Pięć powodów, dla których wrzuta z "nowym odczytem" rejestratorów Tu-154 M nie jest tym, co udaje

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Raport Millera
fot. Raport Millera

Najważniejszym powodem pojawienia się wrzuty z „nowym” odczytem rozmów w kokpicie jest to, że komuś w Polsce, Rosji lub tu i tam ostro pali się grunt pod nogami, więc desperacko atakuje.

Wrzutka z „nowym” odczytaniem rozmów zapisanych na rejestratorze Tu 154 M rodzi kilka hipotez. Same „nowości”, nawet jeśli prawdziwe, a nie np. wygenerowane czy podkręcone przez „rozgrzanego” biegłego, nie są żadną rewelacją. Odnoszą się do tej fazy lotu, w której nic nie było przesądzone. Gdyby zrobić odczyt z rejestratora samolotu, którym 7 kwietnia 2010 r. do Smoleńska leciał Donald Tusk, te rozmowy byłyby zapewne utrzymane w podobnym klimacie i jakoś odnosiłyby się do tego, kto był na pokładzie. Wyjaśnienia przyczyn katastrofy te „nowości” nie posuwają ani o milimetr. Ale przecież nie o to chodziło w tej wrzutce. Ona jest prewencją, akcją, kontrakcją, dezinformacją i prowokacją w jednym.

Pierwsza hipoteza odnosi się do czasu pojawienia się wrzutki i dotyczy tego, że komuś ostro pali się grunt pod nogami. Nie rozstrzygam, czy grunt pali się ogólnie, czy w Rosji, czy w Polsce, ale coś wisi w powietrzu, co może przełamać dotychczasowy system kłamstw i dezinformacji i wskazać winnych. Jednym z czynników jest książka Jürgena Rotha, powołująca się na dokumenty niemieckiego wywiadu - BND. Inny czynnik odnosi się do tego, że wiosną 2015 r. Rosja nie jest już tą świętą krową, jaką była w kwietniu 2010 r., z którą służby państw NATO czy Izraela musiały grać inaczej niż mogą grać obecnie. A ta inna gra oznacza możliwość „wysypania się” jakichś bardzo ważnych kwestii dotyczących katastrofy smoleńskiej. Wywiady zwykle wiedzą, że coś wisi w powietrzu i w każdej chwili może gdzieś wypłynąć, niezależnie od woli szefów państw czy kierujących służbami. Wydaje się, że teraz jest taki moment.

Gdy komuś pali się grunt pod nogami, przede wszystkim inicjuje akcje dezinformacyjne oraz prowokuje do działań, które odciągają uwagę od istoty zagrożenia. Wrzutka z „nowym” odczytaniem zarejestrowanych rozmów ma wszelkie cechy takiego właśnie działania. A narzędzie, przy pomocy którego wrzutkę się robi nie ma większego znaczenia. Chodzi o to, żeby zaskoczyła w odpowiednim momencie. A zrobienie tego na kilka dni przed piątą rocznicą katastrofy wydaje się optymalne z punktu widzenia manipulatora czy - używając języka Władimira Wołkowa - „montażysty”. Zamęt wywołany wrzutką czy też montażem osłabia ewentualne ujawnienie tego, co one miały uprzedzić, osłabić bądź zamotać. Wrzutka czy montaż nie rozbrajają bomby, a czasem mogą przyspieszyć jej odpalenie, dlatego grunt nadal będzie się palił tym, którzy się tego obawiają, tylko klimat oczekiwania będzie inny.

Druga hipoteza odnosi się do ochrony tylnej części ciała rządów Tuska i Kopacz, prezydentury Komorowskiego oraz twarzy komisji Millera, zespołu Laska oraz takich ludzi jak Edmund Klich. Ten ostatni w pierwszych miesiącach po katastrofie odpowiadał za oficjalne kontakty z Rosjanami. Powodem wrzutki, która ma ich chronić może być obawa o treść książki Jürgena Rotha, a właściwie o to, co ona może wywołać i do czego zachęcić. Temu służyła już zresztą konferencja prasowa wojskowej prokuratury, która wyraźnie zmierzała do obrony rządów PO oraz komisji Millera czy zespołu Laska. Podważenie ich ustaleń na gruncie międzynarodowym bardzo osłabiłoby tupet tych ciał w Polsce, a co za tym idzie wiarygodność nie tylko członków komisji Millera i zespołu Laska (oraz rodziłoby ich ewentualną odpowiedzialność w przyszłości, także karną), ale również ich politycznych patronów, czyli m.in. Bronisława Komorowskiego, Donalda Tuska, Ewy Kopacz, Radosława Sikorskiego czy Bogdana Klicha, a także całego układu rządzącego PO. To oczywiście mogłoby mieć wielki wpływ na wynik wyborów prezydenckich i parlamentarnych odbywających się w 2015 r.

Trzecia hipoteza dotyczy toczącej się właśnie kampanii prezydenckiej. Ktoś mógł uznać, że tylko grzanie tematu smoleńskiego poprzez dosypanie nowego paliwa do starego ognia sprawi, że Andrzejowi Dudzie przestaną rosnąć słupki poparcia. Jeśli ta hipoteza jest prawdziwa, chodzi o uwikłanie PiS oraz Andrzeja Dudy w nowe kłótnie oraz zmuszenie PiS do podniesienia temperatury sporu na niespotykany dotychczas poziom. Generalnie chodzi o to, żeby był społeczny niepokój w ostatniej fazie kampanii oraz żeby PO i sztab Komorowskiego mogli nazywać swoich przeciwników podpalaczami Polski, podżegaczami wojennymi, tymi, którzy burzą pokój społeczny i ściągają na Polaków niebezpieczeństwo. Przy okazji tacy ludzie jak Stefan Niesiołowski czy Waldemar Kuczyński mogliby na okrągło mówić o psycholach czy wariatach.

Czwarta hipoteza odnosi się obrony wojskowej prokuratury. Komuś w tej instytucji mogło zależeć na odwróceniu uwagi od prawdziwego przebiegu śledztwa smoleńskiego. Wszystko wskazuje na to, że dochodzenie jest wyjątkowo nieudolne i niefachowe. Wnioski dowodowe są stawiane nawet po czterech latach, co czyni dowody mało wiarygodnymi. A dowody, które już zebrano są badane i analizowane w sposób budzący ostre protesty fachowców ze środowisk naukowych. Z kolei oparcie się na wielu dowodach zebranych i opisanych przez Rosjan czyni tę część dochodzenia fikcją albo rosyjską ruletką. Ktoś w wojskowej prokuraturze mógł się bać kontroli smoleńskiego śledztwa, dlatego odciąga uwagę od samej prokuratury, a nawet czyni ją pozytywnym bohaterem, bo przecież te „nowe” odczyty zostały zlecone przez wojskową prokuraturę właśnie, co mogłoby świadczyć o jej profesjonalizmie.

Piąta hipoteza obejmuje różne elementy każdej z czterech poprzednich. Po prostu wielu ludziom w tym samym momencie zaczęło być potrzebne odwrócenie uwagi albo wywołanie zamętu i społecznego niepokoju. Tych ludzi można lokować zarówno w Polsce, jak i za jej granicami, a ich interesy mogą się doraźnie splatać, a nawet w niektórych aspektach mogą oni z sobą współdziałać. Taka jest też metoda działania tajnych służb Rosji, które używają różnych narzędzi do osiągnięcia wielu celów albo pewnego minimum ważnego dla interesów Rosji. Nie trzeba dodawać, że wykorzystywanie lokalnych użytecznych idiotów oraz agentury jest jednym z elementów takich działań.

W każdym razie na wrzutę czy też montaż z „nowym” odczytaniem zapisów z rejestratorów Tu 154 M powinno się przede wszystkim patrzeć przez pryzmat tego, kto i co może na tym ugrać. Opowieści o dziennikarskich śledztwach czy po prostu ujawnianiu czegoś, co jest ciekawe możemy sobie darować, bo obrażają one nawet przeciętną inteligencję.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych