Uderzane kijem w kraty. Trudno najnowsze rewelacje traktować poważnie. Moja wiedza jest dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj

fot. National Geographic
fot. National Geographic

Nie wiem, kto jest autorem dialogów, jakie rzekomo miały się rozlegać w kokpicie tupolewa, a które ujawnił dziś RMF. Można jednak odnieść wrażenie, że pisali je na spółkę Wojciech Czuchnowski z Agnieszką Kublik, bo niemal słowo w słowo wspierają ich teksty poświęcone Smoleńsku. I to jeden z wielu powodów, dla których, mówiąc delikatnie, nowe „fakty” nieszczególnie mnie przekonują.

Tak zwane wrzutki - nie tylko w sprawie Smoleńska, ale w ogóle - dzielą się na subtelne, proste, prymitywne i cepiaste (od cepa). Ta sytuuje się na skali gdzieś pomiędzy cepiastymi a megacepiastymi. Nikt, kto przygląda się rzeczywistości ze zdrowym sceptycyzmem, nie będzie w stanie potraktować jej poważnie. Oto kilka powodów.

Po pierwsze - czas od katastrofy. Mamy uwierzyć, że przez pięć lat prokuratura wojskowa nie była w stanie znaleźć kompetentnych ekspertów, którzy byliby w stanie odczytać prawdziwą zawartość kopii nagrań z CVR i znalazła ich nagle na kilka miesięcy przed kluczowym rokiem wyborczym? Czy owi eksperci dysponują jakąś rewolucyjną metodą oczyszczania nagrań, nieznaną nigdzie indziej na świecie, a objawioną im przez mglistych przybyszy z odległej planety Ksi? A może uzyskali nadnaturalną wiedzę dzięki kilkuletniej nieprzerwanej medytacji w Tybecie? Czy może w ostatnich miesiącach fonoskopia zaliczyła jakiś skokowy postęp, a oni w tym postępie uczestniczyli?

Po drugie - moment ujawnienia treści zapisów. Tylko największy tępak mógłby uwierzyć, że stało się to akurat teraz czystym przypadkiem. Rok wyborczy, tuż przed piątą rocznicą katastrofy, w sytuacji, gdy kampania prezydencka kandydata opozycji idzie wyraźnie lepiej niż urzędującego prezydenta, a druga tura jest ogromnie prawdopobna. I gdy dotychczasowe metody atakowania opozycji wydają się nie skutkować. A skoro nie jest to przypadek, to już samo to każe postawić pytanie o rzetelność informacji ujawnionych przez RMF oraz o motywacje osób je ujawniających.

Tu, nawiasem mówiąc, pokazuje się mizeria polskich mediów. Nie jest przykładem dziennikarskiej solidności publikacja podrzuconych przez jakąś służbę niezwykle kontrowersyjnych zapisów, rzekomo odczytanych z CVR, bez żadnej próby ich weryfikacji lub odpowiedzenia na postawione wyżej pytania: dlaczego są ujawniane, jaki cel mają osiągnąć, skąd nagle niezwykle zdolni eksperci itd. To nie jest szkoła Bernsteina i Woodwarda, ale pana Zenka, który jedną ręką odbiera papiery od manipulującego nim człowieka służb, a drugą wciska enter.

Przy tym miejsce ujawnienia przecieku jest dobrze dobrane. Gdyby była to na przykład „GW”, sprawa wyglądałaby na szytą już nie grubymi nićmi, ale liną od kolejki górskiej. RMF jest miejscem pozornie względnie neutralnym, ale - jak wyżej wskazałem - dającym gwarancję, że dziennikarze stacji nie przeprowadzą w sprawie rewelacji żadnego własnego dochodzenia i nie podejdą do nich z rezerwą. Liczy się nius.

Po trzecie - autor przecieku. Jak rozumiem, natychmiast zostanie wszczęte śledztwo w sprawie wycieku materiałów ze śledztwa, a winni zostaną wobec opinii publicznej zidentyfikowani i ukarani. RMF opisuje szczegółowo sposób przeprowadzenia rewelacyjnych badań nagrania (naprawdę, wcześniej powoływani eksperci musieli być wyjątkowymi durniami i dyletantami, skoro nie wpadli na te same pomysły, co eksperci obecni), zatem jest to albo sprawa drobiazgowo zalegendowana, albo też materiał pochodzi od osób z samego środka śledztwa, które zadbały nawet o przedstawienie dziennikarzom szczegółowego naukowego backgroundu nowych odkryć, nie poprzestając na ich treści.

Po czwarte - treść zapisów. To chyba najsłabszy punkt całej operacji. W odczytanej treści, która zresztą jakby trochę nie klei się z dotychczas znaną, mamy obraz sytuacji, jaki od samego początku - nie mając ani krzty wiedzy o potwierdzających te tezy faktach - próbowała nam sprzedawać „Gazeta Wyborcza”. Brakuje tylko stojącego nad pilotem prezydenta Kaczyńskiego, bijącego go torebką małżonki i wrzeszczącego „Ląduj, dziadu!”. Choć niewykluczone, że jak się genialni eksperci mocniej wsłuchają, to i to usłyszą, gdzieś między naciskami dyrektora Kazany a połajankami generała Błasika oraz pobrzękiwaniem flaszek z piwkiem. Krótko mówiąc, całość sprawia wrażenie niezmiernie prymitywnej podpuchy, pisanej na dokładnie sprecyzowane zamówienie.

Jeśli po latach od katastrofy takiej jak na Siewiernym nagle, całkiem niespodziewanie, odnajdują się „dowody” na to, że przebieg wydarzeń był w stu procentach zgodny z głoszoną wcześniej bez śladu podstaw tezą jednej ze stron, to ja takim „dowodom” nie ufam. Jak mawiają inteligentni detektywi w dobrych kryminałach - to za proste i za bardzo się zgadza.

Niestety, operacja może się okazać skuteczna. Akcja wywołuje reakcję tym mocniejszą, im jest bezczelniejsza, a ta jest skrajnie bezczelna i na to prawdopodobnie autorzy kiepskich dialogów, zaprezentowanych przez RMF, liczą. Pisałem niedawno o tym, że kampanię Dudy może pogrążyć pojawiający się intensywnie Antoni Macierewicz. Jest on dla dołującego Komorowskiego ostatnią deską ratunku. Można spokojnie założyć, że Macierewicza będzie teraz więcej, nie mniej. 10 kwietnia nastroje się zradykalizują, pojawią się zapewne transparenty o „Komoruskim”, o zamachu, zdjęcia Tuska ściskającego się z Putinem i wszystko to, co niezbędne prorządowym mediom, aby przez kolejne kilka tygodni dowodzić wszystkim wahającym się, że Duda to oszołom, a nawet jeśli sam oszołomem nie jest, to ma oszołomów wokół siebie, a na takiego przecież nikt mądry głosować nie będzie.

Konstrukcja tego montażu jest jasna, przejrzysta i prymitywna, ale - niestety - niemal na pewno będzie skuteczna. Jeśli zwolennicy największej opozycyjnej partii staną na wysokości zadania wyznaczonego im przez oficerów z NPW oraz funkcjonariuszy z „Giewu” czy TVN, kampania Andrzeja Dudy może się już po tym ciosie nie podnieść. Do samego 10 maja będziemy karmieni migawkami z 10 kwietnia, eksponującymi każdy plakat o „zamachu”, każdy okrzyk o „Komoruskim”. Będzie to grane do znudzenia i - powtórzmy - skuteczne. Wyborcy środka, bez których Duda nie ma szans, po MH17 mogą nawet dopuszczać do siebie myśl, że nie wszystko w sprawie Smoleńska jest wyjaśnione, że rząd sobie nie poradził, a Rosjanie mają w tym jakiś udział, ale na pokrzykiwania o bombie, zamachu i na Macierewicza będą reagować alergicznie i nikt na to nic nie poradzi. Taka jest natura umiarkowanego wyborcy.

Co zatem robić? To proste: nie dać się sprowokować. Najlepszą reakcją byłby ze strony opozycji brak reakcji. Zero Macierewicza, na temat rewelacji RMF suchy komunikat, okrągłe wypowiedzi Dudy i to tylko w razie pytań. Z tym że to nierealne. Rafał Ziemkiewicz pisał wielokrotnie, że PiS jest jak małpa w klatce, w którą dozorca od czasu do czasu wali kijem, a małpa posłusznie i przewidywalnie zaczyna się rzucać i podskakiwać. I tak samo będzie tym razem.

A co do samej katastrofy - trudno najnowsze rewelacje traktować poważnie, więc moja wiedza jest dokładnie w tym samym miejscu co wczoraj. Nadal nie wiem, co się tam stało i obawiam się, że być może nigdy się nie dowiem.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.