Niedawno pisałem na portalu wPolityce o zarejestrowaniu w Kolumbii związku partnerskiego nowego typu. Przywilejami małżeńskimi obdarzonych zostało tam trzech współżyjących ze sobą homoseksualistów. Zalegalizowany został w świetle prawa pierwszy gejowski trójkąt. Niektórzy, komentując mój tekst, dziwili się, jak to się stało, że Kolumbijczycy, deklarujący w większości swój katolicyzm, nagle przebili w obyczajowym libertynizmie nawet „postępowych” Skandynawów czy Holendrów. Sami wybrali przecież polityków, którzy mają takie pomysły…
Tymczasem zdecydowana większość Kolumbijczyków opowiada się za normalnym modelem małżeństwa i rodziny. Podobne poglądy prezentują w większości również wybierani przez nich politycy. Okazuje się, że nie ma to jednak żadnego znaczenia, ponieważ kluczowe decyzje podejmują… sądy. To ich wyroki mają moc wręcz ustawodawczą.
To problem, który dotyczy nie tylko Kolumbii. W wielu krajach władza sądownicza przekracza swe kompetencje i uzurpuje sobie prawa należne władzy ustawodawczej. Trybunały Konstytucyjne i Sądy Najwyższe powinny dokonywać wykładni prawa, a tymczasem swymi wyrokami de facto wprowadzają nowe prawo. Przykładem może być choćby legalizacja aborcji w USA w 1973 roku. Nie została ona wprowadzona w sposób demokratyczny przez większość wybranych reprezentantów narodu, lecz przez grono kilku sędziów nie pochodzących z powszechnego wyboru. Nic dziwnego, że Ronald Reagan nazwał decyzję Sądu Najwyższego w sprawie Roe vs Wade „zamachem sądowym”.
Tego typu praktyka stosowana jest również w innych państwach, a przede wszystkim w Unii Europejskiej. Unijne trybunały ferują wyroki, które zmieniają kształt prawny w krajach członkowskich wbrew intencjom ustawodawców. W ich sentencjach przebija często pewien wyższościowy ton, charakterystyczny dla pedagogów strofujących niesforne społeczeństwa, które nie dorosły do europejskich ideałów. Wyraźnie widoczny jest w tym pewien aksjologiczny trend zgodny z ideologią lewicowo-liberalną. Dzięki decyzjom sędziów sankcjonowane prawnie są więc rozwiązania promujące np. aborcję, eutanazję, genderyzm, LGBT etc. Ma to swoje społeczne skutki, ponieważ – zauważał zauważał już Arystoteles – prawo kształtuje obyczaje.
U podstaw tego tkwi często spotykane wśród kasty sędziowskiej przeświadczenie, że to nie „demos” jest w demokracji suwerenem. Podobne przekonanie nie jest obce także sędziom w Polsce, a wyraził je publicznie jeden z nich – Profesor Wojciech Popiołek z Wydziału Prawa Uniwersytetu Śląskiego – mówiąc:
W demokratycznym państwie prawnym suwerenem nie są wyborcy. Suwerenem są wartości znajdujące się w prawie, a na straży tych wartości stoją niezależne sądy i niezawiśli sędziowie.
Powiedzmy sobie szczerze: w takim ujęciu mamy do czynienia nie z demokracją, lecz sędziokracją, czyli władzą sędziów nie podlegających żadnej kontroli. W tej chwili przekonują się o tym właśnie Kolumbijczycy, poddawani obyczajowej inżynierii społecznej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/345785-wladza-sadownicza-jako-taran-rewolucji-obyczajowej-w-takim-ujeciu-mamy-do-czynienia-nie-z-demokracja-lecz-sedziokracja