Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wybór szybkiej ścieżki legislacyjnej, wprowadzanie w ostatniej chwili do procedowania ustawy o SN, przepychanie ich kolanem wynikał nie tyle z obaw przez protestami opozycji, lecz z chęci uchwalenia ustaw ograniczających prerogatywy prezydenta i postawienia go w ten sposób przed faktem dokonanym
— mówił w rozmowie z Maciejem Mazurkiem prof. dr hab. Krzysztof Brzechczyn, filozof z Instytutu Filozofii UAM.
Maciej Mazurek: Jaka jest rola wymiaru sprawiedliwości w III RP?
Prof. Krzysztof Brzechczyn: Kiedy w wywiadzie dla Polskiego Radia w lutym tego roku Jarosław Kaczyński zasugerował frankowiczom szukania rozstrzygnięć w sądach, „Newsweek” napisał, że prezes PiS „nie pozostawił złudzeń tzw. frankowiczom - od teraz muszą liczyć tylko na siebie i polskie sądy”.
Oburzenie lewicowo-liberalnych mediów na wypowiedziane słowa było dobrym wskaźnikiem realnego zaufania, a właściwie jego braku, żywionego do wymiaru sprawiedliwości nie tylko przez elektorat zjednoczonej prawicy. Wymiar sprawiedliwości nie uległ zasadniczym zmianom po 1989 r. Ten stan rzeczy sprawia, że jest on zwornikiem wywodzącego się z postkomunizmu oligarchicznego układu społecznego. Warto odwołać się do jednego przykładu. Trwająca w latach 1989-91 afera FOZZ, która kosztowała budżet państwa 334 mln złotych. Od złożenia aktu oskarżenia (1993) do wydania ostatecznego wyroku (2009) upłynęło 16 lat w trakcie których istotne zarzuty uległy przedawnieniu.
W jaki sposób ocenia Pan Profesor sposób wprowadzenia pakietu trzech ustaw?
Pod względem socjotechnicznym można wyróżnić dwie metody wprowadzania zmian społecznych, które dotyczą uprzywilejowanych środowisk społecznych: „rewolucyjną” i ewolucyjną. Metoda rewolucyjna, czyli legislacyjny Blitzkrieg wprowadza zmiany w sposób szybki, natychmiastowy; obejmując tak wielki zakres spraw, że nie ma czasu na przeciwdziałanie. Z kolei metoda ewolucyjna polega na systematycznym wprowadzaniu drobnych zmian, z których każda z osobna jest tak niewielka, że nie można wywołać protestów. Skumulowany efekt tych zmian jest taki sam jak w przypadku metody rewolucyjnej.
Rząd zdecydował się na legislacyjny Blitzkrieg przez co tylko uwiarygodnił narrację totalnej opozycji, o tym, że chce dokonać zamachu na trójpodział władzy i wprowadzić totalitarną dyktaturę. Ponadto, przy tak pośpiesznym procedowaniu zdarzyły się niedoróbki i zwykłe błędy. Zaryzykowałbym twierdzenie, że to nie treść ustaw, lecz przede wszystkich sposób ich procedowania dostarczył kolejnych argumentów totalnej opozycji i był powodem protestów na stosunkowo dużą skalę.
Czy to zadecydowało o wecie prezydenta?
Mam nadzieję, że nie. W proponowanych reformach wyróżnić można trzy wymiary: pierwszy usprawniał działanie sądów odczuwalne przez obywateli; np. wprowadzenie losowego przydziału spraw, gwarancja kontynuacji procesu przez ten sam skład orzekający, który ma skracać przewlekłość postępowania. Drugi wymiar wzmacniał nadzór ministra sprawiedliwości nad organizacją sądów i wpływ na nominację prezesów sądów wojewódzkich. Jednym z warunków powodzenia reformy sądownictwa są również zmiany personalne i nie można mieć, co do tego złudzeń.
Trzeci wymiar proponowanych ustaw – i tutaj moim zdaniem leży clou problemu – wzmacniał prerogatywy Ministra Sprawiedliwości kosztem Prezydenta. Minister Sprawiedliwości, będący Prokuratorem Generalnym, zyskałby odtąd formalny lub nieformalny wpływ na nominację sędziów Sądu Najwyższego. Tak można rozumieć uzasadnienie weta Prezydenta, według którego w polskiej tradycji prawnej Prokurator Generalny nie miał władzy nad sędziami Sądu Najwyższego.
Ten wymiar proponowanych zmian naruszałby zarazem układ sił w szeroko pojętym obozie władzy. Nie mógł zatem pozostać bez reakcji ze strony Prezydenta. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wybór szybkiej ścieżki legislacyjnej, wprowadzanie w ostatniej chwili do procedowania ustawy o SN, przepychanie ich kolanem wynikał nie tyle z obaw przez protestami opozycji, lecz z chęci uchwalenia ustaw ograniczających prerogatywy prezydenta i postawienia go w ten sposób przed faktem dokonanym.
Czy nie uważa Pan, że decyzja Prezydenta Andrzeja Dudy to ciężki błąd polityczny?
Należy odróżnić interwencję Prezydenta od sposobów jej przeprowadzenia. Co do argumentów można się zgodzić. Ustawy nie powinny być pisane pod konkretnego ministra, lecz na całe lata. Co się stanie, gdy minister sprawiedliwości się zmieni; PiS wygra następne wybory, lecz będzie musiał szukać koalicjanta i resort przypadnie przypadkowej osobie… Dodajmy jeszcze aspekt ściśle legislacyjny; 3 nie równa się 5. Prezydent stając na straży autorytetu państwa nie mógł w podpisywanych przez siebie ustawach tolerować tego typu błędów.
Wątpliwości budzi jednak sposób interwencji prezydenta. Weto jest zawsze pewną ostatecznością. Lepiej oczywiście byłoby, gdyby nawet nieformalna, interwencja Prezydenta nastąpiła wcześniej. Rząd przecież zgodził się już na wybór sędziowskiej części Krajowej Rady Sądowniczej większością 3/5 głosów. Coś zatem musiało zaszwankować w komunikacji wewnątrz obozu władzy. Ponadto Prezydent zapowiadając weto nie postawił totalnej opozycji praktycznie żadnych warunków. Nie można tolerować drastycznych wypowiedzi Ryszarda Petru typu: „tak jak wyrwaliśmy wam mikrofon, tak wyrwiemy wam władzę”. Jest to przecież namawianie do łamania prawa i demokracji. Jeżeli Prezes Sądu Najwyższego tego samego dnia spotyka się z Prezydentem, a później bierze udział w demonstracji, to narusza zasadę apolityczności urzędu sędziowskiego.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wybór szybkiej ścieżki legislacyjnej, wprowadzanie w ostatniej chwili do procedowania ustawy o SN, przepychanie ich kolanem wynikał nie tyle z obaw przez protestami opozycji, lecz z chęci uchwalenia ustaw ograniczających prerogatywy prezydenta i postawienia go w ten sposób przed faktem dokonanym
— mówił w rozmowie z Maciejem Mazurkiem prof. dr hab. Krzysztof Brzechczyn, filozof z Instytutu Filozofii UAM.
Maciej Mazurek: Jaka jest rola wymiaru sprawiedliwości w III RP?
Prof. Krzysztof Brzechczyn: Kiedy w wywiadzie dla Polskiego Radia w lutym tego roku Jarosław Kaczyński zasugerował frankowiczom szukania rozstrzygnięć w sądach, „Newsweek” napisał, że prezes PiS „nie pozostawił złudzeń tzw. frankowiczom - od teraz muszą liczyć tylko na siebie i polskie sądy”.
Oburzenie lewicowo-liberalnych mediów na wypowiedziane słowa było dobrym wskaźnikiem realnego zaufania, a właściwie jego braku, żywionego do wymiaru sprawiedliwości nie tylko przez elektorat zjednoczonej prawicy. Wymiar sprawiedliwości nie uległ zasadniczym zmianom po 1989 r. Ten stan rzeczy sprawia, że jest on zwornikiem wywodzącego się z postkomunizmu oligarchicznego układu społecznego. Warto odwołać się do jednego przykładu. Trwająca w latach 1989-91 afera FOZZ, która kosztowała budżet państwa 334 mln złotych. Od złożenia aktu oskarżenia (1993) do wydania ostatecznego wyroku (2009) upłynęło 16 lat w trakcie których istotne zarzuty uległy przedawnieniu.
W jaki sposób ocenia Pan Profesor sposób wprowadzenia pakietu trzech ustaw?
Pod względem socjotechnicznym można wyróżnić dwie metody wprowadzania zmian społecznych, które dotyczą uprzywilejowanych środowisk społecznych: „rewolucyjną” i ewolucyjną. Metoda rewolucyjna, czyli legislacyjny Blitzkrieg wprowadza zmiany w sposób szybki, natychmiastowy; obejmując tak wielki zakres spraw, że nie ma czasu na przeciwdziałanie. Z kolei metoda ewolucyjna polega na systematycznym wprowadzaniu drobnych zmian, z których każda z osobna jest tak niewielka, że nie można wywołać protestów. Skumulowany efekt tych zmian jest taki sam jak w przypadku metody rewolucyjnej.
Rząd zdecydował się na legislacyjny Blitzkrieg przez co tylko uwiarygodnił narrację totalnej opozycji, o tym, że chce dokonać zamachu na trójpodział władzy i wprowadzić totalitarną dyktaturę. Ponadto, przy tak pośpiesznym procedowaniu zdarzyły się niedoróbki i zwykłe błędy. Zaryzykowałbym twierdzenie, że to nie treść ustaw, lecz przede wszystkich sposób ich procedowania dostarczył kolejnych argumentów totalnej opozycji i był powodem protestów na stosunkowo dużą skalę.
Czy to zadecydowało o wecie prezydenta?
Mam nadzieję, że nie. W proponowanych reformach wyróżnić można trzy wymiary: pierwszy usprawniał działanie sądów odczuwalne przez obywateli; np. wprowadzenie losowego przydziału spraw, gwarancja kontynuacji procesu przez ten sam skład orzekający, który ma skracać przewlekłość postępowania. Drugi wymiar wzmacniał nadzór ministra sprawiedliwości nad organizacją sądów i wpływ na nominację prezesów sądów wojewódzkich. Jednym z warunków powodzenia reformy sądownictwa są również zmiany personalne i nie można mieć, co do tego złudzeń.
Trzeci wymiar proponowanych ustaw – i tutaj moim zdaniem leży clou problemu – wzmacniał prerogatywy Ministra Sprawiedliwości kosztem Prezydenta. Minister Sprawiedliwości, będący Prokuratorem Generalnym, zyskałby odtąd formalny lub nieformalny wpływ na nominację sędziów Sądu Najwyższego. Tak można rozumieć uzasadnienie weta Prezydenta, według którego w polskiej tradycji prawnej Prokurator Generalny nie miał władzy nad sędziami Sądu Najwyższego.
Ten wymiar proponowanych zmian naruszałby zarazem układ sił w szeroko pojętym obozie władzy. Nie mógł zatem pozostać bez reakcji ze strony Prezydenta. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że wybór szybkiej ścieżki legislacyjnej, wprowadzanie w ostatniej chwili do procedowania ustawy o SN, przepychanie ich kolanem wynikał nie tyle z obaw przez protestami opozycji, lecz z chęci uchwalenia ustaw ograniczających prerogatywy prezydenta i postawienia go w ten sposób przed faktem dokonanym.
Czy nie uważa Pan, że decyzja Prezydenta Andrzeja Dudy to ciężki błąd polityczny?
Należy odróżnić interwencję Prezydenta od sposobów jej przeprowadzenia. Co do argumentów można się zgodzić. Ustawy nie powinny być pisane pod konkretnego ministra, lecz na całe lata. Co się stanie, gdy minister sprawiedliwości się zmieni; PiS wygra następne wybory, lecz będzie musiał szukać koalicjanta i resort przypadnie przypadkowej osobie… Dodajmy jeszcze aspekt ściśle legislacyjny; 3 nie równa się 5. Prezydent stając na straży autorytetu państwa nie mógł w podpisywanych przez siebie ustawach tolerować tego typu błędów.
Wątpliwości budzi jednak sposób interwencji prezydenta. Weto jest zawsze pewną ostatecznością. Lepiej oczywiście byłoby, gdyby nawet nieformalna, interwencja Prezydenta nastąpiła wcześniej. Rząd przecież zgodził się już na wybór sędziowskiej części Krajowej Rady Sądowniczej większością 3/5 głosów. Coś zatem musiało zaszwankować w komunikacji wewnątrz obozu władzy. Ponadto Prezydent zapowiadając weto nie postawił totalnej opozycji praktycznie żadnych warunków. Nie można tolerować drastycznych wypowiedzi Ryszarda Petru typu: „tak jak wyrwaliśmy wam mikrofon, tak wyrwiemy wam władzę”. Jest to przecież namawianie do łamania prawa i demokracji. Jeżeli Prezes Sądu Najwyższego tego samego dnia spotyka się z Prezydentem, a później bierze udział w demonstracji, to narusza zasadę apolityczności urzędu sędziowskiego.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/350470-nasz-wywiad-prof-brzechczyn-legislacyjny-blitzkrieg-rzadu-uwiarygodnil-narracje-totalnej-opozycji-o-zamachu-na-trojpodzial-wladzy