dotyczące wątpliwości co do znacznej liczby hipotez zawartych w oficjalnym raporcie.
Mój ogromny dystans do „faktycznych ustaleń” Komisji Millera bierze się stąd, iż byłem pilotem, dowódcą załogi lądującego o godz. 07:15 czasu Warszawskiego samolotu w Smoleńsku przed wspomnianą tragedią z 10.04.2010r. Osobiście dostrzegam wiele niezgodności z tym co zostało zapisane w oficjalnej wersji, co miało potwierdzać winę pilotów rządowego Tu-154M, a jednocześnie zauważam bezpardonową walkę klasy politycznej ściśle związanej ze stroną rządową w celu obrony zawartych tam tez z jednoczesną próbą ośmieszenia pracy ludzi, którzy zajęli stanowisko mówiące o tym, że jest wiele nieścisłości tam umieszczonych, a zadawane pytania z ich strony pozostają bez odpowiedzi. Na swoim przykładzie pragnę pokazać niezrozumiałe działanie Komisji Millera.
Moje lądowanie odbyło się w dniu 10.04.2010 r na lotnisku w Smoleńsku, przy szybko pogarszającej się widzialności, która z 4000 m w ciągu kilku minut spadła do 1500m podanej przez kontrolera i przy której odbyło się lądowanie. Jednocześnie ten kontroler, ani jeden raz, nie wspomniał podczas całej korespondencji o obecności chmur, a tym samym podstawie i wielkości zachmurzenia. Lądowanie wykonałem według podejścia wg Uproszczonego Systemu Lądowania (USL) na dwie radiolatarnie. Możliwe było również podejście na dwie radiolatarnie połączone z radiolokacyjnym systemem lądowania (RSL) przy widzialności 1000m, ponieważ moje minimum, jak i lotniska wynosiło 100m podstawy chmur z widzialnością 1000m. Decyzję o zniżaniu się poniżej wysokości decyzji i lądowaniu podjąłem po uzyskaniu kontaktu wzrokowego ze światłami podejścia i ziemią zanim samolot osiągnął wysokość minimalnego zniżania dla tego lotniska równą 100m nad poziomem lotniska przed osiągnięciem pozycji na ścieżce nad BRL (Bliższa Radiolatarnia, która oddalona była od progu pasa 1100m).
Z przyczyn jedynie znanych członkom Komisji Millera, w maju 2010r. na polecenie Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON (płk M. Grochowski) przysłano polecenie do Dowództwa Sił Powietrznych w którym zlecono sprawdzenie lądowania samolotu Jak-40. Dowódca Sił powietrznych gen. L. Majewski powołał taką komisję do badania incydentów na czele której stanął ppłk J. Jarmuła. Po przesłuchaniach załogi samolotu Jak-40, osób funkcyjnych będącymi w tym dniu DKL-ami (Dyżurnymi Kierownikami Lotów) i zbadaniu wszystkich dostępnych dowodów komisja ustaliła, że nie dopatrzyła się złamania RL-2006 (Regulaminu lotów), ani przepisów lotniczych, co zostało przedstawione przez rzecznika prasowego DSP ppłk. R. Kupracza w dniu 10.06.2010r., co podało PAP w krótkiej informacji.
Miesiąc później ppłk. Jarmuła w rozmowie ze mną potwierdził, że orzeczenie komisji badającej lądowanie samolotu Jak-40 w Smoleńsku z dziennikarzami oczyszcza załogę ze wszelkich zarzutów dotyczących lądowania ponizej warunków minimalnych (oskarżono mnie o lądowanie przy podstawie poniżej 60m i widzialności ponizej 1000m), ale orzeczenie od miesiąca leży w szufladzie, a gen. Majewski nie ma czasu, aby podpisać owe orzeczenie odrzucające zarzut wykonania lądowania z naruszeniem prawa, dlatego też czeka, aż Pan generał znajdzie dla niego czas.
W międzyczasie trwała bezpardonowa nagonka mediów związanych z rządem na załogę Jaka-40, która utrwalała przekonanie w społeczeństwie, że lądowanie odbyło się bez zachowania elementarnych zasad bezpieczeństwa. Proszę sobie wyobrazić, jak wielka była moja frustracja, gdy z jednej strony media kreują już samoistną tezę, że winny jestem śmierci 96 osób, gdy nikt ze strony wojskowej nie stanął w obronie żołnierzy – mam tutaj na myśli Rzecznika Prasowego DSP, który nabrał wody w usta i nie próbował sprostowywać informacji zawartych w doniesieniach medialnych i gen. L. Majewskiego, który jako dowódca SP wydał zakaz wypowiadania się na temat samej katastrofy i spraw z nią związanymi, a jednocześnie kreowana pomoc psychologiczna osobom jej potrzebującym staje się fikcją.
W październiku zadzwonił do mnie jeden z członków KBI badającej moje lądowanie kpt. P. Kotłowski i poprosił mnie, abym opowiedział mu raz jeszcze jak wyglądało moje lądowanie. Po krótkiej rozmowie skwitował to stwierdzeniem, że:
Z czegoś takiego każdy prawnik Ciebie wybroni.
Zdziwiły mnie jego słowa, ale nie miałem okazji zapytać się co miał na myśli, ponieważ szybko się rozłączył.
23.12.2010r. po godzinie 16:00 przychodzi faks z DSP do 36 SPLT podpisany przez gen. Majewskiego w którym jest napisane, aby wyciągnąć wnioski dyscyplinarne od załogi Jak-40 lądującego w Smoleńsku przed katastrofą. W dniu 24.12. z samego rana zostaję wezwany przez dowódcę jednostki płk. M. Jemielniaka na rozmowę w tej sprawie. Proszę o zapoznanie się z kartą incydentu na którą się powoływano, dostaję odpowiedź, że będę mógł się z nią zapoznać po Świętach Bożego Narodzenia.
W pierwszy dzień po świętach jestem wezwany ponownie i pokazano mi do wglądu dokumentację, która orzeka, że załoga złamała prawo świadomie lądując poniżej warunków minimalnych narażając tym samym pasażerów i sprzęt lotniczy i klasyfikuje ten czyn jako błędna organizacja szkolenia (O), a nie czynnik ludzki. Zapoznając się z treścią tej karty wzrasta we mnie przekonanie, że jest to działanie zaplanowane i mające wpłynąć na dalsze działania, które takim orzeczeniem mają być potwierdzeniem tez, które są wieszczone przez media. Wprost mówiąc, odniosłem przekonanie, że wskazując winę pilotów samolotu Jak-40 i udowadniając ją, nikt wówczas nie będzie próbował podważyć kwestii chęci wykonania zadania „za wszelką cenę” przez tragicznie zmarłą załogę samolotu Tu-154M. W tym momencie zgłaszam płk. Jemielniakowi chęć natychmiastowego odwołania się od tego orzeczenia komisji, dostaję jednak polecenie, aby zaczekać do 04.01.2011r., kiedy to ta karta incydentu zostanie oficjalnie odczytana.
Tutaj następuje kulminacja całej sytuacji, którą opiszę szczegółowo.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE ===========>>>>>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przyszła pora, aby upublicznić kilka spraw
— pisze na swoim profilu na facebooku Artur Wosztyl, pilot rządowego JAKA-40, który wylądował w Smoleńsku.
Publikujemy CAŁY wpis pilota:
Dla tych, którzy nie znali, nie interesowali się, krótki opis tego jak to wyglądało z drugiej strony. Życzę udanej lektury.
Wielokrotnie z mediów docierają informacje, które nie licują z przeciętną inteligencją zwykłego Polaka o faktach, czy też tezach dotyczących najfatalniejszej w skutkach tragedii, która dotknęła nas Wszystkich w dniu 10.04.2010r., a tym samym zgorszony jestem postawą czołowych polityków, którzy z jednej strony stoją na straży informacji zawartych w rządowym dokumencie, który tworzony był przez ludzi z tytułami naukowymi, a po którego opublikowaniu ujawniono nieprawidłowości, które można nazwać „kłamstwem” (ekspertyza IES, a słowa przypisane Ś.P. gen. A. Błasikowi, które w rzeczywistości były słowami II pilota Ś. P. ppłk. R. Grzywny), czy CLKP, a z drugiej strony dyskryminują naukowców, którzy zadają wyjątkowo niewygodne pytania dotyczące wątpliwości co do znacznej liczby hipotez zawartych w oficjalnym raporcie.
Mój ogromny dystans do „faktycznych ustaleń” Komisji Millera bierze się stąd, iż byłem pilotem, dowódcą załogi lądującego o godz. 07:15 czasu Warszawskiego samolotu w Smoleńsku przed wspomnianą tragedią z 10.04.2010r. Osobiście dostrzegam wiele niezgodności z tym co zostało zapisane w oficjalnej wersji, co miało potwierdzać winę pilotów rządowego Tu-154M, a jednocześnie zauważam bezpardonową walkę klasy politycznej ściśle związanej ze stroną rządową w celu obrony zawartych tam tez z jednoczesną próbą ośmieszenia pracy ludzi, którzy zajęli stanowisko mówiące o tym, że jest wiele nieścisłości tam umieszczonych, a zadawane pytania z ich strony pozostają bez odpowiedzi. Na swoim przykładzie pragnę pokazać niezrozumiałe działanie Komisji Millera.
Moje lądowanie odbyło się w dniu 10.04.2010 r na lotnisku w Smoleńsku, przy szybko pogarszającej się widzialności, która z 4000 m w ciągu kilku minut spadła do 1500m podanej przez kontrolera i przy której odbyło się lądowanie. Jednocześnie ten kontroler, ani jeden raz, nie wspomniał podczas całej korespondencji o obecności chmur, a tym samym podstawie i wielkości zachmurzenia. Lądowanie wykonałem według podejścia wg Uproszczonego Systemu Lądowania (USL) na dwie radiolatarnie. Możliwe było również podejście na dwie radiolatarnie połączone z radiolokacyjnym systemem lądowania (RSL) przy widzialności 1000m, ponieważ moje minimum, jak i lotniska wynosiło 100m podstawy chmur z widzialnością 1000m. Decyzję o zniżaniu się poniżej wysokości decyzji i lądowaniu podjąłem po uzyskaniu kontaktu wzrokowego ze światłami podejścia i ziemią zanim samolot osiągnął wysokość minimalnego zniżania dla tego lotniska równą 100m nad poziomem lotniska przed osiągnięciem pozycji na ścieżce nad BRL (Bliższa Radiolatarnia, która oddalona była od progu pasa 1100m).
Z przyczyn jedynie znanych członkom Komisji Millera, w maju 2010r. na polecenie Inspektoratu Bezpieczeństwa Lotów MON (płk M. Grochowski) przysłano polecenie do Dowództwa Sił Powietrznych w którym zlecono sprawdzenie lądowania samolotu Jak-40. Dowódca Sił powietrznych gen. L. Majewski powołał taką komisję do badania incydentów na czele której stanął ppłk J. Jarmuła. Po przesłuchaniach załogi samolotu Jak-40, osób funkcyjnych będącymi w tym dniu DKL-ami (Dyżurnymi Kierownikami Lotów) i zbadaniu wszystkich dostępnych dowodów komisja ustaliła, że nie dopatrzyła się złamania RL-2006 (Regulaminu lotów), ani przepisów lotniczych, co zostało przedstawione przez rzecznika prasowego DSP ppłk. R. Kupracza w dniu 10.06.2010r., co podało PAP w krótkiej informacji.
Miesiąc później ppłk. Jarmuła w rozmowie ze mną potwierdził, że orzeczenie komisji badającej lądowanie samolotu Jak-40 w Smoleńsku z dziennikarzami oczyszcza załogę ze wszelkich zarzutów dotyczących lądowania ponizej warunków minimalnych (oskarżono mnie o lądowanie przy podstawie poniżej 60m i widzialności ponizej 1000m), ale orzeczenie od miesiąca leży w szufladzie, a gen. Majewski nie ma czasu, aby podpisać owe orzeczenie odrzucające zarzut wykonania lądowania z naruszeniem prawa, dlatego też czeka, aż Pan generał znajdzie dla niego czas.
W międzyczasie trwała bezpardonowa nagonka mediów związanych z rządem na załogę Jaka-40, która utrwalała przekonanie w społeczeństwie, że lądowanie odbyło się bez zachowania elementarnych zasad bezpieczeństwa. Proszę sobie wyobrazić, jak wielka była moja frustracja, gdy z jednej strony media kreują już samoistną tezę, że winny jestem śmierci 96 osób, gdy nikt ze strony wojskowej nie stanął w obronie żołnierzy – mam tutaj na myśli Rzecznika Prasowego DSP, który nabrał wody w usta i nie próbował sprostowywać informacji zawartych w doniesieniach medialnych i gen. L. Majewskiego, który jako dowódca SP wydał zakaz wypowiadania się na temat samej katastrofy i spraw z nią związanymi, a jednocześnie kreowana pomoc psychologiczna osobom jej potrzebującym staje się fikcją.
W październiku zadzwonił do mnie jeden z członków KBI badającej moje lądowanie kpt. P. Kotłowski i poprosił mnie, abym opowiedział mu raz jeszcze jak wyglądało moje lądowanie. Po krótkiej rozmowie skwitował to stwierdzeniem, że:
Z czegoś takiego każdy prawnik Ciebie wybroni.
Zdziwiły mnie jego słowa, ale nie miałem okazji zapytać się co miał na myśli, ponieważ szybko się rozłączył.
23.12.2010r. po godzinie 16:00 przychodzi faks z DSP do 36 SPLT podpisany przez gen. Majewskiego w którym jest napisane, aby wyciągnąć wnioski dyscyplinarne od załogi Jak-40 lądującego w Smoleńsku przed katastrofą. W dniu 24.12. z samego rana zostaję wezwany przez dowódcę jednostki płk. M. Jemielniaka na rozmowę w tej sprawie. Proszę o zapoznanie się z kartą incydentu na którą się powoływano, dostaję odpowiedź, że będę mógł się z nią zapoznać po Świętach Bożego Narodzenia.
W pierwszy dzień po świętach jestem wezwany ponownie i pokazano mi do wglądu dokumentację, która orzeka, że załoga złamała prawo świadomie lądując poniżej warunków minimalnych narażając tym samym pasażerów i sprzęt lotniczy i klasyfikuje ten czyn jako błędna organizacja szkolenia (O), a nie czynnik ludzki. Zapoznając się z treścią tej karty wzrasta we mnie przekonanie, że jest to działanie zaplanowane i mające wpłynąć na dalsze działania, które takim orzeczeniem mają być potwierdzeniem tez, które są wieszczone przez media. Wprost mówiąc, odniosłem przekonanie, że wskazując winę pilotów samolotu Jak-40 i udowadniając ją, nikt wówczas nie będzie próbował podważyć kwestii chęci wykonania zadania „za wszelką cenę” przez tragicznie zmarłą załogę samolotu Tu-154M. W tym momencie zgłaszam płk. Jemielniakowi chęć natychmiastowego odwołania się od tego orzeczenia komisji, dostaję jednak polecenie, aby zaczekać do 04.01.2011r., kiedy to ta karta incydentu zostanie oficjalnie odczytana.
Tutaj następuje kulminacja całej sytuacji, którą opiszę szczegółowo.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE ===========>>>>>
Strona 1 z 4
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/288262-ataki-donosy-zastraszanie-i-walka-z-zolnierzami-tak-niszczono-pilotow-po-1004-poruszajace-swiadectwo-por-wosztyla