Stanisław Janecki: "Zestrzelenie malezyjskiego boeinga może być przełomem w śledztwie smoleńskim"

Fot. kadr z filmu Anity Gargas "Anatomia upadku"
Fot. kadr z filmu Anity Gargas "Anatomia upadku"

Koniecznie trzeba powołać międzynarodową komisję do zbadania bandyckiego ataku na malezyjski samolot pasażerski na wschodniej Ukrainie – z takim postulatem zgadzają się prawie wszyscy rozsądni ludzie mogący decydować w tej sprawie. I przy tej okazji pojawia się zarzut, że rząd Donalda Tuska nie domagał się powołania takiej komisji po katastrofie smoleńskiej. Istotne, a wręcz intrygujące jest to, dlaczego rząd Tuska się tego nie domagał. Ważne jest też, co taka międzynarodowa komisja mogłaby zrobić – w 2010 r. (gdyby została powołana) i obecnie.

Było tak, że niedługo po rozbiciu polskiego Tu-154M do Edmunda Klicha, wtedy szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, zadzwonił Aleksiej Morozow, szef komisji technicznej MAK i zastępca Tatiany Anodiny. I to Morozow podsunął Klichowi pomysł, by katastrofę badać tak jak wypadek w lotnictwie cywilnym, czyli wedle konwencji chicagowskiej z 1944 r. oraz 13. załącznika do niej. Klich tę rosyjską wersję kupił, a potem sprzedał ówczesnemu ministrowi transportu Cezaremu Grabarczykowi. Ten z kolei przekazał ją premierowi Tuskowi i było po sprawie. W dziecinnie łatwy sposób rosyjski urzędnik średniego szczebla (faktycznie prawie na pewno funkcjonariusz FSB lub GRU) zdecydował o tym, co powinno być suwerenną decyzją polskiego premiera. I już to jest niebywałą kompromitacją rządu i jego szefa.

Podczas spotkania Putin – Tusk w Smoleńsku o wyborze procedur nie było już mowy, tylko ówczesny premier Rosji modelowo zrobił polskiemu premierowi pranie mózgu, a ten uznał, że rosyjskie rozwiązanie jest optymalne. Czy chodzi tu tylko o niekompetencję i naiwność? To byłaby dla premiera Tuska bardzo optymistyczna i pozytywna wersja. Ta, którą można zrekonstruować na podstawie wielu poszlak jest dużo, dużo gorsza. Tuskowi, tak jak Putinowi, nie zależało ani na innej podstawie prawnej, ani na powołaniu międzynarodowej komisji. I uzasadnienie tego Putin mógł Tuskowi wyłożyć w Smoleńsku w prostych kagiebowskich słowach.

Międzynarodowa komisja czy badanie katastrofy wedle procedur zarezerwowanych dla lotnictwa państwowego musiałyby zwrócić uwagę przede wszystkim na stronę rosyjską. A jeśli tak, to Rosjanie by się bronili. Na przykład szantażując zarejestrowanymi przez siebie rozmowami z urzędnikami Donalda Tuska, choćby ówczesnego szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego (w Moskwie). Rozmowami prowadzonymi od początku 2010 r. i mającymi drastycznie obniżyć rangę wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, a znacząco podwyższyć znaczenie wizyty Donalda Tuska. Gdyby tego było mało, Rosjanie mogliby skorzystać z kompromitujących materiałów zdobytych przez rosyjskie służby w Warszawie. Skoro dziecinnie łatwo można było nagrać w dwóch restauracjach wielu ministrów rządu Tuska, to dlaczego wcześniej nie mogłyby zrobić tego profesjonalne rosyjskie służby?

Trudno mieć wątpliwości, że wersja Morozowa-Putina była na rękę Donaldowi Tuskowi, nie tylko z powodu tego, co w Smoleńsku mógł mu zasugerować rosyjski premier. Także dlatego, że premiera Tuska i ministra Sikorskiego, ale także prezydenta Komorowskiego opętała wtedy idea naprawiania stosunków z Rosją. Inna sprawa, czy powodem tego opętania była tylko podobna tendencja w całej Unii Europejskiej oraz w USA. I w ramach tej naprawy robiono wszystko, co najgłupsze i co najbardziej szkodziło polskim interesom, byleby w Brukseli i innych europejskich stolicach machać gazetowymi dowodami na to, że Polska przestała być rusofobiczna. Tusk i Sikorski otrzymywali nową porcję poklepywań po plecach i tanich pochlebstw za realne i bardzo groźne dla Polski ustępstwa. Chodziło o rozwalanie czy też zamrażanie strategicznych sojuszów równoważących zagrożenie ze strony Rosji - z państwami bałtyckimi, w ramach grupy wyszehradzkiej, z Ukrainą i Gruzją, ze Szwecją i Wielką Brytanią. Chodziło o wielkie ochłodzenie stosunków ze Stanami Zjednoczonymi.

Z wielu powodów Donald Tusk nie chciał zadzierać z Rosjanami, co musiało mieć katastrofalne skutki dla przebiegu śledztwa smoleńskiego. I miało, i to oczywiście kompromitowało Polskę w oczach świata. Bo oddanie w rosyjskie ręce śledztwa w sprawie katastrofy niemającej precedensu pod względem politycznego znaczenia w historii świata od czasu lotów pasażerskich, było dowodem ogromnej słabości Polski za rządów Donalda Tuska. Było milowym krokiem na drodze strategicznej degradacji naszego państwa, bo politycy w innych krajach nie są głupi i taką słabość natychmiast zaczęli wykorzystywać. Czego najlepszym dowodem obecny status Polski, odsuniętej od rokowań w sprawie Ukrainy, traktowanej jak piąte koło u wozu przy podziale najważniejszych stanowisk w Unii.

Wskutek bezmyślnych i szkodliwych działań ekipy Donalda Tuska Rosja wygrała czas, aby w sprawie smoleńskiej „wyczyścić” dowody, usunąć ślady, zmanipulować wszystko, co było do zmanipulowania, pozbyć się niewygodnych świadków i narzucić światu wersję o nieodpowiedzialnych pilotach, pijanym generale Błasiku i naciskającym na pilotów prezydencie Kaczyńskim. I Rosja wciąż ten czas wygrywa, bo przecież dowody są właśnie tam, a śledztwo rosyjskiej prokuratury nadal trwa i może jeszcze trwać latami. Czy w tej sytuacji możliwe i potrzebne jest powołanie międzynarodowej komisji? Po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu taka komisja ma sens, tyle że stan dowodów bardzo może jej utrudnić zadanie. Ale znacznie większa może być wola współpracy tych, którzy mogą mieć kluczowe, wciąż nie ujawnione dowody na to, jak było naprawdę. Przede wszystkim Amerykanie i te państwa, które monitorowały obszar katastrofy przez satelity i inne zaawansowane narzędzia szpiegowskie.

Paradoksalnie szanse sukcesu międzynarodowej komisji mogą być obecnie większe niż po 10 kwietnia 2010 r., mimo wszystkich dotychczasowych matactw i zaniechań. Także dlatego, że może wreszcie zrekonstruowano by wrak i na modelach odtworzono przebieg katastrofy. Może wreszcie przeprowadzono by wszechstronne badania materiałowe, na obecność materiałów wybuchowych, na działania sabotażowe. W 2010 r. także poza Polską mieliśmy do czynienia z otumanieniem świata Rosją i Putinem. Wtedy wszyscy kochali duet Putin – Miedwiediew, zachłystywali się ich potiomkinowskimi dekoracjami demokracji. Nie było więc wówczas bezwzględnego prymatu dochodzenia prawdy. Nikt nie chciał wojować z Rosją żadnymi metodami – nawet sto razy bardziej nie chciał niż obecnie, po aneksji Krymu i zestrzeleniu malezyjskiego samolotu.

W tym momencie warto przypomnieć jeden z najbardziej haniebnych epizodów polityczno-dyplomatycznych z kwietnia 2010 r. Chodzi o nieobecność na pogrzebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego takich polityków jak prezydent USA Barack Obama, kanclerz Niemiec Angela Merkel, prezydent Francji Nicolas Sarkozy czy premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown. Formalnie nie było ich z powodu wybuchu wulkanu i niebezpieczeństwa dla samolotów pasażerskich. Tyle że gdyby naprawdę chcieli, dla polityków tej rangi i ich sztabów ominięcie tej przeszkody nie byłoby takie trudne. Jest wiele znaczących poszlak, że skorzystali oni z wybuchu wulkanu, żeby uniknąć deklaracji, iż zrobią wszystko, aby pomóc w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy. Już wtedy musieli mieć dostęp do poufnych informacji wywiadowczych, które mogły wpłynąć na przebieg śledztwa. Z jakichś powodów woleli się nimi nie dzielić. A wtedy byłaby wielka presja moralna i zobowiązanie wobec ofiar, żeby jednak w tej sprawie pomogli. Po czterech latach takiej presji już nie ma. Jest większy cynizm i polityczne wyrachowanie. Ale jest też nowy czynnik – zestrzelenie malezyjskiego boeinga.

Właśnie bandycki ataki na samolot pasażerski nad wschodnią Ukrainą jest szansą dla smoleńskiego śledztwa. Jest szansą na ujawnienie ukrytych dowodów, szansą dla międzynarodowej komisji, która tym razem może naprawdę zaangażować się w dochodzenie i dokonać przełomu. W 2010 r. z politycznych powodów (głównie resetu stosunków z Rosją) to zaangażowanie mogło być pozorne i rozczarowujące. Przy okazji teraz mogłyby wyjść na jaw te ukryte powody, które zdecydowały, że 10 kwietnia w Smoleńsku i później Donald Tusk i jego rząd zachowali się tak, jak się zachowali.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.