Kwestia ekshumacji w Jedwabnem wróciła do polskiej debaty publicznej. Przed kilkoma tygodniami była używana w kolejnym sporze o historię z Izraelem. Jest obecna w dyskusjach polityków, również w ministerialnych gabinetach. Po 18 latach widać, że zlekceważona została dobra wola Lecha Kaczyńskiego, który zgodził się na ograniczoną formę prac ekshumacyjnych. Czy nasze państwo powinno wrócić do tego tematu? Dlaczego wszyscy się go boją? Jakie mogłyby być konsekwencje polityczne? – pyta Marek Pyza w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Temat niedostatecznie wyjaśnionej masakry Żydów w Jedwabnem w dalszym ciągu budzi wiele kontrowersji, a narosłe wokół niego mity działają na szkodę wizerunku Polski na arenie międzynarodowej. Ekshumację w 2001 r. zakończono po kilku dniach z powodu nacisku środowisk żydowskich. Czy faktycznie nienaruszalność szczątków ludzkich wynika z żydowskiej tradycji religijnej?
Sięgnijmy do publikacji Piotra Kadlčika, wieloletniego przewodniczącego Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Warszawie. W 2014 r. na łamach „Kolbojnika”, biuletynu gminy, podał całą serię dowodów na to, że ekshumacja w Jedwabnem powinna się odbyć. Już w stanowisku Naczelnej Rady Religijnej Żydów w Polsce z 1949 r. czytamy: „Synagogi i bóżnice mogą być wydzierżawione tylko pod tym warunkiem, że pieniądze […] będą wykorzystane na cele kultywowania cmentarzy […], ewentualnie ekshumacje Żydów”. Kadlčik przywołuje przypadek siedlecki, gdzie w 1949 r. ekshumowano 304 osoby, a także statystyki Centralnego Komitetu Żydów dotyczące ekshumacji w latach 1948–1949 w: Bochni, Bystrzycy, Czechowicach, Garwolinie, Górze św. Anny, Grójcu, Izabelinie, Jordanowie, Józefowie, Karczewie, Krakowie, Lubaczowie, Lublinie, Łazach, Łowiczu, Łukowie, Okuniewie, Opolu, Parysowie, Pieszycach, Pionkach, Poznaniu, Przemyślu, Radomiu, Rzeszowie, Siedlcach, Stutthofie (na terenie obozu), Świdrach Starych, Tarnowie, Toruniu, Tyszowcach, Warszawie i Zakopanem. Autor przypomina, że w 1949 r. Joint (American Jewish Joint Distribution Committee, Amerykańsko-Żydowski Połączony Komitet Rozdzielczy) przekazał 2 mln zł m.in. właśnie na prace ekshumacyjne
— wskazuje publicysta.
Istotnym głosem w sprawie masakry w Jedwabnem jest publikacja „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa, za sprawą której do dziś Polsce przypisuje się udział w Holokauście. Pseudofakty w niej zawarte obnażają zarówno historycy, także na łamach „Sieci”, przeprowadzone śledztwo IPN czy właśnie ekshumacje.
Wiemy więc m.in., że zamordowano wówczas nie 1,6 tys. osób, ale 300–400. Nie jest prawdą, że Polacy podpisali z Niemcami jakąś umowę na wymordowanie sąsiadów. Nie ma dziś żadnej wątpliwości, że zbrodnia odbyła się z niemieckiej inicjatywy i – co najmniej – pod niemieckim nadzorem (sąd, który badał sprawę w 1949 r., użył nawet sformułowania „pod terrorem”). Gontarczyk konkludował: „Polacy zachowywali się różnie: jedni ochotniczo wzięli udział w mordzie (do kilkunastu), inni zostali przymuszeni do udziału w zganianiu Żydów siłą, niektórzy ratowali Żydów”. I tak rozprawiał się z relacjami, na które powoływał się Gross: „Wszystkie relacje z tej zbrodni okazały się niewiarygodne, a głównymi oskarżycielami Polaków byli »naoczni świadkowie«: komunista mszczący się za śmierć brata – też sowieckiego kolaboranta – który tego dnia w ogóle nie przebywał w osadzie. Inne drastyczne opisy dotyczące Polaków (morderstwa i gwałty) zaczerpnięto z zeznań dwóch żydowskich świadków: Eliasza Grądowskiego i Abrama Boruszczaka. Tylko że Grądowskiego w 1940 r. Sowieci wywieźli na Sybir za kradzież, więc żadnym świadkiem nie był. Także Boruszczak nie mieszkał nigdy w Jedwabnem i nie wiadomo, czy istniał. Oba zeznania są bardzo podobne i można postawić hipotezę, że zostały spreparowane w UB w ramach rozgrywek między gangami handlującymi pożydowskimi nieruchomościami
— pisze Pyza.
Pytanie, które należy sobie dziś postawić, mówi o tym, o co tak naprawdę chodzi w wyjaśnieniu pogromu Żydów w Jedwabnem. Zwłaszcza w kontekście jawnych roszczeń finansowych strony izraelskiej i niechęć do ekshumacji, które w innych miejscach nie spotykają się ze sprzeciwem.
W relacjach polsko-izraelskich nie musi więc wcale chodzić o prawdę historyczną ani nawet o relacje między dwoma narodami, tylko właśnie o setki miliardów, które próbuje się wyciągnąć z Polski – w dodatku przy użyciu amerykańskiej potęgi. Jest oczywiste, że w gardłowych sprawach nie rozmawiamy z samym Izraelem, lecz z imperium izraelsko-amerykańskim. Ale jest równie oczywiste, że nie będziemy poważnym graczem na arenie międzynarodowej, dopóki nie wyzwolimy się z oków postkolonializmu na rzecz podmiotowości, nie przyzwyczaimy świata, że twardo zabiegamy o swoje interesy, że nie boimy się trudnych spraw, że opór potężniejszych partnerów nie odwiedzie nas od walki o prawdę. Nie chodzi o bezmyślne konfliktowanie się na siłę z naszym głównym sojusznikiem, co jest na drugim tle każdego sporu z Tel Awiwem, lecz o prawo Polaków do obrony swojego dobrego imienia. Nawet jeśli miałoby to nas trochę kosztować
— podsumowuje Marek Pyza.
Więcej na ten temat w najnowszym podwójnym numerze „Sieci”, w sprzedaży od 23 kwietnia br., także w formie e-wydania na http://www.wsieciprawdy.pl/e-wydanie.html.
Zapraszamy też do subskrypcji tygodnika w Sieci Przyjaciół – www.siecprzyjaciol.pl i oglądania ciekawych audycji telewizji wPolsce.pl.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/444397-marek-pyza-w-sieci-czy-warto-odkryc-prawde-o-jedwabnem