Nie jestem zwolennikiem „totalnej” polityki historycznej w stosunku do zabytkowej zabudowy. Chodzi mi o tą, która pozostała bądź została odbudowana na terenach przed wojną nie należących do Polski. Wielokrotnie protestowaliśmy przeciwko wymazywaniu nazwisk polskich uczonych z zabytkowych murów Uniwersytetu w Wilnie. Przekręcaniu nazwiska poety Adama Mickiewicza na litewski i robieniu z niego obcokrajowca.
Zacieranie śladów polskości tak weszło w krew naszemu północnemu sąsiadowi, że w końcu przestaliśmy reagować. Jednak Wilno, Lwów czy Grodno było jeszcze nie tak dawno czysto polskimi miastami zamieszkałymi w większości przez naszych rodaków i przez nich zbudowane. Można je porównać do Wrocławia, Gorzowa Wielkopolskiego, a nawet Szczecina, choć ten przez długi czas był pod szwedzkim panowaniem. Dlatego nie miałbym nic przeciwko temu, żeby włodarze tamtych metropolii i miejscowości czasem nawiązywali do elementów niemieckiej tradycji jeśli chodzi o historię miasta i architektury. Gwoli prawdy i szacunku dla przeszłości. Co by tam nie mówić, do dziś mimo, iż upłynęło prawie 100 lat od końca zaborów, bez większego trudu można rozpoznać miejsca, w których przebiegała granica pomiędzy Cesarstwem Niemieckim, a Imperium Romanowów na terenach Polski. Nie trzeba stawiać słupów i budynków komór celnych, by się o tym przekonać. Widać gołym okiem dużą różnicę pomiędzy kulturą zabudowy Zachodu i imperialną nędzą byłych prowincji rosyjskich.
Jednak Gdańsk z przyległymi Żuławami Wiślanymi to co innego. Zdaje się o tym zapominać włodarz tych terenów prezydent Paweł Adamowicz. Po pierwsze zbudowali go Polacy. Po drugie stanowił naszą bramę na ówczesny świat w postaci portu i chroniącej go twierdzy. Po trzecie jedyne co chciały zrobić tam władze z Berlina, to wynarodowić mniejszość polską i przyłączyć go na wieczne czasy do „niemieckiej macierzy”.
Przez niecałe 150 lat władali nim prawem kaduka Krzyżacy, ale ich też nie do końca można nazywać Niemcami. Dzięki łaskawości królów polskich nie rozprawiono się brutalnie z ludnością napływową pochodzenia niemieckiego (tak jak to podstępnie zrobili rycerze Zakonu Szpitalników NMP z elitami polskimi w dniu 13 listopada 1308 roku). Miasto egzystowało w pokoju i zgodzie pod zwierzchnim władztwem Rzeczpospolitej mając opinię grodu międzynarodowego. Dopiero w 1793 roku Prusy dokonały zaboru Gdańska, który trwał do 1920 roku. Tak więc trudno mówić o niemieckości tego grodu nad Motławą, choć większość mieszkańców i patrycjatu wywodziła swe korzenie z Niemiec. Jednak główne założenie architektoniczno – urbanistyczne (Stare Miasto) wcale nie było robotą niemiecką, tylko zostało stworzone raczej przez Holendrów w stylu manieryzmu niderlandzkiego. Ratusz, Bramę Wyżynną, Złotą Bramę, czy fontannę Neptuna zbudował urodzony w Królewcu potomek szlachty flamandzkiej Abraham van den Blocke. Z kolei inną perełkę architektury - rezydencję polskich królów, zwaną Zielona Bramą zaprojektował duet amsterdamsko-drezdeński: Regnier i Hans Kramer. Od południa wstępu do miasta w oparciu o holenderskie fortyfikacje broniła Brama Nizinna zbudowana przez Polaka Jana Strakowskiego. Na jej zabytkowych, drewnianych wrotach widnieją do dziś wydrapane nożem przez polskich wartowników z 1813 roku inskrypcje.
Dlaczego więc prezydent Paweł Adamowicz z uporem maniaka sięga tradycji Wolnego Miasta? Dlatego, że przed wojną ludność Gdańska pochodzenia niemieckiego była wyjątkowo wrogo nastawiona do Polski? W swoim hymnie Wolnego Miasta śpiewali:
„Czy znasz to miasto, gdzie niemiecki ród/pełen siły i odwagi, strzeże bogactw swych,/gdzie niemieckie dzwony wołają/i niemiecki jest każdy kamień!
Czyżby Adamowiczowi i jego akolitom imponowały wyniki z 7 kwietnia 1935, w których NSDAP uzyskała 59,3% głosów? W ich konsekwencji, w 1938 roku władzę w Wolnym Mieście Gdańsku przejęła NSDAP, co nasiliło nazyfikację tego miasta, forsowaną przez czołowych działaczy Hitlera jak gauleiter Albert Forster? Co to za chore pomysły, by po ulicach grodu nad Motławą jeździł tramwaj w barwach Wolnego Miasta, budować rondo poświęcone byłej granicy z Polską (oficjalna nazwa: „Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk”) z kamiennym słupkiem opatrzonym napisem Traité de Versailles, czy w końcu likwidować stary napis na zabytkowej części Dworca Głównego - „Urząd Pocztowy nr 2” zastępując go niemieckim „Postamt”? Przy tym kompletna niekonsekwencja.
Tramwaje elektryczne zostały wprowadzone w Gdańsku w 1896 roku za panowania cesarza Wilhelma II Hohenzollerna. Jeśli się już bawimy w historię to włodarze miasta powinni pomalować wagon w barwach biało-czerwonych (takie jeździły za Cesarstwa), a nie beżowych jak za Wolnego Miasta. Tzw. „Rondo Graniczne” to chyba symbol tęsknoty Adamowicza za oddzieleniem Gdańska od centrum administracyjnego w Warszawie, gdzie rządzą politycy wrogiej mu partii. Ale absolutnym kuriozum jest zmiana napisu polskiego na niemiecki na budynku dawnej poczty.
Przed wojną w Wolnym Mieście działały tylko dwie, ale za to bardzo ważne instytucje polskie. PKP i Poczta. W obydwu zatrudnieni byli tylko Polacy. To właśnie w budynku Poczty Polskiej 1 września ok. 100 słabo uzbrojonych urzędników stawiło opór przeważającemu przeciwnikowi. Obrona tego gmachu było symbolem polskości Gdańska. Po całodziennej, bohaterskiej walce ulegli niemieckiej przewadze. 38 z nich, którym nie udało się uciec, zostało rozstrzelanych. To po to tam ginęli, żeby dziś jakiś, tu sam ciśnie się na usta epitet - „przygłup”, wracał do niemieckiej nazwy w dodatku z czasów cesarstwa? Adamowicz zwala winę na konserwatora wojewódzkiego, ale to żadne tłumaczenie. To przecież on próbował niegdyś przywrócić pierwotną nazwę stoczni, kolebki „Solidarności” na „Lenina”. Jego intencje są jasne. Oczekuje dnia kiedy na budynku Urzędu Miasta pojawi się napis z czasów wyborów 1935 roku:
„Gdańsk jest niemieckim miastem i chce do Niemiec”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/342299-pawla-adamowicza-problemy-z-tozsamoscia