Po decyzji biegłych NPW komisja Millera i zespół Laska są skompromitowane. Wyjściem jest opcja zerowa w badaniu katastrofy i rozpoczęcie wszystkiego od nowa

Fot. PAP/R.Guz
Fot. PAP/R.Guz

Biegli Naczelnej Prokuratury Wojskowej odmówili wydania kompleksowej opinii w sprawie katastrofy smoleńskiej. Uznali, że nie mogą tego zrobić nie mając dostępu do kluczowych dowodów i nie mogąc mieć nawet cienia zaufania do wyrywkowych dowodów zebranych przez Rosjan. Biegli podważyliby bowiem w ten sposób swoje kompetencje. Nikt rozsądny nie wydałby przecież kompleksowej opinii o powodzi na jakimś terenie nie wiedząc, czy wywołało ją tsunami, ulewne deszcze, przerwanie pobliskiej zapory wskutek ataku terrorystycznego bądź katastrofy budowlanej czy jakiekolwiek celowe albo nieumyślne działanie człowieka.

Biegli NPW zrobili – jak powiedziałby towarzysz Lenin – „użytecznych idiotów” z członków komisji Jerzego Millera oraz tzw. ekspertów zespołu Macieja Laska. Oczywiście inne są cele Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, a inne prokuratury, lecz ustalenie stanu faktycznego jest wspólne dla każdego, kto poważnie zajmuje się badaniem czegokolwiek. Nie ma bowiem innej prawdy materialnej dla PKBWL, a innej dla biegłych czy prokuratorów. Albo coś jest prawdą, albo kłamstwem – tertium non datur.

Członkowie komisji Millera i broniące ich „osiągnięć” osoby z zespołu Laska postąpili tak jak wielu przyrodników jeszcze w XVIII wieku, uważają-cych, że z zepsutego mięsa rodzą się larwy (robaki). Czyli gdy mięso jest już dostatecznie zepsute, samo z siebie wytwarza larwy. Dowodem było to, że wcześniej larw w mięsie nie widziano, a po jakimś czasie się pojawiały, więc ich „zarodki” musiały być częścią mięsa. Niby wszystko się zgadzało, lecz była to wierutna bzdura.

Decyzja biegłych NPW jest po prostu przejawem zdrowego rozsądku. Bo jak można ustalić stan faktyczny nie odnosząc badań cząstkowych do całości, czyli nie mając swobodnego dostępu do wraku i innych dowodów, np. czarnych skrzynek. Stanu faktycznego nie mogli oczywiście ustalić członkowie komisji Jerzego Millera, bo mieli o wiele mniejszy dostęp do dowodów niż mają biegli NPW. A przecież także oni niektóre dowody cząstkowe zaczęli badać dopiero kilka miesięcy temu, czyli 3,5 roku po katastrofie. Nikt nie miał natomiast pełnego i niczym nieuwarunkowanego i nieskrępowanego dostępu do wraku, czarnych skrzynek, dokumentacji lotniska Siewiernyj, wielu świadków i masy dokumentów.
Komisja Millera zobaczyła robaki w mięsie i uznała, że to mięso musi je rodzić, co jest kompletną bzdurą i brakiem elementarnego profesjonalizmu. Komisja Millera nie miała żadnych podstaw, by zakończyć badanie i opublikować raport końcowy. Podobnie jak nie mają żadnych sensownych podstaw opinie wygłaszane przez członków zespołu Laska, którzy bronią tez raportu komisji Millera. I raport Millera, i gadanie „ekspertów” Laska trzeba potraktować jak publicystykę, która odwołuje się do jakichś danych, lecz nie sposób ustalić statusu tych danych – ze względu na ich wyrywkowość i brak punktu odniesienia.
Wnioski są proste, a dla komisji Millera, zespołu Laska, rządu Donalda Tuska, niektórych partii, licznych polityków, wielu naukowców, dziennikarzy, ludzi kultury czy komentatorów są blamażem, kompromitacją i kompletną demolką. Jedyne sensowne wyjście to uznanie raportu Millera za niebyły. Oznacza to rozpoczęcie od nowa prac Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Oznacza konieczność sprowadzenia do Polski wraku i innych dowodów, zwrócenie się o pomoc do sojuszników Polski z NATO. Wiąże się z powrotem do wszystkich możliwych hipotez katastrofy i z powołaniem wielu nowych biegłych, także z zagranicy. Oznacza przeproszenie przez premiera Tuska rodzin ofiar i wszystkich tych, których dotychczas obrażano, poniżano i traktowano jak wrogów, a często wręcz podludzi. Wreszcie powinno się to wiązać z jakimiś formami odpowiedzialności prawnej tych, którzy do obecnego stanu doprowadzili.

Jedynym rozsądnym wyjściem jest przyjęcie opcji zerowej i uzna-nie, że to, co dotychczas zrobiono nie ma większej wartości. Są oczywiście takie wyjątki jak niektóre ekspertyzy krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna i te można wykorzystać w przyszłych pracach. Wszystkie dotychczasowe tezy i wnioski formułowane w imieniu państwa polskiego należałoby wyrzucić do kosza. Raportu rosyjskiego MAK nie zmienimy, ale możemy mu przeciwstawić naprawdę wartościowy polski dokument. Dzięki temu można będzie sfalsyfikować tezy Anodiny. A potem już do polskiej dyplomacji będzie należało upublicznienie nowego raportu i przekonanie elit innych państw oraz opinii publicznej na świecie, że wszystko to, co dotychczas kolportowano, było kłamstwem, a w najlepszym wypadku antypolską propagandą.

Stanisław Janecki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.