Zgodnie z logiką zespołu Laska na pokładzie Boeinga nie doszło do eksplozji

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. onderzoeksraad.nl
Fot. onderzoeksraad.nl

Za każdym razem, kiedy w przestrzeni publicznej pojawia się pan Maciej Lasek, by skomentować, a właściwie zdezawuować kolejne ustalenia ekspertów współpracujących z Zespołem Parlamentarnym Antoniego Macierewicza, powtarza niczym mantrę, iż przyczyną katastrofy nie była eksplozja, żaden zamach, a zejście poniżej wysokości decyzji, czyli szkolny błąd niedouczonych pilotów, a w konsekwencji uderzenie w brzozę.

Na jednym wydechu z reguły dorzuca, iż niepodważalnym dowodem na to, iż katastrofa przebiegała według scenariusza nakreślonego jeszcze 10 kwietnia 2010 roku w Moskwie, jest fakt, iż ani rejestrator rozmów w kokpicie, ani rejestrator parametrów lotu nie zapisały charakterystycznych dla eksplozji zmian ciśnienia wewnątrz kadłuba oraz odgłosów wybuchu.

Podobne informacje można znaleźć na oficjalnej stronie rządowego zespołu do spraw wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy pod Smoleńskiem, gdzie pod datą 27 stycznia 2014 roku znajduje się informacja:

Wbrew przedstawianym w dniu dzisiejszym w jednym z tygodników hipotezom chcemy podkreślić, że nie ma żadnych przesłanek do twierdzenia, że w samolocie Tu-154M, jego skrzydle i innych miejscach doszło do wybuchu lub ich serii. Przypominamy, że w zapisie rejestratorów lotu nie ma jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o zaistnieniu wybuchu/wybuchów na pokładzie Tu-154M, takich jak skok ciśnienia różnicowego lub odgłosów wybuchu/wybuchów na zapisie rejestratora dźwięków w kabinie”. [1]

Oczywiście rządowi eksperci czerpiący swą wiedzą z sobie tylko znanych źródeł, przy formułowaniu tak jednoznacznych wniosków, nie wzięli pod uwagę choćby wyników badań zawartych w podręczniku wydanym przez Międzynarodową Organizację Lotnictwa Cywilnego (ICAO) „Manual of Aircraft Accident and Incident Investigation. Part III: Investigation” („Podręcznik badania przyczyn wypadków i incydentów lotniczych. Część III: Badanie przyczyn”), gdzie w rozdziale 19 „Investigation of explosives sabotage” („Badanie zamachów bombowych”) napisano:

W rzadkich przypadkach rejestrator dźwięku sprzężony z pewną liczbą mikrofonów na pokładzie samolotu dawał wskazówki odnośnie tego, co stało się tuż przed zdarzeniem, takie jak np. uwagi wypowiadane przez załogę czy dźwięk rzędu milisekund „zalewający” urządzenia nagrywające jako rezultat fali uderzeniowej powstałej w wyniku detonacji ładunku wybuchowego. (…) Kiedy wstępne ustalenia dają podstawę twierdzeniu, że doszło do zamachu bombowego, eksperci – najlepiej mający doświadczenie w badaniu zapisów rejestratorów we wcześniejszych przypadkach zamachów bombowych na statki powietrzne - muszą dokonać odczytu i analizy rejestratora parametrów oraz rejestratora dźwięku”. [2]

Z powyższego wynika, iż zapis eksplozji w rejestratorze rozmów z kokpitu (CVR) stanowi raczej wyjątek, niż regułę. Tę tezę potwierdza opublikowany dzisiaj wstępny raport Holenderskiej Rady Bezpieczeństwa dotyczący tragicznie przerwanego lotu MH 17. Dokument liczy zaledwie 34 strony, niemniej jednak już zawarte w nim informacje pozwalają ocenić, jak dalece błądzili panowie z komisji Millera, a później zespołu Laska, uparcie trzymając się wersji, iż wybuch na pokładzie musiał pozostawić ślady w postaci zapisów w rejestratorach lotu.

Oto na stronie 33. wspomnianego dokumentu znajduje się bardzo wymowny wykres zarejestrowanych parametrów lotu zestrzelonego Boeinga. Nawet laik zauważy, iż zapisy poszczególnych parametrów są niezmienione do samego końca, idealne, równiutkie, choć urywają się nagle w tym samym miejscu, jak odcięte nożem. Nie było skoków ciśnienia, nagłej dekompresji, żadna awaria się nie zapisała, toteż kierując się logiką przyjętą przez komisję Millera i zespół Laska należałoby jednoznacznie stwierdzić, że samolot nie został zestrzelony, nie było wybuchu na pokładzie, a winą powinni zostać obarczeni piloci, którzy bezmyślnie wlecieli nad terytorium Ukrainy.

Doktor Lasek zasugerował wręcz na Twitterze, że „gorące głowy” powinny poczekać z wnioskowaniem na podstawie raportu, ponieważ jest on „wstępny”. Nie wiadomo, czy jego zdaniem w ostatecznym raporcie holenderscy badacze powinni dorysować do prezentowanych poniżej wykresów parametrów lotu – niezgodnych z idee fixe szefa Komisji swojego imienia – brakujący sygnał dekompresji w kadłubie i alarmy informujące o awarii, które – stosując logikę Macieja Laska – są niezbędnie potrzebne dla wybuchu? Pytanie wydaje się zasadne, jako że z raportu wiemy, iż wykresy są kompletne i poza zaprezentowanymi zapisami nie ma żadnych dodatkowych, np. uszkodzonych lub nieczytelnych fragmentów.

Fot. onderzoeksraad.nl
Fot. onderzoeksraad.nl

Najwyraźniej holenderscy eksperci niezbyt pilnie śledzili prace polskiej komisji państwowej, która wyjaśniała przyczyny katastrofy rządowego samolotu TU 154 M, co zapewne ułatwiłoby im prace i skróciło konieczne badania do minimum. Wystarczyło bowiem zdefiniować „lot” tak, jak uczyniła to KBWLLP (która w Raporcie napisała wprost, że „cały lot” kończy się na brzozie) i zakończyć swoje badania na momencie, w którym rakieta uderzyła w kadłub, co pozwoliłoby stwierdzić zgodnie z prawdą i zapisanymi danymi, iż „w całym locie”, czyli do momentu zderzenia z niezidentyfikowanym obiektem latającym, samolot był sprawny, nie notowano, ani nie zgłaszano żadnych awarii, a więc jedynym wytłumaczeniem przyczyn katastrofy jest błąd pilotów. Przecież komisja Millera na takiej właśnie podstawie, a więc braku anomalii w zapisach do chwili uznanej przez siebie za moment zderzenia z brzozą, wysnuła wnioski, iż na pokładzie TU 154 M nie doszło do eksplozji. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że szerokim łukiem ominięto ostatni zapis TAWS#38, który był dość osobliwy, w jego okolicy doszło bowiem do serii niewytłumaczalnych awarii, w tym nastąpiło gwałtowne i jednoczesne odłączenie od sieci trzech generatorów prądu, skutkiem czego komputery pokładowe FMS uległy tzw. „zamrożeniu” na wysokości 15 metrów nad ziemią. Ani komisja Millera, ani zespół Laska nie wyjaśniły w sposób jasny i przekonywujący, jak mogło dojść do takiej sytuacji.

Zlekceważono tę jakże ważną przesłankę sugerującą, że samolot uległ fragmentacji nad ziemią. W lipcu 2011 roku NPW, odnosząc się do faktu tajemniczego zaniku zasilania w tupolewie, wydała następujące oświadczenie:

Rejestratory Tu-154 M przestały działać na ok. 1,5 do 2 sekund przed zderzeniem samolotu z ziemią. Przyczyną (według biegłych) było uszkodzenie instalacji elektrycznej. Rejestratory w Tu-154M nie mają awaryjnego zasilania. Prokuratura nie wie, jaka była przyczyna awarii elektryczności. To zagadnienie nie mogło być przedmiotem opinii biegłych badających rejestratory, bo tego typu parametru się nie rejestruje.

Czy ta zagadkowa utrata zasilania nie powinna ekspertom dać do myślenia, wzbudzić uzasadnionych podejrzeń, co do faktycznej przyczyny katastrofy polskiego Tupolewa?

Eksperci badający katastrofę Boeinga swoje wnioski oparli nie tylko na zapisach rejestratorów lotu, ale też – a może przede wszystkim – na oględzinach i analizie szczątków samolotu, na których to eksplozja odcisnęła mnóstwo śladów. Widoczne na zdjęciach obrażenia, jakich doznał kadłub malezyjskiego samolotu do złudzenia przypominają charakterystyczne duralowe „loki” i ślady różnicy ciśnień, które bez trudu można odnaleźć na zdjęciach szczątków polskiej maszyny, a na co od kilku lat zwracał uwagę wybitny ekspert zajmujący się całe swoje zawodowe życie skutkami wybuchów, doktor inżynier Grzegorz Szuladziński, autor raportu „Niektóre aspekty techniczno-konstrukcyjne smoleńskiej katastrofy” [4], jak również pracujący w Polsce profesor Andrzej Ziółkowski, który podczas zeszłorocznej konferencji smoleńskiej zaprezentował swoją pracę „Badania eksperckie metalowych szczątków TU 154 M”[5]. Podobnie, zajmujący się zawodowo metaloznawstwem prof. Jan Obrębski nie miał wątpliwości, że badany przez niego przed I Konferencją Smoleńską odłamek samolotu powstał w wyniku eksplozji.

Naukowcy są zgodni: wrak TU 154 M nosi wiele śladów wskazujących na eksplozję wewnątrz kadłuba, poprzedzonej destrukcją lewego skrzydła, które również zostało rozerwane w wyniku wybuchu. W przeciwieństwie do malezyjskiego samolotu krzyki załogi i pasażerów miały szanse się nagrać na CVR, gdyż pierwsza z eksplozji miała miejsce na skrzydle, co spowodowało gwałtowne zmiany położenia samolotu, ale zasilanie, a więc także rejestratory, nadal pracowały. Niestety, ostatnia eksplozja - wewnątrz kadłuba spowodowała całkowite przerwanie zasilania i w tym przypadku, podobnie jak w Boeingu, nagle ustała praca wszystkich urządzeń rejestrujących i komputerów pokładowych.

Gdyby holenderscy i międzynarodowi eksperci przyjęli metody badawcze komisji Millera musieliby dojść do wniosków podobnych do tych, jakie można znaleźć na stronach raportu polskiej, a także rosyjskiej komisji. Maszyna była sprawna, wszystko działało, jednak piloci nie umieli obsługiwać samolotu i nie wiadomo po co w ogóle tam lecieli, co doprowadziło do katastrofy, gdyż w rejestratorach nie ma śladu po wybuchach, a czujniki ciśnienia nie wskazują na naglą jego zmianę.

Jednak wydaje się, że żaden z Holendrów nie skorzysta z dorobku polskiej komisji państwowej, pójdą drogą przetartą przez dziesiątki lat doświadczeń, trzymając się twardych naukowych danych i wybitnych ekspertów, aby za 4, czy nawet za 40 lat móc stanąć przed lustrem bez wstydu.

Martynka

[1] http://www.faktysmolensk.gov.pl/aktualnosci/przyczyna-katastrofy-tu-154m-w-smolensku-nie-by%C5%82-wybuch

[2] http://wpolityce.pl/smolensk/206063-czy-czarne-skrzynki-moga-nagrac-wybuch-zapisy-na-rejestratorze-dzwieku-cvr-wskazujace-na-wystapienie-eksplozji-sa-wyjatkiem-a-nie-regula

[3] http://www.onderzoeksraad.nl/uploads/phase-docs/701/b3923acad0ceprem-rapport-mh-17-en-interactief.pdf

[4] http://smolenskcrash.com/smol_conf/dane/raport-szuladzinski.pdf

[5] http://www.konferencja.home.pl/przebieg2/13.flv

————————————————————————————————————————-

Przeczytaj książkę Tomasza Terlikowskiego i Grzegorza Górnego pt.”Gdzie był Bóg w Smoleńsku?”. Do książki dołączony został piękny, poruszający, głęboki i religijny film, który w obliczu wielkiej narodowej tragedii wskazuje źródło nadziei.

Książkę można kupić szybko i wygodnie wSklepiku.pl!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych