Gdyby w kwietniu 2010 r. otwarto trumny, trauma i gniew Polaków dotknęłyby nie tylko Putina i Rosjan, ale przede wszystkim ekipę Donalda Tuska i PO.
Oni wiedzieli, że w trumnach ofiar katastrofy smoleńskiej spoczywają nie tylko ciała wybitnych Polaków, ale że jest w nich również polityczny ładunek o wielkiej sile. Oni, czyli rządząca Platforma Obywatelska. Ewa Kopacz, ówczesna minister zdrowia i szefowa polskiej delegacji, która w Moskwie spotkała się z premierem Putinem i ministrami jego rządu, mogła okłamywać polskie społeczeństwo, podlizywać się byłemu kagebiście, ale przecież nie łgała wobec samej siebie. I wobec swego idola Donalda Tuska. Oni wiedzieli, że otwarcie trumien może przerazić Polaków i na długo napełnić ich gniewem. Nie byli przecież na tyle głupi, żeby cyrk Putina i jego służb traktować poważnie. Tym bardziej że Ewa Kopacz sporo widziała, choć potem próbowała to wszystko wyprzeć. I ona, i inni ważni politycy PO okropnie się bali, że wyjdzie na jaw, jak pohańbiono zwłoki, jak pohańbiono honor i godność Polaków, a oni udawali, że wszystko jest w porządku. Polacy są bardzo czuli na niegodne traktowanie zmarłych. Gdyby doszło do otwierania trumien, fikcja godnego traktowania ciał ofiar, fikcja dobrej współpracy z rosyjskimi służbami, dobrej woli Rosjan i poświęcenia takich osób jak Ewa Kopacz prysłaby jak mydlana bańka. Dlatego Ewa Kopacz powołała się na jakieś przepisy sanitarne, żeby trumien nie dotykać. Dlatego tak się spieszyli z pochówkami. Oni myśleli nie o tragicznie zmarłych, tylko o politycznych konsekwencjach i kosztach. Także o politycznych konsekwencjach trwającej dwa i pół roku brudnej wojny z prezydentem Lechem Kaczyńskim.
Wszyscy pamiętamy jak szybko ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski ogłosił winę pilotów. Pamiętamy jak się spieszył marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, by zostać zastępczą głową państwa. Nie czekał nawet na świadectwo zgonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego.Pośpiech miał minimalizować ewentualne straty, bo przecież w perspektywie tygodni były przedterminowe wybory prezydenckie, za siedem miesięcy samorządowe, a za kilkanaście miesięcy – parlamentarne. Z każdym dniem po katastrofie oni więcej wiedzieli, także o własnych winach i więcej mieli do ukrycia. Gdyby w kwietniu 2010 r. otwarto trumny, trauma i gniew Polaków dotknęłyby nie tylko Putina i Rosjan, ale przede wszystkim ekipę Donalda Tuska i Platformę Obywatelską. Otwarte trumny odsłaniałyby nie tylko bierność, nieprzygotowanie, naiwność, złą wolę oraz kłamstwa i matactwa PO oraz jej rządu, ale także przyzwolenie na niegodne traktowanie ciał ofiar katastrofy, czyli na coś, co w polskiej tradycji jest czynem szczególnie ohydnym i wręcz domagającym się napiętnowania oraz kary. Dlatego sprawę trzeba było zakopać – dosłownie i w przenośni. Tylko w ten sposób można było bezpiecznie przeprowadzić czekające PO kampanie wyborcze.
Zalutowane trumny smoleńskie były dla ekipy Donalda Tuska oraz dla PO czymś w rodzaju polisy bezpieczeństwa. Były tym lepszą polisą, że na każdym kroku podkreślano sprawność państwa w sprowadzeniu ofiar oraz w ich pochowaniu.
Oni wręcz rozkręcili medialną kampanię mającą dowodzić, jak sprawnie i godnie pochowano ciała wybitnych Polaków. Zalutowane trumny sprawiały, że trudno było tę propagandę podważyć. Sprawność w rozwiezieniu trumien i zorganizowaniu pogrzebów nic nie mówiła o tym co najważniejsze – jak potraktowano zwłoki. Gdyby prawda została ujawniona, byłaby polityczną bombą. Oni o tym wiedzieli i starali się za wszelką cenę nie dopuścić do podważenia bajki o sprawnym państwie oraz o godnym potraktowaniu ciał ofiar. Oni wiedzieli, jaka byłaby polityczna cena ujawnienia prawdy, przynajmniej w okresie przed ostatnimi w kolejności wyborami, czyli parlamentarnymi w październiku 2011 r. Nieco ponad 850 tys. głosów więcej dla Bronisława Komorowskiego od liczby głosów oddanych na Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich w czerwcu 2010 r. dowodzi, że nie było wielkiej przewagi i tak ważny czynnik jak prawda o traktowaniu ciał ofiar katastrofy smoleńskiej mógł zaważyć i wynik mógł być odwrotny. A wygrane wybory prezydenckie wzmacniały partię, której kandydat odniósł sukces, pomagając wygrać wybory parlamentarne i – w mniejszym stopniu – samorządowe. Oni to wszystko wiedzieli, dlatego pilnowali, by trumny pozostały zalutowane. Jak widać, opłacało się. To była cyniczna, w pełni kontrolowana strategia polityczna. Zapewniła rządzenie Polską na następne lata i takie dawkowanie prawdy o ofiarach katastrofy smoleńskiej, żeby nie było moralnego i politycznego wstrząsu i żeby rozmyć odpowiedzialność, także karną. Wstrząs mamy dopiero teraz, a odpowiedzialność jest trudna do wyegzekwowania, bo czas zrobił swoje, zacierając część śladów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/342287-zalutowane-trumny-smolenskie-daly-komorowskiemu-prezydenture-a-po-i-tuskowi-wladze-na-druga-kadencje