Blogerka Martynka dla wPolityce.pl: Smoleńsk niczym miecz Damoklesa wisi nad wieloma głowami w Polsce

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Ostatnie medialne wrzutki na temat Smoleńska, których nie powstydziliby się nawet kagiebowscy bandyci, a także wywody różnych indywiduów, udzielających się w rozmaitych mediach, pełne pielęgnowanej od lat wścieklizny, pokazują, iż katastrofa smoleńska zaczyna przypominać rozżarzony węgiel w rękach obecnie rządzącego układu i wzbudza panikę w jego szeregach.

Dzieje się tak dlatego, że fakty składające się na całość obrazu tragedii smoleńskiej są jednoznaczne i coraz więcej informacji wychodzi na światło dzienne. Dzisiaj bowiem chyba nie ma w Polsce ludzi, a jeżeli są to w znikomym procencie, którzy by twierdzili, że dobrze się stało, iż rząd Tuska oddał śledztwo Rosji, pozostawiając na wieczne nieoddanie skrzynki i wrak. Nikt chyba też dzisiaj nie powtórzy za prezydentem Komorowskim, że sprawa katastrofy smoleńskiej jest od początku arcyboleśnie prosta. Po agresji na Ukrainę niewielu też uznaje Rosję za państwo wiarygodne i godne zaufania, o czym przekonywali 10 kwietnia 2010 roku Tusk, Kopacz oraz ich urzędnicy. Chyba sam Putin nie zaufałby w takim stopniu swoim służbom, jak zrobiły to polskie władze w tamtym czasie, zakazując choćby otwierania trumien po przylocie do Polski. Aż trudno uwierzyć, ze tacy ludzie jak Komorowski, Kopacz, czy Tusk nadal są czynnymi politykami i o czymś, o zgrozo, decydują, skoro postawili tak błędne, zagrażające bezpieczeństwu państwa diagnozy w 2010 roku, całkowicie lekceważąc kilkusetletnie doświadczenia Polski.

Dzięki pracom Zespołu Parlamentarnego pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza wiadomo już bardzo dużo, właściwie można z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć przebieg katastrofy, do której doprowadziła eksplozja na pokładzie. Jednak informacje na temat tego, co się działo tamtego tragicznego dnia płyną także spoza granic Polski. W Niemczech wyszła książka dziennikarza Jurgena Rotha, w której autor powołuje się na dokumenty niemieckiego wywiadu, gdzie pojawiła się informacja na temat wydarzeń z 10 kwietnia. Okazuje się, że osoby będące żródłem informacji dla oficera niemieckiego wywiadu sporządzającego notatkę, znajdowały się, czy nadal się znajdują w kręgach bardzo bliskich rządowi PO oraz w Rosji. Obie osoby nie znały się, a jednak podały tę samą informację: przyczyną katastrofy TU 154 M był wybuch bomby na pokładzie. Smaczku całej sprawie dodaje informacja, iż oficer BND miał zanotować też nazwisko polskiego polityka, który zlecił zamach rosyjskim służbom, o czym mówił w wywiadzie dla najnowszego W Sieci sam Jurgen Roth.

Czy to bajka, czy nie bajka myślcie sobie jak tam chcecie…. ,a jednak Roth się upiera, że to rzetelnie zweryfikowana przez niego wiedza. Warto też zauważyć, że jeżeli rewelacje Rotha polegają na prawdzie  to w okolicach rządu Tuska, czy może w samym jego centrum znajdowały się w 2010 roku (a może nadal się znajdują?) osoby będące osobowymi źródłami informacji dla wywiadu obcego państwa! Co zatem porabiał polski kontrwywiad? Per analogiam chciałoby się zapytać, czy takich informatorów w okolicach polskiego rządu miały też wywiady innych państw, również tych spoza NATO?

Po słowach Rotha media ruszyły do boju i pierwsze kroki skierowały do ….BND właśnie. Wywiad niemiecki zaprzeczył, jakoby posiadał w swoich zasobach meldunek, na który miał powołać się dziennikarz w swojej książce, co od razu stało się newsem numer jeden w polskich mediach. Sam przewodniczący Lasek zapewne odetchnął z ulgą i pytany przez dziennikarzy odparł, ze przecież BND zaprzeczyła.

Ale czy aby ta radość nie jest przedwczesna?

Kilka dni temu ukazał się wywiad dziennikarza RMF FM  z rzecznikiem Niemieckiej Służby Wywiadowczej, Martinem Heinemannem, który pytany o sprawę notatki dotyczącej wydarzeń z 10 kwietnia odpowiedział:

Naturalnie przeszukaliśmy całe nasze zasoby kiedy tylko, dzięki dziennikarskim pytaniom, poznaliśmy cytaty z tego rzekomego dokumentu. Do tej pory jednak bez skutku - nic nie znaleźliśmy. Nie chcę jednak spekulować i zapewniać, że to oznacza, że on nie istnieje.

Trudno posądzać niemiecki wywiad o brak porządku,  a przywołane wyżej słowa ze strony rzecznika BND bynajmniej nie oznaczają, że takiej notatki, czy meldunku nigdy nie było, jak chcą usłyszeć dziennikarze mainstreamowi, czy ludzie z okolic ekipy rządzącej. Wręcz przeciwnie, Heinemann zdaje się puszczać do nas oko i mówić, że owszem coś jest na rzeczy, ale z racji specyfiki swojej pracy nic więcej nie może powiedzieć. Mówi wprost: nie może zapewnić, ze taki dokument nie istniał. Wydaje się więc, że zarówno prace Zespołu Parlamentarnego, działania Rodzin ofiar, w tym najświeższa inicjatywa w postaci skargi do Sądu Najwyższego na działania NPW, ale także wieści zza granicy mogą powodować nerwowość w szeregach władzy i sprzyjających im mediów.

To zaś powoduje i powodować będzie coraz bardziej brutalną akcję wrzutek oraz towarzyszące jej dziennikarstwo przeciekowe. Jednak to są działania na chwilę, desperackie boje kukiełek, którymi, jeśli wierzyć informacjom z książki Rotha, ktoś nieustanie porusza , trzymając karty przy orderach. A miecz Damoklesa wciąż wisi na wieloma głowami….

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.