Na kilka dni musiałem się wyłączyć z uważnego obserwowania polityki (są sprawy od niej ważniejsze), ale miałem okazję porozmawiać o niej z ludźmi z różnych stron Polski. Co mnie zaskoczyło wśród niektórych zwolenników obecnej opozycji, to ogromna ulga, że od jesieni 2015 r. ich opcja nie rządzi na poziomie centralnym.
I prawdziwe zafrasowanie tym, że rządzi w wielu samorządach. Ci zwolennicy PO, a także Nowoczesnej byli wstrząśnięci skalą złodziejstwa, nieuczciwości, załatwiactwa i kumoterstwa w latach 2008-2015. Nie lubią Prawa i Sprawiedliwości, ale uważają, że PO i PSL musiały dostać nauczkę za wręcz grabież majątku narodowego. Usłyszałem na przykład historię zagłady kopalni węgla brunatnego w Wielkopolsce.
Za rządów PO-PSL została sprzedana prywatnemu właścicielowi (razem z inną kopalnią - za 175 mln zł) w najlepszym razie za jedną czwartą wartości. Po niecałych pięciu latach kopalnia praktycznie nie działa, a jej dawni pracownicy nawet nie są w stanie policzyć kantów, które w tym czasie bezradnie obserwowali. Bezradnie, gdyż nikt ich nie słuchał. Są pewni, że chodziło o wykończenie kopalni, żeby właściciel dostał z Unii Europejskiej dwa razy więcej niż zapłacił - za zagospodarowanie pokopalnianych terenów. I wspominają wiceministra skarbu z PSL, który tę prywatyzację załatwił. Są zadowoleni, że zajmuje się nim prokuratura, ale żałują, że nie za sprzedaż kopalni, tylko za inne sprawy. Skądinąd PSL uważają za partię, która już nigdy nie powinna nawet zbliżyć się do rządzenia, przede wszystkim w samorządach.
Polska samorządowa pod światłym przewodem PO i PSL to w oczach moich rozmówców (zarówno zwolenników opozycji, jak i PiS) jedna wielka patologia. Twierdzą, że prawie nic tam nie działa normalnie i uczciwie, a jeśli już, to przez przypadek albo przeoczenie. I opisują samorządowe spółki oraz przedsięwzięcia jako jedną wielką chorobową narośl na ledwie zipiącym ciele. Ta narośl to krewni, koledzy, znajomi i koledzy znajomych, którzy zajmują nawet najmniej atrakcyjne stanowiska. Wszystko ma być ustawione i ma nie podlegać żadnym regułom konkurencji. Nasłuchałem się o samorządach rządzonych przez PO, PSL i lokalne ugrupowania z nich się wywodzące prawie wyłącznie w kategoriach złodziejstwa, nieuczciwości, pazerności i bezwzględności.
Przy tych opowieściach obraz przedstawiony przez Nikołaja Gogola w „Rewizorze” i „Martwych duszach” wydaje się sielanką i szczytem uczciwości. Zwolennicy PO i Nowoczesnej (nieliczni sympatycy z PSL uważali, że wszystko jest w porządku) twierdzili, że ktoś taki jak PiS musiał przejąć władzę, bo już nawet beneficjanci starych układów nie mogli na to wszystko patrzeć, mimo że niektórzy na tym zarabiali. Twierdzili, że trwanie lokalnych patologii po parasolem władzy centralnej byłoby nie do zniesienia, przede wszystkim z powodu skali demoralizacji. Wymieniali wiele konkretnych przypadków, które będę sprawdzał. Nie wyliczam ich, gdyż wymagają pracochłonnej weryfikacji, na którą jeszcze nie miałem czasu, ale już opisanie nastrojów jest bardzo znamienne i znaczące.
Na pytanie, dlaczego wyborcy PO trwają przy tych, o których nie są w stanie powiedzieć ani jednego dobrego słowa (wyjątkiem są zwolennicy PSL), odpowiadają, że mocno się zastanawiają nad tym trwaniem, bo coraz trudniej przychodzi im patrzenie na siebie w lustrze. Spora część pewnie w ogóle nie pójdzie na następne wybory. Prawie wszyscy są pewni, że odmiana w postaci rządów Prawa i Sprawiedliwości była konieczna, „żeby wszystkiego nie rozkradli”. Reakcją większości na patologie była ucieczka z Polski, na dłużej albo choćby na kilka miesięcy bądź tygodni. A na Zachodzie jeszcze wyraźniej widzą, że to, od czego uciekli musi się skończyć. Uważają, że teraz jest lepiej, bo się mniej kradnie, a przynajmniej złodzieje się boją.
Pewnie to nie była żadna reprezentatywna grupa, w dodatku ludzie potrafiący sobie radzić niezależnie od politycznych konfiguracji w kraju, choćby pracując za granicą. Ale ich opis Polski pod rządami PO-PSL jest porównywalny chyba tylko z tym, jak reagowano na to, co się działo na przełomie lat 80. i 90. oraz w pierwszej połowie lat 90. Polacy poza Warszawą (i może jeszcze kilkoma największymi miastami) są wściekli, ale wcale nie na rządy PiS. Są wściekli, gdyż przez poprzednie lata ich okradano i oszukiwano, a spora część sama na to pozwalała – poprzez kartkę wyborczą. Polska wygląda zupełnie inaczej niż na „Marszu Wolności” 6 maja 2017 r., niż w mainstreamowych mediach.
Na miejscu totalnej opozycji zacząłbym pilne korepetycje z tego, co się rzeczywiście w Polsce dzieje. Bo to, co się dzieje wcale nie zagraża rządom PiS, tylko właśnie opozycji. Gdyby posłowie opozycji zechcieli się ruszyć poza Warszawę oraz główne stacje radiowe i telewizyjne, mogliby zobaczyć coś, od czego poczują ciarki na plecach. Na razie żyją w bezpiecznym matriksie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/341618-gdyby-opozycja-ruszyla-sie-z-warszawy-i-studiow-telewizji-zobaczylaby-cos-od-czego-poczuje-ciarki-na-plecach
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.