Literalnie rzecz biorąc, PiS powinien podchwycić prezydencki pomysł poprawienie reformy sądownictwa, a totalna opozycja go odrzucić.
Co on bowiem oznacza, gdyby poprawiono ustawę o Krajowej Radzie Sądownictwa? Oznacza tyle, że łykamy wszystkie zmiany: wzmocnienie władzy ministra nad prezesami sądów, rozstanie się z korporacyjnym modelem mianowania (kooptacji) sędziów i wreszcie najbardziej radykalny punkt: zdjęcie ze stanowisk obecnych sędziów Sądu Najwyższego. Który cała opozycja opisuje – dodajmy mając do tego pewne podstawy – jako niekonstytucyjny zamach na prawo.
To wszystko jest osładzane jednym cukierkiem. Nowa Krajowa Rada Sądownictwa, która ma sprawować kontrolę nad awansami i karierami sędziów, już nie w imieniu sędziowskiej korporacji, a de facto w imieniu polityków, jest wyłaniania w porozumieniu z częścią opozycji.
Podważa się w ten sposób zarzut, że PiS będzie tych sędziów mianować jedynie we własnym interesie. Daje się więc poważny atut w debacie, także z zagranicą. A wystarczy się ułożyć z Kukiz 15 (wyraźnym inicjatorem pomysłu) i być może PSL-em. Pomijając całkiem najbardziej rozżarte formacje liberalne – PO i Nowoczesną.
Cena to stosunkowo mało wygórowana w zamian za wrażenie, że został zawarty jakiś kompromis. Rzecz w tym, a obserwowałem dziś, całodzienną debatę nad ustawą o Sądzie Najwyższym, że prawica wydaje się do takiego lekkiego posunięcia się mało zdolna. Reforma ma być uchwalona na rozkaz, a wszyscy poza „nami” (czyli obozem PiS) to reprezentanci układu. Rozwinęła się wiara we własną rewolucyjną propagandę. To nie jest żadna pragmatyczna praca nad naprawą sądownictwa, a kolejny ”bój ostatni”, w którym my mamy 100 procent racji, bo walczymy ze złogami postkomunizmu, oni nie mają jej wcale. Przy czym komentatorzy i zaplecze intelektualne PiS ma takie nastawienie bardziej niż politycy.
Może się mylę, może jest pole na pół kroku w tył. Wszystko jak zwykle rozstrzygnie się w głowie Jarosława Kaczyńskiego. Który potrafi być arcypragmatyczny. Ale nieraz w takich sytuacjach wybierał wojnę totalną z własnymi sojusznikami, o ile się autonomizowali.
Takiej wojnie sprzyjać mogą dwie okoliczności. Po pierwsze ciężko wynegocjować harmonogram tego kompleksowego „kompromisu”. Prezydent zażądał bowiem poprawiania ustawy, której jeszcze nie podpisał, a więc której literalnie poprawiać nie sposób. Techniczne zgrzyty mogą sprzyjać wybuchowi niekontrolowanej kłótni.
Drugim czynnikiem będzie reakcja opozycji. Gdy PO z „Gazetą Wyborczą” to przetrawią, rzucą się do kolejnego ataku. Nie dlatego, że, a tak piszą niektórzy moi koledzy, są źli i chcą obalić rewolucyjną drogą rząd. Dlatego, ze rozwiązanie, które zaproponował prezydent oznacza podtrzymanie 90 procent reformy, łącznie z najbardziej symbolicznym zdelegitymizowaniem obecnego Sądu Najwyższego.
Gdy taki atak nastąpi, prawica może uznać, że traci cnotę, a nie zarabia rubla, czyli spokoju. W takiej sytuacji może, choć nie musi nastąpić uznanie, że prezydent czyni wyłom w wojennych szeregach, bez wyraźnego skutku. Więc lepiej przegrać więcej, ale ogłosić „nie dali nam”.
Uznanie dla Andrzeja Dudy, że przypomniał, iż zmiana w sądownictwie powinna być spokojna i mądra. Niestety w obecnej Polsce mało co ma szansę być „spokojne i mądre”. Prezydent może sobie wywalczyć rolę współdecydenta w kolejnych przedsięwzięciach (bo prawo weta daje mu kontrolę nad ustawodawstwem), ale może też zapłacić konfliktem z kierownictwem PiS, który nikomu nie przyniesie korzyści. Pamiętajmy, że on też coś ryzykuje, mimo dużej osobistej popularności. Prawicowy elektorat jest wyjątkowo podatny na hasło „zdrady”. Także zdrady we własnych szeregach. A on potrzebuje tego elektoratu w najbliższych wyborach. Oni też go potrzebują, ale mogą o tym w ogólnym zacietrzewieniu zapomnieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349424-prezydent-podsuwa-pis-bardzo-korzystne-rozwiazanie-ale-probujac-godzic-ogien-z-woda-ryzykuje-bardzo-wiele