Jak to dobrze, że wreszcie na pełne światło dzienne wyszła Joanna Schmidt. Dzielna posłanka Nowoczesnej. Tajemnicza blondyna, znana głównie do tej pory z jeszcze bardziej tajemniczej, a zarazem egzotycznej wyprawy noworocznej na Maderę. Bynajmniej nie sama, jak jakaś sławna globtroterka, pokonująca niezmierzone odległości w nieograniczonym żadnymi barierami czasie. To była klasyczna eskapada na ściśle określony czas. Noc Sylwestrową. Ze swoim partyjnym szefem - Ryszardem Petru. Początkowo wyprawa tych dwoje stała się sensacją polityczną. Urwali się … bynajmniej nie z choinki. To byłoby zresztą jakoś do zniesienia, jeśli idzie o wymiar czysto polityczny. A bo to oni jedni? Nie pierwsi, nie ostatni. Było o wiele gorzej. Urwali się ze strajku w Sejmie, z okupowanej sali plenarnej. Inni z ich partii i tej drugiej, większej, ale bliskiej im, bo walczącej o te same cele - zniszczyć PiS! - cierpieli z braku świeżego powietrza. Słabli z braku snu. Chudli z braku wysokokalorycznego pożywienia. Ta dwójka zdezerterowała aeroplanem firmy LOT, zmierzającym najprostszą drogą powietrzną na Maderę, polecaną jako wyspę kochanków, którzy znajdą spełnienie w warunkach iście królewskiego komfortu i przepychu. Wziąwszy zatem pod uwagę okoliczności, w których rozpoczęła się wyprawa na tańce sylwestrowe na Maderze, sprawę prawie nieznanej do tej pory blondynki Joanny Schmidt, trzymającej w swej delikatnej rączce dłoń partyjnego przywódcy opozycyjnej partii, odczytywano jako skandal polityczno-towarzysko-matrymonialny. Wkrótce jednak wszystko się wyjaśniło.
Okazało się, że i Joanna Schmidt i Ryszard Petru od jakiegoś czasu ( a wiadomo jak czas szybko płynie), prowadzą już życie indywidualne, wolne od kajdan ognisk rodzinnych (i własnych dzieci). Są więc niczym wolne ptaki, które mogą latać samolotami dowolnych linii - nawet embraerem do Portugalii! Zdemaskowani przypadkowo przez naocznego świadka - rozgłaszali początkowo, iż była to jedynie podróż w celach służbowych. Jednakże po kilku miesiącach z rozbrajającą szczerością przyznali, że od dawna łączy ich szczere i bliskie uczucie, w którym ich serca - odgrywają główną rolę, bijąc wspólnym rytmem.
Gdy dzięki tym koneksjom wyrosła na nieformalną drugą osobę w partii, zaczęła wypowiadać się publicznie. Zwykle w formie specyficznego gatunku literackiego, jakim są aforyzmy. Może podam dwie próbki jej talentu aforystycznego z zakresu edukacji. Pierwsza: - „Kultura organizacyjna szkoły wpływa na postawy nauczycieli”. I łącząca się z nią: - „Jeżeli nauczyciele będą szczęśliwi, to szkoła będzie fantastycznym miejscem”.
Ostatnio po raz pierwszy wystąpiła w telewizyjnym programie publicystycznym. Cała moja nadzieja, że zarazem ostatni. Większość wypowiedzi posłów opozycji zawiera w sobie duży ładunek krytyki PiS i negatywnych emocji wobec rządzącej partii. To, co zobaczyłem i usłyszałem z ust nowej kobiety Ryszarda Petru, zwanej „Dziewicą polityczną” było eksplozją nienawiści, nie po popartej żadnym argumentem. Przypominało to raczej na kiepskie widowisko polityczne w stylu performance. Kiedy twórczyni tego show przychodzi na sceną z wiadrem pełnym pomyj i kiedy jest przywołana do występu, podnosi wiadro do góry, przechyla je, próbując wszystkie nieczystości wylać na scenę, krzycząc piskliwym, podekscytowanym głodem. Robi to tak nieudolnie, że sama wychodzi ze sceny mokra od tych nieczystości.
Zastanawiam się, czy nie powinna śladem swych kolegów parlamentarzystów z Platformy ogłosić bojkotu mediów. Oni ograniczyli się do telewizji publicznej. Jej radziłbym rozciągnąć bojkot na wszystkie media elektroniczne. Publiczne i prywatne. Z korzyścią dla niej samej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/344346-to-juz-lepiej-na-madere-niz-do-mediow