Polska bez strategii

Fot. PAP/Grzegorz Jakubowski
Fot. PAP/Grzegorz Jakubowski

Kwartalnik „Rzeczy Wspólne” wyróżnia się na rynku idei politycznych: mówi serio. To znaczy nie tak, żeby komuś dokopać, albo komuś się przypodobać, ale tak, żeby pokazać, jaki jest naprawdę problem.

W numerze 13 (3/2013) przewodnim tematem jest strategia dla Polski, albo raczej jej brak. Chodzi w tym bloku tekstów (Mariusza Staniszewskiego, Jadwigi Staniszkis, Marcina Chludzińskiego i Łukasza Hardta) o odpowiedź na pytanie, jaką Polska po 1989 r. ma generalną strategię rozwoju, a jeśli nie ma żadnej, to jaką strategię mieć powinna.

Sprawa naprawdę nie jest błaha. W demokracjach rządy trwają przeważnie kadencję lub dwie, a programy reform strukturalnych trzeba często prowadzić przez kilkanaście lat lub dłużej. Niekiedy to, co trzeba zreformować już teraz, przyniesie skutki dopiero dla następnego pokolenia (gorzej, że nie zreformowane obciąży następne pokolenie kosztami).

Wymienieni autorzy stoją na stanowisku, że Polska demokratyczna przeważnie takiej strategii nie miała i nie ma jej. Owszem, zrealizowaliśmy jako państwo dwa wielkie cele strategiczne: wejście do UE i do NATO, ale to były cele nie przez nas wypracowane. To było wykorzystanie pewnych okoliczności zewnętrznych. Wykorzystaliśmy je. Ale rodzi się pytanie, jak się ma do nich polska aspiracja do podmiotowości. Zdaniem Staniszewskiego, Staniszkis, Chludzińskiego i Hardta – ma się nijak, bo Polska od lat abdykuje (z niewielkimi wyjątkami) z takiej aspiracji.

Nie mając generalnej, długoletniej wizji rozwoju, rząd nie potrafi oszacować przyszłych skutków swoich decyzji. Mariusz Staniszewski daje przykład reformy administracji terenowej za rządów AWS-UW (m. in. utworzenie powiatów w nadmiernej liczbie), jako obrazu niemocy państwa wobec lokalnych grup interesów:

Dokonując (...) reformy administracji władza nie kierowała się interesem ogółu obywateli, bo albo nie dysponowała dokładnymi danymi o skutkach takiego rozdrobnienia powiatów – co nie jest oczywiście usprawiedliwieniem – albo reformę kroiła na potrzeby lokalnych elit, których była zakładnikiem. Skutkiem tamtych błędów jest dziś rozrośnięta, strukturalnie niewydolna administracja. Jej zreformowanie wymagałoby konsensusu liderów najważniejszych sił politycznych gotowych do wspólnego stawienia czoła partyjnym dołom. Ponieważ nie tylko w polskich warunkach jest to utopia, przez najbliższe dziesięciolecia będziemy skazani na poruszanie się w systemie chorym z założenia.

Podobna była sytuacja z dostępem do unijnych rynków pracy, która per saldo wygenerowała wielką emigrację młodych Polaków. Podobna – z  polityką energetyczną, która nie może uzyskać uniezależnienia Polski od dostaw energii głównie z Rosji.

Polska od 1989 r. nadmiernie kopiuje zachodnie wzory. Nie w tym sensie, że za bardzo się okcydentalizuje, ale w tym, że nie potrafi zaadaptować do własnych potrzeb recept podpowiadanych nam z Zachodu. Przykład takiego ślepego naśladownictwa ze stratą dla naszych interesów daje Marcin Chludziński pisząc o reformie emerytalnej z lat 90-tych:

Okazuje się, że założenia reformy zostały nam „sprzedane” przez misję Banku Światowego oraz USAiD (...). Zastanawiająca jest krótkowzroczność; dane o trendach demograficznych były już znane, symulacje aktuarialne możliwe do przeprowadzenia, zwyciężyła jedyna zasada: „my z synowcem na koń wsiędziem i jakoś to będzie.

Niska jakość rządzenia w Polsce wynika też z braku odpowiednich instytucji. Nie to, że działają kiepsko, choć bywa i tak. Ale, co gorsza, bywa też i tak, że pewnej pracy koniecznej dla dobrego rządzenia po prostu nie ma kto wykonać. Pisze o tym Łukasz Hardt, wskazując m. in. na przykład braku odpowiedniego centrum eksperckiego na zapleczu premiera:

Ostatnią próbą budowy takiego ośrodka było powołanie przez Donalda Tuska Zespołu Doradców Strategicznych Prezesa Rady Ministrów pod przewodnictwem Michała Boniego, który działał w okresie pierwszej kadencji rządów koalicji PO-PSL.

Jak wiadomo, potem Michał Boni został ministrem, a analogiczny zespół bez niego już nie powstał, mimo, że był zapowiadany przez premiera po drugich zwycięskich wyborach parlamentarnych.

Tak marnuje się szanse.

Roman Graczyk

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych