Sasin na procesie Bielawnego: "Pismo z MSZ, że lotnisko może nie spełniać warunków, wpłynęło do nas po 10/04". Ktoś sabotował wizytę?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Nie wiedzieliśmy, że rekonesans polskich służb w Rosji nie obejmował lotniska w Smoleńsku, a pismo z MSZ, że lotnisko może nie spełniać warunków, wpłynęło do nas po katastrofie smoleńskiej - zeznał w poniedziałek w sądzie Jacek Sasin.

Sasin - dziś poseł PiS, a do 2010 r. wiceszef kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz dwie urzędniczki kancelarii premiera, zostali w poniedziałek przesłuchani przez Sąd Okręgowy w Warszawie jako świadkowie w procesie b. wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego, oskarżonego przez prokuraturę o nieprawidłowości przy ochronie tych wizyt VIP-ów w Smoleńsku.

Sasin podkreślał, że sprawy organizacyjne związane z przygotowaniem wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010 r. delegował na swą podwładną Katarzynę Doraczyńską (zginęła w samolocie z prezydencką delegacją), a na zorganizowanym przez Sasina spotkaniu przygotowawczym dla wszystkich służb, z BOR był Jarosław Florczak (również zginął w tej katastrofie). „Ja się nie kontaktowałem z Pawłem Bielawnym ws. organizacji wizyty, nie wiedziałem też o miejscu planowanego lądowania - dysponentem tej wiedzy był 36 pułk w porozumieniu z BOR” - zastrzegał się świadek.

Jak zeznał, nigdy wcześniej nie uczestniczył w organizacji wizyt zagranicznych prezydenta, ale przygotowywał wizyty krajowe.

Zdarzało się, że BOR przekazywał naszej kancelarii, że preferowane miejsce lądowania nie spełnia warunków bezpieczeństwa. Słuchaliśmy opinii pułku jak i BOR. Było zaufanie do nich, jeśli mieli zastrzeżenia

— mówił.

Według Sasina praktyka w kraju była taka, że BOR sprawdzał każde miejsce, gdzie lądował prezydent.

Myślałem, że w Smoleńsku będzie tak samo, ale się tym nie interesowałem

— powiedział. Dodał, że na spotkaniach organizacyjnych pytał służby, czy są jakieś problemy, ważne sprawy, o których kancelaria prezydenta powinna być poinformowana.

I odpowiedź padła, że nie. Stąd było dla mnie zaskoczeniem, że nie ma BOR na lotnisku w Smoleńsku

— powiedział.

Sasin mówił, że gdyby kancelaria otrzymała informację, że lądowanie w Smoleńsku nie jest możliwe, to „przyjęłaby to do wykonania i oczekiwalibyśmy wskazania innego lotniska”. Jak dodał, pismo wiceministra SZ Andrzeja Kremera (również zginął na pokładzie samolotu - PAP), że lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj może nie spełniać wymogów dotarło do kancelarii już po katastrofie.

Kancelaria nigdy nie wiedziała, jakie jest lotnisko zapasowe - o tym 36. pułk nas nie informował. Uważam, że kancelaria powinna być informowana o wszystkim

— mówił.

Adwokat Bielawnego Piotr Jezierski pytał świadka, czy ktoś, kto nigdy nie przygotowywał wizyty zagranicznej powinien przygotowywać wizytę taką jak 10 kwietnia?

Tak, bo krajowe były podobne, a większość przygotowywał BOR i inne służby

— podkreślił Sasin.

W procesie, trwającym od ub.r., Bielawny nie przyznaje się do zarzutów, za które grozi do pięciu lat więzienia. Podstawą oskarżenia były opinie dwóch biegłych, według których m.in. sposób organizacji i realizacji działań ochronnych był niezgodny z zasadami BOR. Według nich Bielawny odpowiada m.in. za „świadome odstąpienie” od rozpoznania przez BOR lotniska w Smoleńsku; nieobecność BOR na nim oraz niesprawdzenie tras przejazdu prezydenta.

Sąd ma w czerwcu przesłuchać niejawnie autorów ekspertyz. W 2012 r. pojawiły się głosy, iż jeden z ekspertów, b. oficer BOR Jarosław Kaczyński jest w konflikcie prawnym z dawnym pracodawcą. Prokuratura zapewniała wtedy, że nie ma on „sformalizowanego sporu z BOR”, a śledczy dołożyli „wszelkich starań celem oceny bezstronności obu biegłych”.

W listopadzie ub.r. praska prokuratura umorzyła prawomocnie śledztwo ws. organizacji lotów do Smoleńska z 7 i 10 kwietnia 2010 r. przez cywilnych urzędników. Prokuratura oceniła, że choć były nieprawidłowości, to nie wystarczają one do postawienia zarzutów.

Stwierdzono m.in. „poważne naruszenie” m.in. instrukcji HEAD z 2009 r. przez urzędników KPRM ws. dysponowania wojskowym specjalnym transportem lotniczym, polegające m.in. na: niewywiązywaniu się z obowiązku ustalania limitów dysponowania tym transportem na potrzeby osób uprawnionych, nierzetelnym prowadzeniu ewidencji czy bezpodstawnej odmowie skorzystania z transportu przez podmiot uprawniony.

Po umorzeniu tego śledztwa prywatny akt oskarżenia wobec pięciorga urzędników za niedopełnienie obowiązków złożył pod koniec ub.r. mec. Pszczółkowski. Za niedopełnienie obowiązków grozi do 3 lat więzienia.

ansa/PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych