Maria Szonert-Binienda we "wSieci": "Mejle mające zdyskredytować męża miały źródło w rosyjskiej ambasadzie w Warszawie"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wSieci
fot. wSieci

Relacje rządu z Polonią, zwłaszcza amerykańską, znacznie pogorszyła tragedia smoleńska. Z perspektywy świata zachodniego zachowanie władz w Warszawie było nie do obrony. Wówczas pojawiła się nie tylko niechęć, lecz i agresja ze strony przedstawicieli rządu w stosunku do Polonii

— mówił Maria Szonert-Binienda w rozmowie z Jackiem i Michałem Karnowskimi na łamach tygodnika „wSieci”.

Jak twierdzi, w tych działaniach polski aparat państwowy był niezwykle sprawny.

Działali brutalnie i skutecznie. Byli groźnym przeciwnikiem. Szkoda, że potrafili się wykazać świetną organizacją i skutecznością w atakowaniu niezależnych naukowców, a nie w obronie interesu Polski.

— ubolewa Szonert- Bnienda.

Żona eksperta zaangażowanego w wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej wyznaje, że wobec jej męża podejmowano liczne próby zdyskredytowania go w środowisku zawodowym,

Podważano jego dorobek i pozycję zawodową. Podważano jego intencje, uczciwość i wiarygodność. Atakowano go na poziomie środowiska pracy, ale też na poziomie szerszym, czyli w NASA oraz w prestiżowych stowarzyszeniach inżynierów lotniczych, a nawet w „New York Timesie”. Dyskredytowano go również wśród Polonii, szczególnie w Ohio, gdzie mieszkamy. Naciskano na Polonię, by się od nas odcięła, by odmówiła nam wsparcia. Włączono w te akcje siły agenturalne

— wylicza Szoenert-Binienda.

Wskazuje też na rosyjski wątek w nagonce na prof. Biniendę.

Są wyraźne tropy. Na przykład mejle mające zdyskredytować męża, kierowane do jego kolegów i przełożonych, miały źródło w rosyjskiej ambasadzie w Warszawie. Tak wskazywały adresy IP, czyli identyfikatory poczty elektronicznej

— opowiada, tłumacząc, że do takich ustaleń doszli specjaliści komputerowi z uczelni jej męża, zajmujący się bezpieczeństwem informatycznym.

Na pytanie czy warto było przez to wszystko przechodzić, Maria Szonert-Binienda, odpowiada:

Było warto bez względu na cenę. Jednak efekty naszego działania, które uważam za rodzaj poświęcenia, są mniejsze, niż można się było spodziewać. Dlatego mówię o skutecznej dyskredytacji naukowców badających tragedię smoleńską. Wielu Polaków odnosi się przecież nadal z dużą rezerwą, nawet z niechęcią i nieufnością, zarówno do rezultatów ich badań, jak i do problematyki smoleńskiej

— mówi.

Maria Szonert-Binienda nie kryje, że jest daleka od radości z powodu badań wskazujących iż 40 proc. Polaków wierzy, iż w Smoleńsku doszło do zamachu.

Dla mnie to jednak klęska. Klęska! Rozumiem waszą perspektywę, ale z mojej perspektywy to przerażające dane. Bo ja biorę pod uwagę materiał dowodowy zebrany przez niezależnych naukowców

— wyjaśnia.

Jestem rozczarowana. Przecież Polakom powinna wystarczyć choćby pobieżna obserwacja działań rządu. Jest oczywiste, że władze w Warszawie blokują wyjaśnianie tragedii. A to ważny, pośredni dowód! Jeżeli 40 proc. wierzy w zamach, to w co wierzy reszta? W przypadek?

— pyta retorycznie.

Cała rozmowa w najnowszym numerze tygodnika „wSieci”.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych