200–300 mln zł, które mają być wydane w najbliższych kilku latach na transmitowanie meczów reprezentacji, w tym Mistrzostwa Świata, na pewno w całości się nie zwróci. Bo zwrócić się nie może wobec faktu, że i te mistrzostwa, i wszelkie inne gry są wielkim prezentem nie tylko dla kibiców, ale także dla właścicieli prywatnych stacji nadawczych, głównie dla nc+, dla Polsatu, dla tzw. kablówek.
Stacje te za pośrednictwem TVP będą pokazywać swoim abonentom dokładnie te same rozgrywki, z tą jednak różnicą, że nie uiszczą z tego tytułu ani złotówki (!), a na dodatek telewizja publiczna za prezentowanie tego, co sama nabyła na własność, jeszcze im dopłaci. To nie jest kawał primaaprilisowy. To jest fakt. Wymuszony stosownym prawem. (…)
Telewizja publiczna ma być misyjna – zgodnie z ustawą. Problem w tym, że nikt jednak do tej pory nie określił konkretnie, co faktycznie znaczy „misja”. I nic dziwnego, bowiem „misja” dla każdego jest czymś innym. Na pewno nie precyzuje tego pojęcia takie oto sformułowanie z art. 21 Ustawy o radiofonii i telewizji, że publiczne TVP i Polskie Radio realizując misję oferuje „całemu społeczeństwu i poszczególnym jego częściom zróżnicowane programy i inne usługi w zakresie informacji, publicystyki, kultury, rozrywki, edukacji i sportu, cechuje się pluralizmem, bezstronnością, wysoką jakością i integralnością przekazu”. Cóż to bowiem znaczy?
Katolik będzie wszak rozumiał misję zupełnie przeciwnie niż ateista. Patriota ma zupełnie inne jej wyobrażenie niż targowiczanie, którymi teraz zaludniony jest w dużym stopniu nawet parlament, nie mówiąc o znajdujących się na usługach zagranicy polskojęzycznych mediach. Miłośnik tzw. wyższej kultury będzie się zżymał na uznanie za misję głupkowatych seriali, którymi zapchane jest kilka kanałów TVP. I tak dalej. Nie ma wzorca misji. Nie ma szans dogodzić wszystkim przy określaniu tego, co należy lub co warto zakwalifikować do dumnie brzmiącej kategorii „misja”. Przypominają się słowa nieżyjącego już wybitnego artysty Adama Hanuszkiewicza, który w 2004 r. słusznie stwierdził:
Hasło jest patetyczne, nie z naszej epoki. Gdyby misja dotyczyła każdego programu, także sportowej transmisji, to po słabszych skokach Małysza szukano by, kto jest [w telewizji] za to odpowiedzialny. Nie przesadzajmy z misją, powinno być poczucie obowiązku telewizji publicznej wobec odbiorców. Dobre programy artystyczne nie muszą być elitarne, by arcydzieła były popularne. Słowacki lękał się wymuskanej sławy, a Mickiewicz chciał pod strzechy.
To, co Ustawa określa jako misję, powinno ewidentnie odnosić się do każdego przyzwoitego nadawcy, nie tylko do TVP! W Ustawie są opisane zasady po prostu uczciwego podchodzenia do programów i audycji, i do samych telewidzów. Nigdzie przecież nie jest stwierdzone, w żadnym prawie, że prywatni nadawcy i operatorzy mogą być nieuczciwi albo funkcjonować na usługach partii politycznych. Oni powinni być jeszcze bardziej obiektywni niż media publiczne, które są de facto państwowe, a więc zobowiązane do prezentowania racji stanu bez jakichkolwiek wątpliwości, dyskusji lub dywagacji. Co zaś obserwujemy od lat? Potężni prywatni nadawcy są po prostu agresywną tubą propagandową lewackich ugrupowań, nie tylko zresztą politycznych.
Ważna jest w naszych rozważaniach wiedza, że nawet Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ma w kwestii rozstrzygania o misyjności problemy i wcale nie uznaje wszystkich audycji telewizji publicznej za zgodne z jej posłannictwem. To rozróżnienie jest istotne przy rozdzielaniu pieniędzy zebranych z abonamentu – zgodnie z procedurami powinny być skierowane tylko na audycje misyjne. Wszelkie rozważania na temat misji mają swoje źródło we wspomnianym już art. 21 Ustawy z dnia 29 grudnia 1992 r. z późniejszymi zmianami. (…) A w tej Ustawie, w przywołanym artykule nie ma ani słowa o tym, że telewizja publiczna powinna za darmo przekazywać prywatnym nadawcom to, co zakupiła lub sama wyprodukowała za ciężkie miliony i miliardy otrzymywane przez lata od państwa i obywateli, czyli abonentów. To interpretacja omawianej tu Ustawy, podsunięta kiedyś przez sprytnych prawników wynajętych przez prywatnych operatorów telewizyjnych, skutecznie zasugerowała, że platformy satelitarne i kablówki powinny otrzymywać gratis to, co emituje nadawca publiczny. Wyjątkowy ich spryt polegał na tym, że na prywatnych nadawców nałożono jakoby obowiązek emitowania, i to w całości, programów TVP.
Obowiązek – co miało oznaczać, że tak naprawdę to oni wcale by tego TVP nie chcieli mieć w pakietach oferowanych swym klientom nawet za darmo; no, ale muszą, bo prawo tak każe, a oni w żadnym wypadku nie chcą być z prawem na bakier. Skoro jednak muszą, to łaskawie nadadzą to publiczne dziadostwo, ale przecież mają w związku z tym dodatkowe koszty techniczne, konserwacyjne, administracyjne – no więc trzeba im coś za to zapłacić, logiczne. Logiczne staje się też wszystko następne, kiedy pominiemy moment początkowy: oszukańczą interpretację rozdziału 4, a zwłaszcza art. 21 omawianej tu Ustawy.
Nawet tyleż słynny, co kontrowersyjny art. 43 tejże Ustawy, podobno nakazujący nieodpłatne przekazywanie części programów TVP operatorom prywatnym, jest konsekwencją enigmatyczności pojęcia „misja”. Piszę „podobno”, bo funkcjonują poważne interpretacje, że artykuł 43 dotyczy tylko kablówek. (…)
Media (nie tylko państwowe) podlegają oprócz cytowanej tu Ustawy z 1992 r,. jeszcze prawom telekomunikacyjnemu, pocztowemu, prasowemu, abonamentowemu, autorskiemu, o ochronie konkurencji, a ponadto zarządzeniom ministerstwa oraz Krajowej Rady i Telewizji i oczywiście uchwałom autonomicznych zarządów własnych spółek. Zwłaszcza telewizja publiczna tkwi w istnej dżungli prawnej. Jest to ewidentnie wykorzystywane do ukrywania korzyści, jakie z gratisowego emitowania programów będących własnością Telewizji Polskiej SA czerpią prywatni operatorzy.
Według danych za ubiegły rok największymi dostawcami płatnej telewizji w Polsce są czołowe platformy cyfrowe i sieci kablowe. Grupa Cyfrowy Polsat miała 4,68 mln abonentów, platforma nc+ została dosyć w tyle ze swoimi 2,09 mln klientów. Z kolei sieć UPC (polska filia międzynarodowego koncernu UPC Broadband) miała przeszło milion klientów telewizji cyfrowej, a Multimedia Polska 835 tys. W sumie mamy więc do czynienia z wieloma milionami telewidzów korzystających codziennie z kanałów TVP – nie za darmo, jak się to głosi, ale za słone opłaty abonamentowe pobierane co miesiąc przez prywatnych operatorów jako należność za wykupione przez pojedynczych klientów przeróżne pakiety. Przeróżne, ale cechujące się zawsze tym samym: wszystkie oferują wśród innych telewizji programy polskiej telewizji publicznej. Za 6 miesięcy będziemy więc w ramach tychże pakietów oglądać także mistrzostwa świata w piłce nożnej zakupione wszakże tylko z kasy TVP.
Pojawili się też nowi spryciarze, jak np. firma ExtremeSAT, którzy działają według tych samych idei co darmowe czasopisma. W sieci funkcjonują bowiem setki kanałów gratisowych, które oni udostępniają bezpłatnie na swoim dekoderze, podobno tylko za cenę owego dekodera (260 zł). Jaki mają w tym interes? Ze sprzedaży np. miliona dekoderów – olbrzymi. A perspektywicznie dojdą duże wpływy z reklam, dla których, praktycznie rzecz biorąc, owe gratisowe kanały będą nośnikiem. Stąd pytanie – kto stoi za taką firmą jak ExtremeSAT albo kto ją niebawem wykupi? Wśród wielu gratisowych kanałów oferowanych przez tych spryciarzy jest też trochę polskich, w tym niektóre należące do Telewizji Polskiej SA. Nieśmiertelna „misja” powoduje, że wszyscy, ExtremeSAT również, mogą sobie dowolnie żerować na tym, co jest kupowane, produkowane i emitowane za ciężkie pieniądze pozyskane albo z abonamentów TVP, albo z kasy państwa. Następni pewnie już się czają, by korzystać z państwowej darmochy. Telewizja Polska SA za darmo oddaje prywatnym dostawcom telewizji płatnej wszystko co ma. Z racji tej quasi-wyłączności nie zyska też dodatkowo na mistrzostwa żadnych klientów, bo niby kogo? Wszyscy oglądający telewizję są już gdzieś „zabukowani”; a to na Polsacie, a to na nc+, a to jeszcze gdzie indziej. TVP kupuje mistrzostwa na wyłączność, ale sama na wyłączność nie jest, więc i wyłączność transmitowania przez nią mistrzostw jest fikcją.
Już widzę, jak radośnie eksponowane będą mistrzostwa świata w piłce nożnej w TVN lub w Polsacie. Nawet wyślą tam swoje ekipy, by robiły tzw. okołomeczowe relacje, co kosztować ich będzie mniej niż jedna dziesięciotysięczna tego, co zapłaci za mecze TVP. Meczy nie wolno przerywać reklamami, a zatem przed nimi, w przerwach oraz po nich zadziałają jak zwykle wraz z setkami reklam studia okołomeczowe, tak telewizji publicznej, jak i każdego innego nadawcy; wielki zysk odnotują jednak prywatni operatorzy, bo tym razem unikną największych kosztów związanych z zakupem praw. To się nazywa robić interesy!
(…) Najwyższy czas rozpocząć i wygrać batalię o taką zmianę prawa, że TVP stanie wreszcie na pozycji prawdziwego konkurenta na rynku telewizyjnym, a nie będzie wciąż mimo swych olbrzymich rozmiarów funkcjonować jako ubogi krewny. Chodzi o uporządkowanie i zmianę prawa, które degraduje ekonomicznie nadawcę publicznego zamiast preferować uczciwą grę rynkową. Zgodnie bowiem z obecnym prawem usiłuje się za wszelką cenę obciążyć kosztami Telewizji Polskiej SA obywateli, czego najlepszym przykładem jest ekwilibrystyka abonamentowa. Byle tylko nie tykać miliarderów, czyli prywatnych stacji. (…)
Oczywiście prywatni nadawcy tak łatwo nie będą chcieli pozbyć się złotej żyły, jaką jest dla nich od początku TVP. Lęk przed jej utratą czują nie od dziś. Już 10 lat temu Polsat zastosował obronę swego stanu posiadania poprzez atak na Telewizję Polską SA. W okresie pierwszego rządu PiS-u obawiał się, że może utracić darmowe emitowanie programów telewizji publicznej, tym bardziej że już wcześniej padały takie propozycje. 17 kwietnia 2007 r. Polsat oskarżył więc przed Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów publicznego nadawcę o to, że… ogranicza swym działaniem konkurencję na rynku! Zarzut absurdalny, ale machina prawna ruszyła i przeciwnik musiał się bronić zamiast kombinować, jakie korzystne dla siebie zmiany poczynić.
Znamienna była wówczas obszerna odpowiedź prezesa UOKiK, który wniosek Polsatu oddalił. Pisał on m.in.: „Pakiet programów [chodzi tu o pakiet Polsatu – przyp. red.] stanowi o wartości produktu oferowanego abonentom. Sygnał telewizyjny jest zatem towarem przekazywanym operatorowi [Polsatowi], a dostawca tego towaru [Telewizja Polska SA] zasługuje – co do zasady – na świadczenie ekwiwalentne. Z kolei nadawca bezpłatnego kanału telewizyjnego dzięki transakcji z operatorem zyskuje widownię. Dostęp do widowni stanowi o wartości produktu oferowanego przez nadawcę bezpłatnego kanału telewizyjnego na rynku reklamowym. Co do zasady więc, w zamian za ową usługę nadawca powinien być gotowy do świadczenia wzajemnego. Obie strony transakcji, dostrzegając obopólne korzyści ze współpracy, mogą zrezygnować ze świadczeń wzajemnych, co też było do roku 2004 przyjętą praktyką w stosunkach pomiędzy TVP a operatorami kablowymi i satelitarnymi. Racjonalniejszym z punktu widzenia ekonomicznego – choć trudniejsze i kosztowniejsze w praktyce, byłoby obliczenie wysokości należnych świadczeń wzajemnych (być może nierównych), a następnie ich potrącenie”.
Polsat nie zamierzał jednak bilansować z Telewizją Polską świadczeń wzajemnych. Dlaczego? Można powiedzieć, że gołym okiem widać było (i jest), iż pakiet programów Polsatu wzmocniony o kanały TVP stanowi wielką atrakcję i systematycznie przysparza operatorowi nowych klientów (abonentów). Nierówności świadczeń wzajemnych dowodziła choćby wielka przewaga firmy Solorza na rynku reklamowym. Także koszty utrzymania obu firm potwierdzały nierówność; Polsat miał je znacznie niższe, bowiem sam mało produkował i poza tanimi programami informacyjnymi opierał się na cudzych produktach, w dużym stopniu darmowych! Przed wszystkim z Telewizji Polskiej miał wszystko za darmo. Marek Niechciał, ówczesny prezes UOKiK (teraz zresztą powrócił na to stanowisko) powołany przez premiera Jarosława Kaczyńskiego, nawet wychodząc z założenia, iż kanały telewizji publicznej winny być bezpłatne, nie negował, że operator (Polsat w tym przypadku) może zostać obciążony z tytułu korzystania z nich.
Telewizja publiczna została ubezwłasnowolniona, zaczęło się pacyfikowanie firmy na Woronicza prowadzone na różne sposoby. Np. Donald Tusk publicznie wzywał do niepłacenia abonamentu, co ma swoje reperkusje do dziś. Po upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego i zwycięstwie PO z PSL-em udaremniano jakiekolwiek przedsięwzięcia mające na celu wzmocnienie Telewizji Polskiej SA. Udaremniono też dyskusję o świadczeniach wzajemnych.
Ale znacznie gorszą rzeczą było przerwanie realizacji przez Telewizję Polską SA własnej platformy satelitarnej. Odebrano tym sposobem TVP narzędzie do skutecznego przeciwstawiania się rosnącym w siłę konkurentom. Odebrano Telewizji Polskiej SA możliwość powalczenia o nowych klientów dla własnej platformy. Platforma się upowszechniła, ale Obywatelska, nie satelitarna. W 2009 r. przerwano dystrybucję państwowych dekoderów; w sumie już rozprowadzono ich nie tak mało jak na fazę początkową, bo 60 tys. Szybko jednak sprawie ukręcono łeb; TVP nie mogła stać się konkurencyjna wobec TVN i Polsatu! No i nie stała się. Stąd tamci mają dziś z reklam trzy, cztery razy tyle co TP SA. To było świadome założenie, że tortu reklamowego, którego wartość wyliczana jest rocznie na 7,5 mld (!) zł, nie będzie jeść TVP, co najwyżej może go troszkę posmakować. Za te decyzje rządowe i parlamentarne obie działające na własnych platformach satelitarnych telewizje, TVN i Polsat, wywdzięczają się PO i jej bękartom do dziś. Jest za co.
Decyzja o rezygnacji z własnej platformy satelitarnej była szczególnie antymisyjna, obojętnie, co by się ostatecznie za misję uznało. I totalnie niegospodarna. Praktycznie do dziś nieuzasadniona. Opowieści medialne, że pierwsze dekodery nie były najlepsze, dlatego też zrezygnowano z całego wielkiego przedsięwzięcia, polecam tym, którzy blisko dziesięć lat później korzystają z dekoderów np. nc+. To wyjątkowy bubel, a mimo to operator zgarnia z rynku potężną kasę.
To była decyzja narażająca państwo (czytaj: obywateli) na olbrzymie straty. To było przestępstwo, z którym do dziś nikt nie próbuje się zmierzyć. Może zajmie się tą sprawą Ministerstwo Sprawiedliwości? A czemu z daleka obchodzi ten temat Najwyższa Izba Kontroli?
Rezygnując z platformy satelitarnej, mieliśmy przez lata zamiast konkurencyjnej telewizji publicznej deficyty; co roku dopłacano do Telewizji Polskiej SA od 400 do 440 milionów zł. W tym roku blisko miliard. Za te dopłaty można było już dawno zorganizować świetną platformę satelitarną! I co niezwykle ważne: rozwiązałby się wówczas problem z abonamentem. Piąta kolumna jednak podpowiada dziś decydentom, że taka platforma to teraz już przestarzała sprawa, że nie ma potrzeby kłopotać się nią, trzeba myśleć np. o VOD (wideo na życzenie) itd. Tak, trzeba myśleć o nowinkach, jednak miliony ludzi wciąż jeszcze korzystają i dłuuugo korzystać będą z platform satelitarnych. Różnica dziś jest taka, że można taki zamysł nadawanie z platformy satelitarnej) przeprowadzić szybciej, prościej i taniej. Np. mistrzostwa świata w Rosji byłyby wtedy faktycznie wyłącznością Telewizji Polskiej SA! Wtedy ona udostępniałaby poszczególne mecze np. Polsatowi za słone honoraria – tak jak robił to i robi wciąż Polsat w stosunku do firmy z Woronicza w przypadku wielu innych zawodów sportowych.
Brak własnej platformy satelitarnej odbija się na każdym kroku. TVP tkwi w chorym mariażu z wrogimi sobie operatorami. Śmiertelnie wrogimi.
Można było mieć nadzieję, że zwycięstwo PiS-u zmieni sytuację. Niestety, w tym przypadku tak się w ogóle nie stało. Nazwanie mediów publicznych narodowymi, co jest zabiegiem tyleż modnym, co pozornym nie tylko w przypadku TVP, okazało się narzędziem stosowanym jedynie do wymiany ludzi kierujących mediami. Na tym poprzestano. Tak samo nie zmieni tego właśnie planowana dekoncentracja mediów. Nie chcę tu dyskutować o jakości zawodowej nowych dyrektorów i prezesów, ale choćby byli geniuszami, niewiele zdziałają, jeśli nie zmieni się i nie uporządkuje systemu prawnego i nie rozpocznie się natychmiast inwestycji (naprawdę niewielkich i szybko się refinansujących) w nowoczesną platformę satelitarną. Jedno i drugie można w obecnych warunkach politycznych, gospodarczych oraz technicznych przeprowadzić bardzo szybko. W przeciwnym razie król (prezes) wielkiego imperium (medialnego) będzie dalej paradował nago, a dwór ze strachu albo dla świętego spokoju będzie udawał, że tego nie widzi.
Leszek Sosnowski
Autor jest prezesem wydawnictwa Biały Kruk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/375076-leszek-sosnowski-prywatni-operatorzy-robia-wielka-kase-na-panstwowej-telewizji-dekoncentracja-mediow-musi-to-zmienic