Lech Wałęsa swoimi dzisiejszymi działaniami sam niszczy piękne karty swojej biografii. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że większość Polaków, którzy przez całe lata 80 i początek lat 90 aktywnie angażowali się w przemiany dokonujące się w naszym kraju lub im kibicowali, postawa Lecha Wałęsy, co najmniej od dekady napawa rozczarowaniem i smutkiem. Nad jego dzisiejszym obrazem wisi dziś przeszłość dawnej kolaboracji z tajnymi politycznymi służbami PRL, której symbolem stał się jego pseudonim tajnego donosiciela „Bolek”. I nie tyle sam ten fakt zaczernia dzisiejszy obraz byłego lidera „Solidarności” z dni jej największej chwały, lecz uporczywe, wbrew rozumowi i wszelkim regułom przyzwoitości, zaprzeczanie niezbitym faktom. Najbardziej przykre jest to, że w ostatnich latach Wałęsa jeszcze bardziej pogrąża siebie z własnej, nie przymuszonej woli, podejmowanymi wojenkami. Kompletnie absurdalnymi.
W wyniku trudno zrozumiałego przerostu megalomanii połączonego z jakimiś urazami i fobiami wobec Jarosława Kaczyńskiego, dokonuje autodestrukcji własnej pozycji i zarazem legendy. Nie dostrzega śmieszności swojego postępowania, przybierającego postać groteski. Tymi wszystkimi apelami o przygotowanie kos na sztorc i ruszenie na PiS w obronie wolności i demokracji. Owym ścinaniem głów tym ministrom i politykom PiS, którzy podczas szturmu na ich urzędy i siedziby, nie zdążą wyskoczyć przez okno. Dokona tego niezawodnie – jak zapowiada z wrodzoną siebie pewnością nasz bohater - milionowa armia, powołana przez niego pod broń i pod jego dowództwem zwyciężająca uciekające w popłochu wojska Kaczyńskiego.
Teraz wysmażył wspólnie z Władysławem Frasyniukiem list otwarty (ktoś oczywiście im go napisał, bo żaden z nich nie byłby do tego zdolny, oni jednak „wzięli na siebie ciężar autorstwa”), w którym roi się od absurdalnych zarzutów, charakterystycznych dla mentalności i stylistyki totalnej opozycji. Ma on uzasadnić osobisty udział Wałęsy obok Frasyniuka w blokadzie uroczystości kolejnej miesięcznicy smoleńskiej w najbliższy poniedziałek 10 lipca.
List ten określa z grubsza, o co obydwaj sygnatariusze walczą. Bo z kim, wiadomo z góry. A także, na co się nie mogą zgodzić, czemu są przeciwni oraz kogo bronią. A zebrało się tego sporo.
A więc walczą - m.in. z wszelkimi ruchami mającymi na celu wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej. A także o utrzymanie wartości demokratycznego państwa prawa oraz Konstytucji, nagminnie łamanych przez Prezydenta Andrzeja Dudę i rząd premier Beaty Szydło. Nie godzą się - na odebranie im podstawowych swobód obywatelskich i wolności zgromadzeń. Są przeciwni - fali agresji i nietolerancji zalewającej Polskę, podsycanej przez główną siłę polityczną. Bronią - ich dzieci oraz dzieci ich dzieci, którym należy się prawo do wolnej, demokratycznej i nowoczesnej ojczyzny na miarę XXI wieku oraz wartości chrześcijańskich zawłaszczanych w cynicznej grze politycznej.
Do tego momentu można by jeszcze – choć z trudem – Wałęsę zrozumieć. Przynieśli mu taki list, to podpisał. Bo nawet jest ładnie napisany i pokrywa się z jego myśleniem. Ale po co się pcha 10 lipca na Krakowskie Przedmieście? Żeby na oczach całej Polski obnosić się z własną klęską?
Piszę czasami trochę złośliwie, wiem. Ale nie będę czuł żadnej satysfakcji z widoku szarpiącego lub nawet sprzeczającego się Lecha Wałęsy ze służbami porządkowymi lub z dawnymi stoczniowcami, członkami „Solidarności”. Tylko żal będzie z bólu serce ściskał.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/347463-dewaluacja-lecha-walesy-nie-bede-czul-zadnej-satysfakcji-z-widoku-szarpiacego-sie-b-prezydenta-ze-sluzbami-porzadkowymi