Można już postawić tezę, że przesłuchanie Michała Tuska było ważnym wydarzeniem w procesie dochodzenia do prawdy o aferze Amber Gold. Nie tylko dlatego, że padło kluczowe zdanie o tym iż obaj Tuskowie wiedzieli, że „to lipa”. Nie tylko dlatego, że są poważne podejrzenia iż Michał Tusk co najmniej raz minął się z prawdą.
CZYTAJ WIĘCEJ: Michał Tusk zapewniał, że wywiad, w którym mówił o swojej wiedzy nt. Amber Gold, nie był autoryzowany. Prawda okazała się inna…
Przede wszystkim dlatego, że zyskaliśmy potwierdzenie iż Marcin P. i jego małżonka świadomie używali powiązań z obozem PO jako parasola ochronnego. Bo realnej pracy to pan Michał Tusk wykonał niewiele. Zaś później, kiedy wszystko się już sypało, wykorzystali darowany przez służby państwowej czas na wyprowadzenie reszty pieniędzy. Nowe fakty w tym wątku ujawniają Marek Pyza i Marcin Wikło w najnowszym wydaniu tygodnika „w Sieci”.
Przy okazji warto zwrócić uwagę jak bardzo obraca się przeciw obu Tuskom strategia oparcia obrony na nazwisku Romana Giertycha. Owszem, pan mecenas skupił na sobie uwagę opinii publicznej, co pewnie da się przełożyć na konkretne zyski promocyjne jego kancelarii. Błysnął też kilka razy polemicznym talentem, co także przysporzy mu sławy. Podjął nawet próbę wplątania w sprawę nielubianych dziennikarzy, w tym mnie i red. Pawła Lisickiego, pod absurdalnym pretekstem iż w piśmie przez nas wtedy redagowanym ukazała się jedna reklama Amber Gold. Przy okazji warto wyjaśnić, że reklamy zbierało wydawnictwo, a my dowiadywaliśmy się o nich w momencie wysłania pisma do druku.
Tak, bez wątpienia mecenas Giertych może uznać iż przesłuchanie Michała Tuska było dla niego sukcesem. Było niemal jak w świecie show biznesu gdy celebrycki menadżer przysłania z czasem sławę gwiazdy, którą ma promować.
Inaczej sprawa ma się jednak gdy spojrzymy na to z perspektywy klienta. Nie dość, że Michał Tusk był wyraźnie źle przygotowany do wystąpienia, nie nauczony dyscypliny wypowiedzi, nie dość, że powiedział słowa, których powiedzieć był nie powinien, to jeszcze poszedł w ewidentne sprzeczności z faktami. W sumie z uśmiechem samozadowolenia pogrążył i siebie, i swojego ojca, i teoretyczne państwo z tego okresu.
Stawiam tezę, że stało się tak dlatego iż słynny mecenas tyle godzin zastanawiał się jak pomnożyć swoją zakapiorską sławę, że na poważne rozważenie linii obrony klienta mogło już zabraknąć czasu. A może był zbyt podniecony wizją wystąpienia u Moniki i obmyślał błyskotliwe „setki”? Oczywiście, to tezy publicystyczne i mogło być też tak, że po prostu sprawy wymknęły się spod kontroli.
Niezależnie jednak od odpowiedzi fakty są takie, że tym razem na sojuszu z mecenasem Giertychem jego klienci wyszli jak Zabłoccy na mydle. Jest w tym nauka głębsza, że pycha, także prawnicza, zawsze kroczy przed upadkiem.
Gdybym był na miejscu kolejnych przesłuchiwanych z obozu Platformy (a spraw przybywa), mocno bym się zastanowił czy zatrudniać „mecenasa Platformy”. On na pewno zyska, ale klient - niekoniecznie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/345774-mecenas-i-klienci-czyli-jak-oparcie-obrony-na-nazwisku-romana-giertycha-pograzylo-obu-tuskow