Krzysztof Feusette: Mainstreamowe media w potrzasku po katastrofie boeinga na Ukrainie. Dlaczego tylko Smoleńsk potraktowały jak „włamanie do garażu”?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Mainstream znalazł się w potwornym potrzasku, bo z jednej strony musi informować o przebiegu wypadków, które miały miejsce w trakcie i po katastrofie malezyjskiego boeinga, z drugiej zaś - wieści, które płyną w tej sprawie, tak strasznie kłócą się z przebiegiem wypadków po 10 kwietnia 2010 roku, że czoła wielu prezenterek i prezenterów muszą dziś płonąć ze strachu i wstydu.

Po pierwsze: wychodzi na jaw, że katastrofa samolotu pasażerskiego będzie badana znacznie skrupulatniej i obiektywniej niż katastrofa z udziałem najwyższych władz państwowych w naszej republice bananowo-taśmowej.

Po drugie: szef rządu Malezji już zapowiedział, że kraj ten przeprowadzi własne, niezależne od ukraińskiego, śledztwo, a tak istotna informacja, jak ta, że na mocy kretyńskich umów sprawę ma badać komitet MAK, nie robi na razie wrażenia ani na nim, ani na premierze czy prezydencie Ukrainy. Po prostu – będą robić swoje, bo chcą wyjaśnić, co się z tym samolotem stało. Podobnie, jak wysocy przedstawiciele UE, którzy już wzywają do powołania międzynarodowej komisji.

Po trzecie: wszyscy i ze wszystkich stron barykady, którzy dość wygodnie kryli oczywiste wątpliwości dotyczące przebiegu i przyczyn katastrofy w Smoleńsku - za stwierdzeniami, iż nie znajdują żadnych racjonalnych powodów, dla których TO mogłoby być coś innego niż katastrofa, muszą jeszcze raz przemyśleć, czy rzeczywiście ich osąd był ostateczny, a przede wszystkim – trafny. Bo jakież racjonalne powody mogłyby przemawiać za zabójstwem 295 osób lecących na wysokości 10 kilometrów z Amsterdamu do Kuala Lumpur? Gdzie ów tak pożądany w przypadku Smoleńska „racjonalny motyw” zamachu czy graniczących z nim najgroźniejszych zaniechań? Nie ma? No, właśnie, a zwłoki są, i wrak jest, i krajobraz po uderzeniu maszyny w ziemię niepokojąco zbliżony do tego w Smoleńsku.

Po czwarte: nikt nie wspomina nawet o najczęstszej, zdaniem ekspertów mainstreamu, przyczynie katastrof lotniczych, czyli błędzie pilotów. MAK milczy na razie o pijaństwie pasażerów, nie bredzą o rozmowach telefonicznych Wałęsa i inni mędrcy na glinianych nogach.

Po piąte – w sytuacji, gdy w Polsce tępym rechotem witano wszelkie wiadomości dotyczące możliwości przeżycia przez kogokolwiek katastrofy tupolewa, w przypadku katastrofy boeinga priorytetem choćby dla władz amsterdamskiego lotniska jest dziś „ostateczne ustalenie, czy ktokolwiek mógł przeżyć”.

Po szóste – wszystko, co obserwujemy, to dopiero początek, nie koniec ustalania przyczyn katastrofy, a gdyby malezyjski czy holenderski szef dyplomacji spróbowaliby choćby część winy już dziś zrzucić na malezyjskie linie lub holenderską obsługę samolotu, byłby to koniec ich politycznej kariery i nie trzeba by ich potem nagrywać, jak obnażają własną marionetkowość.

Po siódme wreszcie – zginęli obywatele wielu krajów i w każdym z nich pracują już zapewne odpowiednie komisje, dla których detektor oznacza detektor, wrak na pewno jest dowodem w sprawie, a zmierzenie czegokolwiek nie wymaga kilkukrotnego podjęcia tej czynności, bo ktoś, gdzieś, kiedyś się pomylił. Wiadomo także mniej więcej i tyle, że zwłoki ofiar z Belgii nie polecą do USA czy odwrotnie, gdyż przedstawiciele tych krajów na to po prostu nie pozwolą nawet najbardziej zamaskowanych separatystom.

To wszystko musi boleć nasz mały, śmieszny mainstream. Bo chyba wciąż nic nie boli go tak bardzo, jak stanięcie oko w oko z własnym tępo ciosanym bezwstydem. Przyglądajmy się startującemu dziś śledztwu, a otrzymamy przejrzysty obraz jakości salonowego dziennikarstwa nad Wisłą po największej katastrofie III RP.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych