Gdy w roli zadającej pytania występuje Magdalena Środa, a odpowiada na nie Agnieszka Holland można by się spodziewać retorycznych i ideologicznych wodotrysków. Tymczasem rozmowa obu pań w „Wysokich Obcasach” ledwie ciurka, więc do wodotrysku jej daleko. I ta leniwa atmosfera mogła sprawić, że Agnieszka Holland słabo się kontrolowała. Bo wprawdzie w mało atrakcyjnej intelektualnie formie, ale powiedziała to, co zwykle jest skrzętnie ukrywane, a co jest absolutnie przerażającą wizją „nowego wspaniałego świata”. Pod tym względem pani Środa kontrolowała się znacznie bardziej. Oczywiście nawet w krótkich pytaniach Magdaleny Środy widać system wartości tego polskiego wcielenia Aleksandry Kołłontaj, czyli w rządzie Lenina ministry (jak mówią feministki) ds. kobiet (szefowej Żenotdieła).
Po pytaniach widać, że dr hab. Magdalena Środa jest entuzjastką „małżeństw” homoseksualnych i ich prawa do adopcji dzieci. Że jest fundamentalnie antyklerykalna, a Kościół katolicki uważa za wcielenie zła. Nieprzypadkowo wspomina „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood, czyli m.in. opis „Republiki Gilead z religijną dyktaturą”, gdzie kobiety (a właściwie ich brzuchy) są tylko inkubatorami dla dzieci ludzi władzy i generalnie warstwy próżniaczej. Środa chciałaby silnego i najlepiej zinstytucjonalizowanego, politycznego ruchu kobiet. Walkę z molestowaniem kobiet (wszystko jedno, czy wyobrażonym czy realnym) uważa za filar ich emancypacji. Polską politykę kulturalną ma za wyjątkowo opresyjną, zaś politykę historyczną za straszną (wizja narzucania twórcom filmów o żołnierzach wyklętych i bohaterskich Lechitach). Poszukiwanie w Polakach ksenofobii jest jej misją. Lubi marsze równości i imprezy kobiece. W połączeniu z Agnieszką Holland potencjał rewolucyjny Magdaleny Środy nie rośnie, lecz maleje, i to jest zaskakujące.
Pytania Magdaleny Środy są niczym przy odpowiedziach Agnieszki Holland. Zaskakuje jedynie wyjątkowo niewielki entuzjazm znanej reżyserki dla akcji „MeToo”. Holland dobrze zna relacje damsko-męskie w świecie kina, w tym w Hollywood i stąd się bierze jej sceptycyzm. Magdalena Środa zna je natomiast z medialnej i celebryckiej histerii. Ale poza „MeToo” kanon postępowego światopoglądu Agnieszki Holland został zaprezentowany, zaś to, co mówi o gender jest wręcz wstrząsające. Agnieszka Holland pokazuje świat, gdzie najlepszymi małżeństwami są związki homoseksualne, a najlepszymi rodzicami - jednopłciowe pary. „Wspieram równość i równe prawa. Nie tylko dlatego, że moja córka jest lesbijką, żyje w pięknym związku z inną kobietą i chciałabym, by miały takie same prawa jak wszyscy. Do równego traktowania, do małżeństwa” – mówi Holland. „Do adopcji też?” – podsuwa jej pomocną dłoń Magdalena Środa. „A dlaczego nie? Adoptowane dziecko w takiej rodzinie jest szczególnie upragnione i bardzo kochane. Czytałam sporo badań na ten temat, mam w Stanach Zjednoczonych homoseksualnych przyjaciół, którzy adoptowali dzieci. Są szczęśliwi, dzieci się dobrze rozwijają” – odpowiada Agnieszka Holland. Innymi słowy, jest wspaniale, gdy dziecko ma dwie mamy i zero tatusiów albo dwóch tatusiów i zero mam. Tym bardziej że liczba mam i tatusiów (przy utrzymaniu zera po drugiej stronie) może jeszcze wzrosnąć, żeby szczęście dzieliło więcej osób. Natomiast „źle się też dzieje, gdy para, która ma dziecko z poprzedniego heteroseksualnego związku, nie może zalegalizować małżeństwa. Dziecko nie ma wtedy poczucia stabilizacji i bezpieczeństwa”. Czyli homoseksualna para jest ostoją, związek hetero z nową partnerką/partnerem – zagrożeniem.
Naprawdę rewolucyjne są poglądy Agnieszki Holland na rodzenie. Ono jest właściwie opresją i formą przymusu. „To, że kobiety są wtłaczane w tak zwane tradycyjne role, że są przymuszane do rodzenia – to ze strachu. Tego samego, który był jednym z motywów głosowania na Trumpa” – wykłada znana reżyserka. Kobiety bez strachu po prostu by nie rodziły i wtedy najlepiej by się czuły, gdyż wtłaczanie w tradycyjne role to tylko zniewolenie. O jaki strach chodzi? O strach przed gender: „Boi się go prawica na całym świecie, polska, francuska, amerykańska. Gender jest dla nich nie tylko symbolem emancypacji gejów, ale przede wszystkim emancypacji kobiet. A ona zagraża demografii, czyli status quo. Wyemancypowane kobiety nie chcą rodzić tyle, ile chcieliby politycy”.
Holland nawet nie zauważa, jak bardzo gender w jej wydaniu jest narzędziem emancypacji umożliwiajacym zmianę struktury społecznej poprzez wolę wyzwolonych jednostek. Wolę bycia gejem, lesbijką, transem, interseksem i czym tam jeszcze. Gdy nie ma „przymusu rodzenia”, strukturę społeczeństwa można zmienić w drodze stosowania genderowej inżynierii społecznej. Zastanawia szczerość Agnieszki Holland, wprost mówiącej o podstawowej funkcji ideologii gender, bo to jest zwykle jednak starannie ukrywane. Czyli brak przymusu rodzenia oznacza niski przyrost naturalny i umożliwia przeciąganie kolejnych osób i grup na stronę homo-, trans- bądź inter-, a więc powiększanie bazy nowego społeczeństwa. W tym społeczeństwie rodzicielstwo jest oderwane od tradycyjnej rodziny, małżeństwa, macierzyństwa, co oznacza, że można je ugniatać niczym plastelinę i zmieniać wedle potrzeb ideologii oraz wizji postępu. Agnieszka Holland obnażyła gender bardziej niż najbardziej radykalni przeciwnicy tej ideologii.
Jakby mało było strachu przed gender, Agnieszka Holland ostrzega, że „rośnie strach mężczyzn przed utratą władzy. Tracą ją na rynkach pracy, tracą trochę w polityce, tracą w domu, więc szukają jej substytutu. Mizoginiczni zwolennicy Trumpa uwierzyli, że stare może wrócić, i tego się trzymają”. Władza była związana z tradycyjną rolą mężczyzny, więc „demaskulinizacja” mężczyzn jest najlepszym narzędziem pozbawienia ich władzy. Więcej lalusiów czy też hybryd (w sensie socjologicznym) o nieokreślonej tożsamości płciowej i odgrywających nieokreślone role społeczne oznacza mniej męskiej władzy, a przez to większe pole dla gender. W ten sposób szybko przebiegałoby przebudowanie społeczeństwa na w pełni postępowe, ale nie przebiega, gdyż „same kobiety wydają się niekiedy przestraszone tym tempem emancypacji. Jest trochę jak po komunizmie: zachłyśnięcie się wolnością, ale też strach, co z tą wolnością robić”. Gdyby kobiety nie były przestraszone, mielibyśmy już genderowy raj albo bylibyśmy blisko jego ustanowienia. Przeszkodą jest też „retoryka katolickiej władzy” – po prostu „obrzydliwa”. I ten katolicyzm władzy sprawia, że „w żadnym kraju nie ma elit, które stać na tak plugawą mowę”. Elity genderowe plugawej mowy się brzydzą i jej nie stosują. A nawet jeśli stosują, to w imię wyższych wartości i zwalczania „plugawej mowy” tych okropnych katoli. Agnieszka Holland, Magdalena Środa, redaktorki „Wysokich Obcasów” i najważniejsi ludzie „Gazety Wyborczej” chyba nie zdają sobie sprawy, co niepozorna rozmowa reżyserki z filozofką ujawnia. A ujawnia plan przebudowy społeczeństwa nie tylko wbrew tradycji, ale przede wszystkim wbrew biologii i demografii. To rzuca całkiem nowe światło na niechęć wobec wielodzietnych rodzin i tradycyjnych rodzin w ogóle, wobec takich programów jak 500+, wobec polityki zwiększania naturalnej dzietności. To wszystko jest przeszkodą dla genderowej rewolucji zmieniającej społeczeństwa. Rewolucji opartej na manipulowaniu biologią i redukowaniu naturalnej rozrodczości, ale przede wszystkim na demontażu tradycyjnego społeczeństwa. Panie Holland i Środa przedstawiły jeszcze bardziej przerażającą wizję przyszłości niż Margaret Atwood w „Opowieści podręcznej”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/399904-w-rozmowie-z-magdalena-sroda-agnieszka-holland-ujawnia-przerazajaca-wizje-genderowej-inzynierii-spolecznej