Ujawnione w piątek przez Telewizję Publiczną nowe nagrania z podsłuchów w restauracji Sowa & Przyjaciele jeden z moich bliskich znajomych nazwał „Pierwszym odcinkiem drugiego sezonu serialu „Afera podsłuchowa”. Jak w dobrym serialu telewizyjnym inauguracja sezonu rozpoczyna się od mocnego uderzenia. Sam skład głównych bohaterów jest już atrakcyjny ze względu na egzotyczną mieszankę. Nie są to, jak w znanych już taśmach z „pierwszego sezonu” rozmowy wedle schematu – „spiskujący duet”. Prezes Banku z ministrem, minister z lobbystą, prezes NIK z biznesmenem, biznesmen z ministrem.
W nowym sezonie mamy do czynienia z nową jakością. Obfitą różnorodnością. Są więc były rzecznik rządu, „cień” premiera Donalda Tuska (do dziś w tej samej roli w Brukseli u boku przewodniczącego Rady Europejskiej), były minister skarbu Włodzimierz Karpiński, były szef BOR gen. Marian Janicki, biznesmen, który już dużą karierę rozpoczynał w PRL Jerzy Mazgaj i ozdoba tej obsady aktorskiej, ks. Kazimierz Sowa, postać tyleż duchowna, co multimedialna.
Taki skład tego odcinka gwarantuje mnóstwo ekscytujących wrażeń. Jedna rzecz rzuca się w oczy - głęboka degeneracja poprzedniej ekipy, znajdującej się u władzy. Podczas zakrapianej restauracyjnej biesiady towarzystwo, które się dobrze zna, ma do siebie wzajemne zaufanie. Ta pewność, że to sami swoi pozwala bez żadnego skrępowania załatwiać zakulisowo ważne dla siebie sprawy, rozwiązywać problemy kadrowe przeszkody jakie pojawiają się na drodze życia. Powiedzmy prawdę, zwykle tak jest, iż pewność, że rozmawia wśród przyjaciół, rozwiązuje języki. Panuje luz i swoboda. A z nimi autentyczna radość. Kto by w takiej sytuacji zaprzątał sobie głowę jakimiś pryncypialnymi pytaniami w rodzaju, czy taki sposób uzgadniania różnych kwestii ważnych dla funkcjonowania państwa jest właściwy. Choćby nie wiadomo, jak się natężał, nie jest w stanie dopuścić tego rodzaju pytań, bo w swoją umysłowość i osobowość ma już od kołyski zaszczepione przekonanie, że wszystkie najważniejsze sprawy prywatne państwowe załatwia się podczas lunchu lub kolacji, a nigdy w urzędzie, biurze, gabinecie. Te ostatnie lokale służą już tylko jako miejsce podpisywania umów zawartych w sympatycznych okolicznościach.
W towarzystwie, które znajduje się na emitowanym nagraniu, główną postacią, reprezentującą władzę jest najbliższa osoba premiera państwa. Powinna ona być skutecznie ochraniana przez służby, w tym przede wszystkim przez BOR. Nie dość, że nie ma żadnej osłony ze strony Biura to sam szef tej instytucji jest również nagrywany. To wystawia smutne świadectwo tych służb, ośmiesza je do tego stopnia, że stają się one karykaturą. Oczywiście każda z tych postaci ma swój wkład w tym dramacie państwa. Niemniej najbardziej zadziwiające jest to, podczas tej biesiady bryluje osoba z innego świata. Człowiek, który winien trzymać się być możliwie najdalej od świata polityki i świata biznesu, w założeniu szemranego, bo łączącego go z władzą więzami towarzyskimi. Najprawdopodobniej ustawianego poza jakimikolwiek oficjalnymi procedurami. W restauracji przy pełnym kieliszku wódeczki.
Paweł Graś już przy innych okazjach (i wcześniej i potem) dostarczał dowodów na to jak próbuje wpływać na media tak, aby ich działalność była korzystna dla władzy, którą reprezentuje. A przynajmniej jej nie szkodziła. Jeśli jednak w zasięgu pojawiają się media, które mogą być zagrożeniem dla tej władzy, lub które publikują materiały, które mogą jednorazowo narazić na szwank władzę, stają się natychmiast obiektem jego zakulisowych działań by je spacyfikować. Np. przez wymianę szefa danej redakcji jak to miało miejsce w przypadku dziennika „Fakt”. O ile rola Pawła Grasia jest zrozumiała z punktu widzenia władzy, to całkowicie zdumiewa zaangażowanie ks. Kazimierza Sowy w obronę jakiegokolwiek układu politycznego. Tymczasem wciela się w rolę egzekutora i stratega działania wobec mediów nieprzychylnych dla władzy. Mówi wprost „z nimi nie wolno dyskutować, trzeba je zniszczyć”.
Zdumiewający dla całości tego serialu jest język używany przez bohaterów. To gwara niemal rynsztokowa, pełna wulgarnych, prymitywnych zwrotów. Czyżby przesiąknął ją również ksiądz Kazimierz Sowa. To chyba niemożliwe. Może lekko nie dosłyszy. Bo nawet wtedy, gdy bezpośrednio po jednym z najmocniejszych wulgaryzmów, „k…a”, z tych samych ust padają słowa „daj Boże”, nie ma żadnej reakcji duchownego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/343703-nowy-sezon-kompromitujacego-serialu