Praprzyczyną katastrofy była sprzedajność Tuska i jego dworu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Upływający czas niczego tu nie zmieni. Wątki smoleńskiej tragedii zostały już opisane na tysiącach stron, wszelkie próby zrzucenia winy na pilotów nie zdadzą się na nic.

Opowieści o ich kiepskim wyszkoleniu, braku znajomości języka rosyjskiego to kłamstwa, jakich wiele dopuścili się Rosjanie, a tzw. polscy fachowcy z komisji Millera albo je z uporem powtarzali, albo przynajmniej akceptowali. Nie będę przytaczał wszelkich innych bredni Anodiny, bo doczekały się należytego pokwitowania na tym portalu. Przypominam jednak rzecz najważniejszą, bo jakoś umyka pamięci.

Upieram się przy najważniejszym stwierdzeniu – praprzyczyną katastrofy była sprzedajność Tuska i jego ekipy. Sprzedajność ta, wyrażająca się niepohamowaną chęcią upokorzenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, doprowadziła w końcu do najbardziej haniebnej decyzji Tuska w całym jego dotychczasowym życiu - do zgody na wspólną z Putinem akcję poniżenia prezydenta Polski.

Zgoda na rozdzielenie wizyt w Katyniu to nic innego jak zdrada Polski w imię szmacianego karierowiczostwa i pokazania Prezydentowi, kto tu rządzi. Jedyną odpowiedzią Tuska na propozycję Putina powinna być odmowa i sugestia wspólnego uczestniczenia w Katyńskich Uroczystościach. Ale Tusk zbyt mocno nienawidził śp. Lecha Kaczyńskiego, by móc coś takiego zaproponować.

Odpowiedź Putinowi – „panie premierze, to nasze, polskie święto. Dziękuję za zaproszenie, ale chciałbym, byśmy mogli tu być razem z prezydentem Polski. I prezydentem Miedwiediewem. To byłoby nasze wspólne zwycięstwo nad tragiczna historią” – nie była w żaden sposób możliwa, bo Tusk chciał demonstrować swą nienawiść przy każdej, nawet tak dramatycznej okazji. Cała reszta była tylko konieczną kontynuacją praprzyczyny. I nigdy nic tego nie zmieni.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych