Andrzej Duda poszedł na debatę, choć wcześniej urzędujący prezydenci odmawiali mierzenia się z rywalami w pierwszej turze, budując swój „królewski majestat”. Tym razem było inaczej. I dobrze się stało, pokora popłaciła.
Słowo „pokora” jest kluczem do tej debaty. Prezydent mówił spokojnie, prezentował się „low profile”. Nie pysznił się, nie wywyższał, nie pouczał innych. Mówił o swoich osiągnięciach, prosił o głos, o szansę na dokończenie reform. To bardzo dobry kierunek. Pamiętajmy bowiem, że Bronisław Komorowski przegrał także dlatego, że zjadła go pycha i przekonanie o własnej wielkości. Tym razem to się nie powtórzy. Jedyne co można prezydentowi zarzucić to zbytnie skupienie się na sukcesach ostatnich pięciu lat; są one ważne, ale by wygrać, trzeba narzucić wizję kolejnych pięciu lat.
Rafał Trzaskowski też zapewne uważa, że swoje cele zrealizował, ale jednak nie błysnął tak, jak się spodziewał. Nie poniósł spektakularnej klęski, ale i nie objawił się jako nowy Tusk. Na najważniejsze pytania - i imigrację i małżeństwa homoseksualne - nie odpowiedział, uciekł, udał, że nie wie, o co chodzi. Tym samym nie oddalił obaw wielu wyborców w tych dwóch, tak mocno drażliwych, kwestiach.
Zawiedli pozostali kandydaci szeroko pojętej prawicy. Nie chodzi o to, że źle wypadli. Chodzi o to, że o ile liberałowie i lewica konsekwentnie podszczypywali prezydenta Dudę, to oni - zamiast punktować III RP choćby w kwestii imigracji - także podszczypywali prezydenta Dudę. Ciekawe, czy jeśli wygra Trzaskowski, wezmą na siebie choć część odpowiedzialności za rewolucję, którą nam tu urządzi lewica?
Hołownia swoje cele osiągnął, i choć do mnie nie przemawia zupełnie, a nawet drażni mnie szczególnie mocno, to przecież nie do mnie mówi. Nie zdziwię się, jeśli przewaga między nim a Trzaskowskim znów się zmniejszy.
Tradycyjnie padło sporo bzdur. Hołownia promował zawsze martwy i fikcyjny Trójkąt Weimarski, Kosiniak-Kamysz mówił o zajęciu w Unii pozycji Wielkiej Brytanii (ciekawe jak to zrobi bez przeciwstawienia się Berlinowi i Paryżowi, co przecież de facto piętnuje), a kilku kandydatów chciało wprowadzić dobrowolny ZUS, co będzie oznaczało albo bankructwo państwa, albo nędzę milionów starszych ludzi, dziś lub jutro. A wokół Waldemara Witkowskiego latała mucha, być może dziwiąc się jego tezom o prześladowaniu dzieci, które nie chodzą na religię. Bo przecież dziś, jeśli się kogoś w Polsce prześladuje, to coraz częściej właśnie wierzących.
Kandydaci słabsi wiele nie ugrali, a ci najsilniejsi zagrali jednak defensywnie. Debata nie przyniesie znaczących przesunięć w poparciu. Najważniejsze bitwy jeszcze przed nami. Ale to nie był stracony czas. Także dlatego, że jednak była to w miarę kulturalna dyskusja, pokazująca, że mimo wszystko jesteśmy jedną demokracją, a jej legitymizacja nie jest w kluczowych momentach podważana.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/505220-najwazniejsze-w-tej-debacie-byly-pokora-i-spokoj-prezydenta