Dr Nowaczyk: "W przypadku boeinga mamy do czynienia z tym samym modus operandi, jak w Smoleńsku." NASZ WYWIAD

Fragmenty wraku boeinga 777 zestrzelonego nad Ukrainą i polskiego rządowego TU-154M fna lotnisku w Smoleńsku. Fot. Twitter / Raport Millera
Fragmenty wraku boeinga 777 zestrzelonego nad Ukrainą i polskiego rządowego TU-154M fna lotnisku w Smoleńsku. Fot. Twitter / Raport Millera

wPolityce.pl: - Jak z perspektywy naukowca, który uczestniczy w badaniu przyczyn katastrofy smoleńskiej, wyglądają analogie między tą tragedią, a tym, co zdarzyło się w zeszłym tygodniu na Ukrainie?

Dr Kazimierz Nowaczyk: - Nie można dokonywać bezpośredniego porównywania katastrof. Każda jest inna. To badania wykażą różnicę, przebieg zdarzenia itp. Natomiast widzimy ten sam schemat postępowania w obu przypadkach. Czyli odcięcie ekspertów od miejsca zdarzenia, zmiany dokonywane na miejscu katastrofy – niektóre z nich są później nie do odtworzenia, np. na pewno nie zaznaczono teraz miejsca rozłożenia ciał. To nie pozwoli zrobić mapy uszkodzeń ciał i miejsca, gdzie one się znalazły po katastrofie oraz później zestawić tego z informacją, gdzie pasażerowie siedzieli. To jest bardzo duży zasób informacji, które już zostały stracone. Ile jeszcze? Tego nie wiemy. Natomiast w przypadku katastrofy smoleńskiej wiadomo – Rosjanie się do tego przyznali w trakcie dochodzenia smoleńskiego, że odczytali skrzynki z Tupolewa wcześniej, zanim dostały się do rąk polskich prokuratorów. Tak samo tutaj skrzynki zostały oddane po pięciu dniach, a jednocześnie wiemy, że Rosjanie odczytują skrzynki instalowane w samolotach boeing. To wszystko rodzi podejrzenia, powoduje, że dokładnie można sobie przypomnieć odtworzyć dalsze kroki, jakie były dokonywane w trakcie śledztwa smoleńskiego. Mamy do czynienia z tym samym modus operandi, jaki był prezentowany w Smoleńsku.

Czy w przypadku katastrofy lotu MH17 jest jeszcze szansa, aby naprawić te błędy popełniane na początku, w pierwszych dniach po zestrzeleniu? Czy będą one miały kluczowe znaczenie dla śledztwa?

Nie wszystko można odtworzyć. Myślę jednak, że informacji będzie wystarczająca ilość, żeby określić przyczyny katastrofy z jak największym prawdopodobieństwem. Tak samo jak można to zrobić w przypadku katastrofy smoleńskiej. Gdyby odtworzenie przebiegu katastrofy tupolewa było niemożliwe po czterech latach, to byśmy już otrzymali zarówno wrak, jak i kopie. A przecież do tej pory tego nie zwrócono, nikt ze strony polskiej nawet nie próbuje się o to upomnieć. Wszystkich ogarnia powtarzająca się amnezja, tylko od czasu do czasu robi się szum, że coś gdzieś tam kiedyś wróci. To świadczy o tym, że Rosjanie nie mają pewności co do tego, w jakim stopniu z tego wszystkiego można odtworzyć rzeczywisty przebieg katastrofy.

Po tragedii na Ukrainie w naturalny sposób mówimy też o Smoleńsku. Czy pojawiła się u pana myśl, że skoro cały świat zobaczy, jak dziś wygląda zachowanie Rosjan, to wróci temat przyczyn i śledztwa ws. 10/04?

To zależy od nas. To my musimy być konsekwentni i cały czas o tym przypominać. Ciągle uświadamiać dziennikarzy, polityków na Zachodzie, przypominać im o Smoleńsku, mówić co się stało. Dla nich przy ciszy ze strony polskiej obowiązujący jest raport MAK-u. A jaki on jest, doskonale wiemy. Większa część elit Zachodu żyje w przekonaniu, że ta katastrofa jest już rozliczona i temat zakończony. O tym cały czas przekonuje w kraju Maciej Lasek. Dziennikarze, którzy z nim rozmawiają też mają dziwną amnezję i nie potrafią go zapytać o fakty, które nam wszystkim są znane i potwierdzone.

Macieju Lasek wypowiadał się w kontekście katastrofy lotu MH17, podkreślając m.in. konieczność zbadania wraku i odzyskania czarnych skrzynek… Jak to się ma do katastrofy smoleńskiej?

To jest tajemnica dr. Laska. Być może on pełni dwie funkcje? Jako przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych na pewno ma na biurku przepisy ICAO, które mówią, jak należy prowadzić śledztwo. Jednocześnie jest szefem zespołu, który ma wyjaśnić, jak wspaniałym dziełem jest raport Millera – w którego tworzeniu zresztą brał udział. To może prowadzić do schizofrenii – taka pozycja w tej chwili, przy tej przykrej niespodziance, którą zrobili dla niego Rosjanie strącając ten samolot i zachowując się dokładnie tak jak w Smoleńsku.

Czy komisja międzynarodowa, której temat też powraca, miałaby jeszcze sens – z punktu widzenia technicznego, naukowego – w przypadku katastrofy smoleńskiej?

Oczywiście. Od początku swoich prac mówimy o tym, że niezbędna jest taka komisja. Pierwszy okres naszych prac był poświęcony dokładnej analizie raportów i wykazaniu błędów i kłamstw, które były tam zawarte. To jest podstawą tego, o czym mówimy, że należy powołać komisję międzynarodową. Bez żadnego oddźwięku ze strony opinii międzynarodowej i ze strony rządu polskiego staraliśmy się i wciąż staramy się odtworzyć najbardziej prawdopodobny przebieg katastrofy. Ale w tym momencie jesteśmy bardzo ograniczeni ze względu na dostęp do materiałów, źródeł i dowodów rzeczowych. Dlatego ta praca jest długa i żmudna. Brakuje nam bardzo wielu elementów, jednak główny zakres przebiegu udało nam się odtworzyć.

Pan, na skutek zaangażowania w badanie przyczyn katastrofy smoleńskiej stracił pracę na uniwersytecie w Maryland. Jakie są teraz pana dalsze plany zawodowe?

Jestem w trakcie poszukiwania pracy.

Miał pan także problemy zdrowotne – nawiązuję tutaj do sepsy, na którą zachorował pan po powrocie w Brukseli.

Teraz już o tym zapomniałem, ale moim prywatnym zmartwieniem zdrowotnym jest cukrzyca. Sytuacja jest trudna, ze względu na brak zatrudnienia i trudności z ubezpieczeniem, które musi być przy tego typu chorobie.

Jednak wciąż angażuje się pan w prace zespołu parlamentarnego wyjaśniającego przyczyny katastrofy smoleńskiej?

Oczywiście. Już wcześniej powiedziałem, że to jest sprawa od której nie odstąpię. Sądzę, że skoro już rozpocząłem, to moim obowiązkiem jest doprowadzić tę pracę do możliwych wyjaśnień i mieć nadzieję, że komisja międzynarodowa zostanie powołana.

Dziękuję za rozmowę.

not. mc

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.