Trują nam dzieci?

Fot. Sxc.hu
Fot. Sxc.hu

Co jedzą nasze dzieci przebywając w placówkach edukacyjnych? Czy karmione są według diety ustalonej przez dietetyków czy ekonomistów? Co się zmieniło, gdy poczciwe panie kucharki zostały wyparte przez tani catering?

Zmieniło się bardzo wiele, niestety, na gorsze. Kiedyś na jedną kucharkę przypadało 30 dzieci, na pomoc kuchenną 50. Teraz żadne normy nie obowiązują. (...) Kiedyś nikt w szkole nie był głodny. Zawsze znalazła się miska gorącej zupy. Dziś to nie do pomyślenia. Nie ma ani czasu, ani pieniędzy. Wszystko się zmieniło, kiedy gminy zaczęły rozpisywać przetargi na żywienie w szkołach. Przestała się liczyć jakość, najważniejsza stała się cena, czyli im taniej, tym lepiej. A jak tanio, to zdarza się, że połowę towaru dostarczanego przez dostawcę muszę wyrzucić, bo się nie nadaje do niczego. Ostatnio hurtownia - nazwy nie podam, bo nie mogę - dostarczyła nam soki w kartonikach. W ostatnim momencie na etykiecie wyczytałam, że nie nadają się dla dzieci do 14 roku życia. Tyle w nich było polepszaczy, tyle chemii! Dostajemy tanie mięso gorszej jakości, z makaronu po ugotowaniu robi się papka. A jak sobie pomyślę, czym karmią dzieci firmy cateringowe czy ajenci, to aż strach mnie bierze!

-opowiadała w "Metrze" warszawska kucharka, od 30 lat pracująca w szkole.

Niestety, coraz mniej szkół jest pod opieką solidnych i kompetentnych kucharek. Znakomita większość obsługiwana jest przez ajentów. W wielu z nich domową, ciepłą kuchnię zamieniono na zimny catering. Jakie są skutki poczynionych przez gminy oszczędności?

W zaserwowanych dzieciom w szkołach i przedszkolach gołąbkach, sanepid wykrył bakterię laseczki woskowej. Zatruło się ponad 60 podopiecznych placówek. Bakteria wywołała nieżyt żołądkowo-jelitowy czyli biegunki, wymioty. Posiłek dostarczyła wyłoniona w przetargu firma cateringowa z Nowego Dworu Maz. Właściciel został ukarany....mandatem

-podaje "Tygodnik Ostrołęcki".

Kilkanaścioro dzieci w wieku przedszkolnym z podejrzeniem zatrucia pokarmowego trafiło do szpitala w Suchej Beskidzkiej. Dzieci uczęszczają do dwóch różnych przedszkoli. Natomiast łączy je  firma cateringowa, która zaserwowała obiad: zupę ogórkową i risotto z mięsem. Sprawę bada sanepid

-poinformowali zaniepokojeni internauci na portalu tvn24.pl.

Wydawałoby się, że lepiej powinno wyglądać, gdy szkolną kuchnię przejmuje ajent. Nic bardziej mylnego.

"Dziwne ślimaki, niewyobrażalny brud i jaja robaków" – tak według portalu GP24.pl wygląda stołówka w SP nr 1 w Słupsku, obsługująca ponad setkę uczniów. Ślimaki pełzały po kuchennych blatach i szafkach. Wszędzie był śluz. W całej kuchni unosił się fetor. We frytkownicy, zamiast oleju, była przypalona, gęsta maź a maszynka do mięsa była oblepiona starymi, śmierdzącymi resztkami. W odstawniku na odpady znajdowały się liczne pety.

Takie warunki to skandal. Przecież owi ajenci trudnią się karmieniem naszych dzieci. Zapewne nie dochodziłoby do takich sytuacji, gdyby nie wszechobecne oszczędności, które dotykają polskich szkół. Obciążane wciąż nowymi kosztami gminy nie mogą zabezpieczyć dzieciom podstawowych potrzeb. Tylko czy to zwalnia je z obowiązku dopilnowania przetargów, przynajmniej pod kątem przygotowywania przez firmę cateringową zdrowych posiłków, uwzględniając przy tym przepisy sanepidowskie? Jakby tego było mało, okazuje się, że dodatkowe akcje typu "Szklanka mleka" czy "Owoce w szkole", promujące wśród dzieci zdrowe nawyki żywieniowe, również organizowane są po najmniejszej linii oporu czyli tanim kosztem.

Kilkaset kartonów zepsutego i skwaśniałego mleka trafiło do trzech szkół podstawowych w gminie Wąchock w ramach programu „Szklanka mleka”, prowadzonego przez Agencję Rynku Rolnego. ARR zapowiada, że rozpocznie procedury sprawdzające, kto zawinił: dostawca czy producent mleka. Na szczęście żadne z dzieci się nie zatruło

-podaje TVP Regionalna.

Na jakość produktów, które trafiają do szkół w ramach projektu "Owoce w szkole" skarżą się dwie podstawówki w Rzeszowie. Szkoły zwróciły całą dostawę. Pracownicy szkoły wspominają o obślizgłych paprykach a rodzice o zepsutych marchewkach. Firma Kaizen, która dostarcza warzywa i owoce nie ma sobie nic do zarzucenia ponieważ tylko odbiera towar od producenta czyli przedsiębiorstwa Multismak

-można przeczytać na Onet.pl.

Do uczestnictwa dziecka w tego typu akcjach wymagana jest pisemna zgoda rodziców. Czyżby w ten sposób próbowano scedować odpowiedzialność za zjedzony zepsuty owoc na rodzica? Kto odpowiada za to, jak i czym karmione są dzieci w placówkach oświatowych? Dyrekcja szkół zapewnia, że nie ma wstępu do kuchni będących w ajencji. Gmina, która przeprowadza przetargi, przy wyborze stawia na cenę kosztem jakości. Jedni i drudzy zasłaniają się niewiedzą i niemożnością sprawdzania każdego punktu wydającego posiłki. A co na to sami dostawcy?

Dziecko nie powinno przynosić owoców do domu. Owoc ma być zjedzony w szkole. Na tym polega przecież idea programu

-w ten sposób na zarzuty odpowiadał Aleksander Walus, przedstawiciel firmy Kaizen w Onet.pl.

Zapewne dla dostawcy będzie lepiej, gdy popsute jabłko zostanie zjedzone przez ucznia w szkole. Wówczas istnieje duże prawdopodobieństwo, że rodzic nie zorientuje się, czym struło się dziecko. A firma będzie mogła nadal prowadzić akcję związaną z propagowaniem zdrowej żywności.

Katarzyna Kawlewska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.