Kiedy lata temu, za tzw. pierwszego PiS, byłem prezesem Polskiej Agencji Prasowej, spotkało mnie wiele pouczających przygód. A jedna z nich była taka (bardzo skomplikowaną historię opowiem tu w telegraficznym skrócie):
Otoż usunięty przez ministra skarbu przewodniczący Rady Nadzorczej zaskarżył do sądu to posunięcie właściciela, powołując się na to, że - jego zdaniem - pewien dość niejasny ustęp obowiązującej wówczas ustawy o PAP zakazuje właścicielowi dokonywać zmian w składzie RN w trakcie kadencji. Sądy w dwóch instancjach, czyli w końcu prawomocnie uznały, że taka interpretacja ustawy jest prawidłowa, co skutkowało uznaniem mnie - prezesa powołanego przez Radę w „bezprawnym” kształcie - za nie mającego prawnego umocowania, i dalej idącymi, bardzo poważnymi perturbacjami da Agencji.
Mówi się trudno. Dura lex, sed lex.
Tylko że parę lat później, kiedy PAP-em rządziłem już nie ja, czyli ohydny pisior, lecz zarząd będący emanacją nowego, platformerskiego już resortu skarbu, ministerstwo dokonało dokładnie takich samych (w sensie nie personalnym oczywiście, tylko prawnym) zmian w składzie RN. I ten sam przewodniczący Rady zaskarżył je do sądu, powołując się na ten sam ustęp ustawy o PAP.
I cóż za niespodzianka. Oto sądy Rzeczypospolitej tym razem zinterpretowały ten ustęp ustawy radykalnie odmiennie. Uznały, że wcale nie zabrania on ministrowi skarbu dokonywać zmian w składzie Rady Nadzorczej w trakcie kadencji.
Ale dziwić się trudno. Bo jak można porównywać te sytuacje, przecież teraz minister to już nie był jakiś tam pisowski uzurpator, tylko prawomocny w oczach sądu reprezentant PO…
Przywołałem to może przydługie wspomnienie by pokazać, że naprawdę doskonale rozumiem motywacje, stojące za realizowaną przez PiS rewolucją w wymiarze sprawiedliwości. Nikt przytomny nie może zaprzeczyć temu, że z różnych przyczyn dominująca (nie wiem, czy liczebnie, za to z całą pewnością w sensie nadawania tonu) część sędziów jest rządzącej partii emocjonalnie niechętna, i miewa to wpływ na ich orzecznictwo.
Pewna użytkowniczka Facebooka zaproponowała swoim internetowym znajomym, aby ci sposród nich, którzy mają jakiekolwiek sprawy sądowe, przeprowadzili pewien eksperyment: aby na najbliższej rozprawie pod dowolnym pretekstem wypowiedzieli na sali sądowej zdanie: „głosowałem na Andrzeja Dudę”. Ta żartobliwe propozycja spowodowała lawinę komentarzy ze strony zarówno pro-, jak i anyrządowej. Ale co znamienne: nawet wśród tych ostatnich w zasadzie nikt nie kwestionował, że dla każdego, będącego stroną w procesie, byłoby to działanie samobójcze.
Wiem, że taka sytuacja jest trudna do tolerowania w sensie moralnym. No i - to politycznie ważniejsze - że rządzenie z aparatem sprawiedliwości, nastawionym z założenia wrogo wobec wszystkiego, co kojarzy mu się z rządzącymi, jest czymś dalekim od komfortu. Zdaję też sobie sprawę z licznych innych, nie wprost politycznych, wad tegoż systemu.
Mimo to do mających zmienić tę rzeczywistość ostatnich działań rządu odnoszę się krytycznie. Dlaczego? Z kilku powodów.
Po pierwsze dlatego, że choć, jak napisałem wyżej, rządzenie w sytuacji, w której aparat sprawiedliwości nastawiony jest wrogo, jest niekomfortowe, to przecież jest możliwe. I dowodzą tego właśnie już prawie dwa lata rzadów PiS. Można w takim stanie rzeczy nie tylko rządzić, ale i skutecznie zmieniać kraj. Dowiodła tego spektakularnie obecna władza, trudno więc mówić o sytuacji wyższej konieczności, która usprawiedliwiłaby zawieszenie na kołku pewnych zasad i podjęcie dużego ryzyka.
Chodzi o ryzyko konformizacji wymiary sprawiedliwości. Stworzenie sytuacji, w której sędziowie mogą stać się obiektem odczuwalnych nacisków ze strony władz, oznacza bowiem zaistnienie takiego ryzyka.
Gdyby nawet uznać za pewnik, że obecni rządzący nie mają takich zamiarów, to tego ryzyka nie likwiduje. Bo każdy człowiek, w tym człowiek władzy, a w tym człowiek władzy PiS, jest z definicji nieodporny na pokusy. A te pojawią się nieuchronnie z chwilą, gdy rządzący dostaną do ręki instrumenty, którymi potencjalnie mogliby posłużyć się dla wywarcia takich nacisków.
Prawa nie pisze się z założeniem, że stosujący je będą aniołami. Dlatego umieszcza się w nim rozmaite bezpieczniki, które w sytuacji anielskości rządzących byłyby zbędne. Bezpieczniki wszystkich rządzących zawsze irytujące, ale niezbędne. Bezpieczniki, których teraz nie będzie.
Oczywiście, samo umożliwienie jakiegoś działania nie oznacza jeszcze, że będzie ono wykonane. Ale nawet jeśli rządzący wykażą się podziwu godną powściągliwością nie znaczy to, że sędziowie sami, antycypując potencjalną, związaną z jakimś orzeczeniem łaskę lub niełaskę, nie zaczną spełniać niewyartykułowanych zamówień władzy, nawet jeśli ta nic w tym kierunku nie zrobi.
A jest jeszcze dodatkowy aspekt tej sytuacji. Oddanie bogatego arsenału środków oddziaływania na sądy ministrowi sprawiedliwości oznacza oddanie ich w ręce Prokuratora Generalnego, ponieważ PiS przywrócił (moim zdaniem bardzo słusznie) unię personalną tych dwóch stanowisk. To grozi już nawet nie naciskami politycznymi, ale niepolitycznym zwichnięciem równowagi w szeroko pojętej sferze wymiaru sprawiedliwości - na korzyść prokuratury. Wolałbym w tej sytuacji, by nadzór nad sądami sprawował ktoś inny. Na przykład prezydent RP.
Wiem oczywiście, że wiele z nowych przepisów istnieje w państwach zachodnich, i nie powodują tam katastrofy. Ale nawet bliźniacze prawa w różnych rzeczywistościach kulturowych rodzą różne konsekwencje. Na zachodzie przeważa kultura kompromisu, szanuje się tam niepisane zwyczaje, mające często wymiar niemal konstytucyjny. Ugrupowania polityczne są tam sobie bliskie, a establishment jest w dużym stopniu jednolity. U nas jest diametralnie inaczej, nasza rzeczywistość to stan wojny. Dlatego trudno mi sobie wyobrazić, aby efekty nowych przepisów nie były w naszym kraju destrukcyjne.
Powtarzam - mówię to wszystko, mając pełną świadomość faktu, że obóz do którego należę często nie może liczyć na potraktowanie fair w sądzie. I należy oczywiście to zmieniać. Powrót do pierwotnego pomysłu Zbigniewa Ziobry, zakładającego zmianę składu KRS poprzez otwarcie jej na sędziów z grup dotąd tam niedoreprezentowanych, byłby krokiem w dobrym kierunku.
Innym mogłoby być wprowadzenie zasady wyboru członków Rady wysoką kwalifikowaną większością, co wymusiłoby na obu stronach akceptację kandydatur kompromisowych. W tym momencie już słyszę argument: „ależ totalna opozycja na nikogo się nie zgodzi i wszystko zablokuje!” Jeśli tak, to tym samym skompromituje się całkowicie w oczach niekibolsko nastrojonej części społeczeństwa, bardzo szkodząc sama sobie. A co ważniejsze - da w ten sposób władzy moralne prawo do powrotu do procedur twardych, dających rządzącym możliwość swobodnego napełniania KRS jedynie własnymi zwolennikami. Bo wtedy zaistniałaby rzeczywista i niekwestionowalna sytuacja wyższej konieczności.
Kontrolowany odwrót, powiązany z zaproponowaniem nowych rozwiązań, byłby bardzo mądrą decyzją.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349218-prawo-nie-jest-dla-aniolow-jeszcze-o-sprawie-sedziow-i-krs?utm_source=feedburner&utm_medium=feed&utm_campaign=Feed%253A+wPolitycepl+%2528wPolityce.pl+-+Najnowsze%2529