Drugie dno stenogramów Artymowicza. "Cele tej operacji są znacznie poważniejsze niż zrobienie kolejnych medialnych wrzutek"

Fot. Youtube.pl
Fot. Youtube.pl

Ostatnie dni przyniosły wysyp tekstów dotyczących wiarygodności stenogramów autorstwa Andrzeja Artymowicza z zespołem biegłych oraz opinii prof. Grażyny Demenko. W zalewie wątków pobocznych brakuje jednak analizy celów całej operacji przeciekowej, której źródła, jak można się domyślać, należy szukać w prokuraturze wojskowej. Są one znacznie poważniejsze niż zrobienie kolejnych medialnych wrzutek wyczekiwanych głównie przez elektorat niejakiego Palikota, rosyjską agenturę i tzw. „pożytecznych idiotów”: o generale Błasiku rozkazującym w kokpicie, rzekomym „piwku” oraz uciszaniu awanturującego się w tymże kokpicie „sepleniącego pasażera”.

Już na konferencji prasowej NPW 27 marca widać było, że prokuratorzy wbrew oczywistym faktom i dotychczas zebranym dowodom chcą wywrócić do góry nogami praktycznie wszystkie dotychczasowe ustalenia dotyczące przebiegu ostatnich minut lotu. Także te, które w świetle wcześniejszych badań Instytutu Ekspertyz Sądowych zdawały się nie podlegać dyskusji. Chodzi tu o rzeczy najbardziej fundamentalne: odpowiedzialność strony rosyjskiej oraz czynności załogi w ostatnich sekundach lotu.

Na konferencji prokuratorzy wprawdzie zarzekali się, że mają zamiar postawić kontrolerom ze smoleńskiej „wieży” zarzuty, ale ani słowem nie wspomnieli o ściganiu Wiktora Ryżenki za nieprawidłowe sprowadzanie samolotu na prostej do lądowania. Przeciwnie: użyli stwierdzenia, że wykonywane 10 kwietnia podejście było „nieprecyzyjne”. To zaś musi oznaczać, że ponosi za nie odpowiedzialność wyłącznie załoga samolotu. Wojskowi śledczy nie mogliby wystąpić z taką narracją nie dysponując przynajmniej stenogramem Artymowicza i pozostałych sześciu dyletantów w dziedzinie identyfikacji na potrzeby wymiaru sprawiedliwości wypowiedzi z rejestratora głosów, zaś mając do dyspozycji jedynie materiał dowodowy opracowany przez Instytut Ekspertyz Sądowych.

To właśnie ci dyletanci „usłyszeli” frazę „Niet” rzekomo wypowiadaną przez majora Protasiuka przez radio w odpowiedzi na komendę kontrolera w miejscu, gdzie IES na taśmie pochodzącej z wieży odczytał „Dwie-sto”, czyli pokwitowanie przez pierwszego pilota przez radio komendy kontrolera „3 na kursie, glisadzie” barometryczną wysokością lotu. Dodajmy: „Niet” niepasujące w ogóle do kontekstu rozmów z kontrolerem, co biegli powinni byli natychmiast zauważyć. Mogłoby się wydawać, że ta zmiana to nieistotny szczegół, ale tak nie jest. Przy podejściach nieprecyzyjnych nie kwituje się bowiem wysokością lotu. Natomiast pilot kilka razy pokwitował, m.in. powiedział „Dwie-sto”, zaś kontroler konsekwentnie podawał mu odległości od progu i położenie względem ścieżki i kursu (mniejsza o to, z jaką dokładnością). To zaś musi znaczyć, że obaj traktowali podejście jako precyzyjne: z użyciem radaru precyzyjnego podejścia i dwóch radiolatarni bezkierunkowych (RSL, USL, czyli PAR + 2 x NDB) - i to jest fakt, którego ani prokuratorzy, ani biegli nie byli w stanie zmienić do momentu pojawienia się grupy Artymowicza.

W takim zaś podejściu, według wojskowych przepisów, to kontroler, a nie pilot powinien odpowiada za prawidłowość sprowadzenia. Prokuratorzy musieli mieć tego świadomość, czemu dali wyraz skwapliwie kwestionując samą możliwość wykonania przez majora Protasiuka podejścia RSL,USL. Naiwnie tłumaczyli to brakiem jego formalnych uprawnień do wykorzystania radaru precyzyjnego. To, czy analizowali uprawnienia na PAR, który traktowano w Siłach Powietrznych zamiennie z RSL, a które Protasiuk posiadał, jest wtórne. Dowód Instytutu Ekspertyz Sądowych zniweczyłby całą narrację o podejściu nieprecyzyjnym, dlatego też musiał zostać zakwestionowany. Można to zrobić właśnie korzystając ze stenogramu zespołu Artymowicza.

Przy podejściu nieprecyzyjnym Ryżenko mógłby pleść do mikrofonu cokolwiek- nie byłoby możliwości oskarżenia ani jego, ani nikogo z Rosjan, a jedynie majora Protasiuka. I o to właśnie śledczym chodziło. Dlatego do ich pobrzękiwania szabelką w sprawie postawienia Rosjanom zarzutów należy podchodzić z dystansem - już wcześniej zdecydowali, że odegrają przed polską publicznością medialne przedstawienie. Tymczasem sama decyzja o uznaniu podejścia za nieprecyzyjne mówi o ich rzeczywistych intencjach więcej, niż godzinne wywody panów Wójcika i Szeląga.

Druga kluczowa sprawa to oczywiście rzekome „Dochodź wolniej”, słowa, które według grupy Artymowicza, miał wypowiedzieć drugi pilot do nurkującego w smoleńską mgłę dowódcy. Miałyby one paść zamiast komendy majora Protasiuka „[…]chodzimy na drugie”, odczytanej z poprzednich, choć różnych od siebie kopii z rejestratora rozmów. Ta fraza padła zarówno według pracującego dla Komisji Millera Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji, jak i biegłych prokuratury z Instytutu Ekspertyz Sądowych.

Ta zrobiona na rympał zmiana na „Dochodź wolniej” i zmiana mówcy - z dowódcy na drugiego pilota - miały najprawdopodobniej uwiarygodnić przedstawioną w książce biegłego Latkowskiego (pewnie przypadkiem jednego z członków grupy Artymowicza) tezę, że piloci lądowali. Jej potwierdzenie zdjęłoby z biegłych zarzuty o dokładne nieprzebadanie wraku samolotu, a szczególnie jego układu sterowania, pozwoliłoby sprawnie stwierdzić winę pilota, zapomnieć o RDX i wreszcie zamknąć całe niewygodne śledztwo. Do tego celu stenogram Artymowicza był idealny.

Biegli mieli na tyle instynktu samozachowawczego, że „Dochodź wolniej” nie znalazło się wśród fraz, które profesor Grażyna Demenko otrzymała do analizy niezależnie od ludzi Artymowicza, przy wykorzystaniu z zupełnie innych narzędzi, niż uszy dyletanta wyposażone w dobrej klasy słuchawki. Kto wie, co usłyszałaby, gdyby pozwolono jej przeanalizować nagranie na którym pracował IES, uzyskane bez pośrednictwa biegłego Andrzeja Artymowicza?

Dwa powyższe elementy są najważniejsze przy próbie oceny, co zrobiła prokuratura i dlaczego Andrzej Artymowicz i Robert Latkowski zostali biegłymi, a samego odsłuchu nie zlecono profesjonalistom. Śledczy zagrali o najwyższą stawkę - dopchnięcie śledztwa kolanem, wybielenie strony rosyjskiej i wskazanie winnego katastrofy w taki sposób, aby a priori spacyfikować wszelki opór wobec jedynie słusznej wersji zdarzeń.

W tym kontekście to, czy generał Błasik faktycznie był w kokpicie, jest sprawą drugorzędną. Podobnie jak próby ustalenia poziomu stresu z nagrań Artymowicza. Nie ma żadnych wątpliwości, że niekorzystne informacje o pogodzie powinny wpłynąć na zwiększenie poziomu stresu u załogi - tyle że powinien on działać mobilizująco i wyostrzać reakcje. Są to jednak wątki poboczne, które prawdopodobnie jeszcze będą szeroko dyskutowane. Wydaje się, że prokuratura będzie próbowała udowodnić, iż wymienione czynniki miały przemożny wpływ na majora Protasiuka, który uległ tunelowaniu, z którego zbyt późno się ocknął. Pytanie, czy śledczy także w tych sprawach wywrócą się o własne sznurowadła? Na razie, po wywiadzie GW z prof. Frenchem i zawiadomieniu przez PiS Prokuratora Generalnego w sprawie sfałszowania stenogramów Artymowicza, przypominają Tatarzyna z ogólnie znanego powiedzenia i nie można jednoznacznie stwierdzić, że na przecieku stenogramu Artymowicza więcej zyskali, niż stracili.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.