Nic nie napełnia serca takim smutkiem, jak symetria
— takim cytatem z Viktora Hugo Donald Tusk wyraził swoją opinię o ostatnich tygodniach w polskiej debacie publicznej.
Były premier napisał swoje słowa w środę, można więc przypuszczać, że był świeżo po lekturze nowego numeru „Polityki”, w którym Mariusz Janicki i Wiesław Władyka okładali ze wszystkich stron tzw. symetrystów. W wielkim skrócie - tych, którzy krytykując niektóre pomysły dzisiejszej władzy, nie chcą wesprzeć opozycji totalnej.
PÓŁ PORCJI MAZURKA. Wyznania symetrysty. „To dezerter z wojny polsko-polskiej”
Główny wniosek duetu Janicki & Władyka jest jeden:
Dzisiejszą opozycję, jeśli ta się nie podoba, może zastąpić tylko inna nowa partia. Nie ruch, stowarzyszenie, czy porozumienie, ale partia zamierzająca wziąć udział w wyborach. Ruszająca od razu z impetem, bez hamletyzowania. Jeśli się to nie uda, nie będzie ludzi, chęci i energii, to pozostaje tylko: Schetyna i Petru albo PiS. Na ten wybór można się nie zgodzić. Wtedy zostaje PiS
— przestrzegają Janicki z Władyką (i Tuskiem w pakiecie).
Krótko mówiąc, drodzy Czytelnicy „Polityki”, ruki pa szwam, zaciskać zęby i wspierać Platformę, Nowoczesną i PSL, choćby dalej jeździli na Maderę, organizowali groteskowe „pucze”, wspierali mafiozów reprywatyzacyjnych, liderem pikiet robili postaci w stylu Kijowskiego i bronili patologicznych układów.
Pośmialiśmy się? I słusznie, bo było z czego. A teraz spójrzmy w lustro, bo przecież po prawej stronie oczekiwania są całkiem podobne. Widać to dobrze przy okazji proponowanych przez rząd ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości (czy wcześniej Trybunał Konstytucyjny).
Dodajmy od razu - ustaw, generalnie, niebywale potrzebnych, zapowiedzianych przez Prawo i Sprawiedliwość dawno temu (warto jednak czasem czytać program partii), a przy tym oczekiwanych przez Polaków (zwłaszcza wyborców PiS). Ale przecież otwarte i zasadne jest pytanie choćby o sposób, w jaki zmiany mają być wprowadzane. Zwyczajnym psuciem państwa i resztek dobrych obyczajów życia publicznego jest pójście na skróty, bez konsultacji społecznych, przy tak kluczowej zmianie jak ta w Sądzie Najwyższym. Słusznie pyta publicysta portalu jagiellonski24.pl: skoro politycy rządzący przywracają sądy Polakom, to dlaczego boją się ich opinii?
Idźmy dalej - otwarte są pytania o głębokość zmiany proponowanej przez PiS. Oddajmy głos prof. Michałowi Królikowskiemu, człowiekowi, którego doprawdy trudno zaliczyć do opozycji totalnej:
Jesteśmy jednak świadkami ustrojowej przebudowy podstawowych instytucji państwa bez zmiany konstytucji i z zerwaniem z dotychczasową kulturą kontroli stanowionego prawa. Choćby z tego powodu mamy prawo pytać o racje i wyrażać niepokój. Podkreślam to, gdyż czymś innym jest programowe krytykanctwo tzw. totalnej opozycji, a czymś innym krytyka podyktowana rozsądkiem i wstrzemięźliwością. Tak właśnie chciałbym, by rozumieć moje słowa
— powiedział były wiceminister sprawiedliwości w rozmowie z „Super Expressem”.
To w zasadzie kluczowe pytanie całego sporu: czy „kultura instytucji” (lub, do wyboru z drugiej strony, ich „patologiczne zacementowanie w systemie”) może stać ponad wolą suwerena (reprezentowanego ułomnie przez parlamentarzystów). Słusznie uwagę zwrócił Marek A. Cichocki - podobne pytania zadawane są dziś w Londynie, Paryżu, Berlinie i kilku innych stolicach świata zachodniego, choć przy innych okazjach i tematach niż reforma wymiaru sprawiedliwości. Nie ma tu prostych odpowiedzi.
Być może, a nawet na pewno polski wymiar sprawiedliwości wymaga swoistego resetu. Co nie zmienia faktu, że pytanie o jakość, sposób i głębokość wprowadzanych zmian powinno zostać zadane, a rządzący mają obowiązek na nie odpowiedzieć. Na razie wrzucono do Sejmu projekt (mowa o ustawie o SN), pod którym podpisali się posłowie PiS (przypadek posła Bartłomieja Wróblewskiego pokazuje, że zrobili to in blanco), a niemal nikt z grupy podpisanych posłów nie chce dyskutować o tej ustawie, bronić rozwiązań. Już zresztą płyną sygnały o korektach, zmianach i poprawkach do ustawy przygotowywanych w szeregach PiS. Czy więc pierwszy projekt został napisany na kolanie? A jeśli tak, to czy nie świadczy to nie najlepiej o jakości przygotowywanego prawa?
Z tyłu głowy trzeba mieć również wątek odpowiedzialności. Jeśli bowiem dziś rządzący traktują wymiar sprawiedliwości opcją nuklearną i klikają w „red button” (zgodnie z art. 180, ust. 5 konstytucji), to możemy być pewni, że po zmianie władzy ich następcy zrobią to samo. Albo pójdą krok, dwa kroki dalej, czyszcząc wszystkie szczeble sądów do spodu. I wtedy nikt - literalnie nikt - na prawicy nie będzie miał prawa się oburzać.
Rzecz jasna, to tylko kilka głównych pytań związanych z pomysłem na zmiany w wymiarze sprawiedliwości. Możemy dalej palić świeczki i grać Chopina na Pl. Krasińskich w przededniu dyktatury albo opowiadać o nadzwyczajnej kaście terrorystów przygotowującej krwawy pucz. Możemy też spokojnie zastanowić się nad konsekwencjami (pozytywnymi i negatywnymi) wprowadzanych zmian. Ale chyba coraz mniej osób ma ochotę na ten drugi scenariusz.
PS. Przy okazji zmian w wymiarze sprawiedliwości poszę poczytać o dotychczasowych bataliach „wSieci” przed sądami - by można było używać pełnej nazwy tygodnika.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/349178-na-marginesie-zmian-w-krs-i-sn-nic-nie-napelnia-serca-tuska-takim-smutkiem-a-przy-okazji-mocno-wkurza-na-prawicy