Reżyserka „Zielonej granicy” bała się lecieć przez Atlantyk z Polakami na pokładzie, bo mogli ją zaatakować.
Ilekroć „Gazeta Wyborcza” przyznaje tytuł Człowieka Roku, zachowuje się jak Zelig z filmu Woody’ego Allena. Na jakiś czas staje się taka, jak jej wybraniec, a czasem trwa to latami. Tu nie ma jednak zaskoczenia i ryzyka, gdyż wybraniec (m.in. George Soros, Bronisław Komorowski, Donald Tusk czy Tomasz Grodzki) musi być jednocześnie taki, jak Adam Michnik – patron tego całego interesu. W 2024 r. Człowiekiem Roku została Agnieszka Holland i tu chyba tożsamość między Michnikiem a laureatką osiągnęła najwyższy poziom, czyli Holland jest taka jak Michnik, a Michnik taki jak Holland. No, może Michnik nie robi filmów, ale mógłby. Podobnie jak Holland mogłaby prowadzić „Gazetę Wyborczą”.
Uzasadniając wybór Adam Michnik stwierdził: „Świat Agnieszki Holland to nasz świat - spragniony wolności i prawdy po truciznach totalitaryzmów”. Te trucizny mają być „niezależne od barw i sztandarów, czarnych bądź czerwonych”. Laureatka stwierdziła z kolei, że „musi być ktoś taki [jak ona], kto powie, że nie wszystko jest fajnie, szczególnie wśród ludzi, którzy mają podobny system wartości”. Niefajny jest populizm, a „jedyną metodą walki z nim są wartości. Bez wartości może wygramy wybory, ale nie demokrację czy wolność. Te wartości to prawa człowieka czy szacunek do życia, niezależnie od koloru skóry”.
Gdy chodzi o „szacunek do życia”, to z tym jest już gorzej, bowiem w wielkim wywiadzie, jakiego przy okazji wyróżnienia Holland udzieliła „Wyborczej” wyszło na to, że „najdonioślejszą politycznie sprawą ostatnich lat” jest aborcja. Wprawdzie Holland nie mówi, że to jedno z podstawowych praw człowieka (skądinąd prawo człowieka do zabijania człowieka samo w sobie jest czymś niezwykłym i prawnie, i moralnie), ale oczywiście jest za wielką liberalizacją. W rozmowie przyznała też, że „trudno jest mi się powstrzymać od brutalnej nienawiści wobec niektórych ludzi z innego obozu politycznego. Walczę z tym”.
Agnieszka Holland nie tylko może, ale bardzo chce powstrzymać się od nienawiści wobec Donalda Tuska, bo „ma [dla niego] dużo podziwu i sympatii”, jako że „jest wybitnie utalentowanym politykiem i, jak się okazało, również skutecznym”. Wprawdzie „jeśli chodzi o kwestie migracji, nie spodziewała się po nim wiele”, ale „rozumie również jego - i mainstreamu Unii Europejskiej - obawy, że jeżeli demokratyczne rządy nie rozprawią się w sposób zdecydowany z kryzysem uchodźczym, to dadzą oręż prawicowym populistom, którzy zwyciężą w wyborach i zrobią porządek po swojemu. I będzie jeszcze bardziej nieprzyjemnie”. Czyli trzeba być pryncypialnym, ale bez przesady, bo ci wstrętni „prawicowi populiści” to jest dopiero prawdziwe zło.
Pani Agnieszka kocha Tuska, ale „legalizując ten burdel, polskie władze rezygnują z podstawowych aksjologicznych wartości. To zemści się na tej władzy i na nas, przeciwnikach autorytaryzmu. Bo ta władza musi stać na wartościach, jeżeli chce wygrać z populistyczną, nacjonalistyczną prawicą”. Władza „musi stać na wartościach” w sprawie imigrantów, ale nie musi we wszystkich innych, skoro Holland nawet nie wspomina o bezprzykładnym łamaniu przez Tuska i spółkę prawa i konstytucji oraz o zwykłym pałkarstwie w innych dziedzinach. Najważniejsze, żeby „nie dehumanizować osób uchodźczych, które stają się, owszem, narzędziem w ręku Łukaszenki, ale należy ich traktować jak ludzi, zgodnie z wartościami, o któreśmy tak długo walczyli”. Przy okazji pani Agnieszka demonstruje, że językowo i semantycznie jest już w awangardzie i zwykli imigranci zyskują kultowy status „osób uchodźczych”.
Agnieszka Holland odkryła, że 15 października „ludzie poszli tak licznie głosować (…) z powodu wartości”. Zapewne szczególnie przywiązane do wartości było wrocławskie Jagodno oraz wyborczy turyści. Ale pani Agnieszka tak jest przywiązana do baśni o wartościach, że straszy swoich ulubieńców, iż „jeżeli zapomną o wartościach, jeżeli zapomną o wiarygodności, uczciwości, szacunku dla człowieka, dla praw człowieka, dla praw kobiet itd., to my jako demokratyczna Polska po prostu nie mamy przyszłości”. Nie wiadomo, po co to „my”, wszak nawet dziecko wie, kto w Polsce może być „demokratą”.
Zapewne z powodu bycia wzorcem z Sevres demokracji, pani Agnieszka „czuje się zagrożona”. Po prostu demokracja tak na niej świeci i błyszczy, że wrogowie demokracji nie mogą tego znieść. A Holland jest tak ważna, że najbardziej jej blasku nie mogą znieść „najwyższe władze państwowe” (oczywiście te poprzednie). Wprawdzie „ich porównania i obelgi po niej spływały”, nie byli jej „w stanie dotknąć”, ale dla pani Agnieszki to pętaki, „do których nie ma źdźbła szacunku”. Jej ranga jest tak ogromna, nie ma w Polsce drugiej tak ważnej osoby (przy okazji chyba także w Europie), że wszyscy śledzą jej każdy krok, w tym niestety nienawistnicy.
Wprawdzie nie zdarzyło się w Polsce, żeby jakiś artysta musiał mieć ochronę, chyba że przed fanami, ale Agnieszka Holland jest tak wielka i tak ważna, że w jej wypadku okazało się to koniecznością. Poczuła się „we własnym kraju zagrożona przez nienawistników albo fanatyków”. Wprawdzie setki, a może nawet tysiące osób publicznych przyciągają różnych internetowych „bohaterów”, którzy kreują się na mścicieli (oczywiście zawsze trzeba być uważnym i nie wolno niczego bagatelizować), ale tylko ci atakujący Agnieszkę Holland są wyjątkowi. Sam od lat czytam, co by mi ci „bohaterowie” złego zrobili, a podobnie mają liczni koledzy, ale my to małe żuczki. Niestety Internet stał się przystanią dla wszelkich zakompleksionych nieudaczników, którzy za swoje nieudane życie mszczą się na tych, którzy anonimowi nie są i którym coś się udało.
Agnieszka Holland nie jest żadnym wyjątkiem, gdy chodzi o internetowy hejt, ale tak wielki człowiek jak ona wyjątkowy jednak być musi. Była na pokazie „Zielonej granicy” w Toronto, a stamtąd miała „polskim samolotem przylecieć bezpośrednio do Warszawy i zacząć przedpremierową kampanię”. Ale „zaczęły się te brutalne napady Ziobry i innych polityków, ale również anonimowe pogróżki. I pomyślałam, że mam przez dziewięć godzin siedzieć w puszce nad oceanem, otoczona głównie Polakami, wśród których może być ktoś, kto postanowi mnie zaatakować… Poczułam zwykły strach. Zmieniłam plany i poleciałam do Paryża, a dopiero stamtąd do Polski”. Wiadomo, jak na pokładzie większość stanowili Polacy, to niebezpieczeństwo jest ogromne. Wprawdzie takie rzeczy się nie zdarzały, ale nikt tych Polaków nie może być przecież pewny.
Było zagrożenie w „puszce”, ale im bliżej było premiery filmu, tym pani Agnieszka zaczęła sobie uświadamiać, że „to świetna kampania reklamowa naszego filmu”. No, niesamowite. Film filmem, ale są sprawy fundamentalne, np. taka, iż „wiedziała, że jeżeli PiS wygra wybory, to nie ma raczej co mieszkać w Polsce, bo będzie narażona na bezpośrednie niebezpieczeństwo. W mediach społecznościowych zaczęto grozić mi śmiercią”. Wiadomo, w Polsce po ulicach biegają tabuny krwiożerczych bestii, które nie tylko znają artystów, ale chcą im zrobić krzywdę (powtarzam, żadnych gróźb nie wolno bagatelizować, ale za artystami jednak krwiożercze bestie nie biegają).
W końcu pani Agnieszka doszła do wniosku (razem z bliskimi jej osobami), że „trzeba wziąć ochronę”. No i „skróciła pobyt do dziesięciu dni. To były jednak koszta”. Do sklepu „po bułki nie chodziła, bo prawie w ogóle nie wychodziła z domu”. W dodatku „wspaniałe sąsiadki utworzyły komitet blokowy, który czuwał, czy ktoś się aby nie wdziera”. Do domu nikt się nie wdarł, ale „w kinie w Białymstoku napadła na nas bojówka, zresztą pod wodzą wicewojewody podlaskiego. Chcieli się rzucić na mnie. Przypuszczam, że nie pobiliby mnie, ale nie musiałam tego na szczęście sprawdzać, bo interweniowali ochroniarze”. Wiadomo, bojówkarze wicewojewodowie to w Polsce normalka. Podczas uroczystości w „Gazecie Wyborczej” żadnego niebezpieczeństwa już nie było, tym bardziej że zmieniła się władza. Chyba że za niebezpieczne uznać tony wazeliny wylewającej się na Człowieka Roku 2024.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/691423-agnieszka-holland-nadal-balaby-sie-wychodzic-po-bulki